[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochwalili to widocznie s¹siedzi, bo niebawem zamykaæ siê jê³y okna wszystkie.I gas³y Swiat³a po wnêtrzach.Na tej¿e ulicy, widz¹ zbiry, m¿y za szybami Swiat³o czerwone i rozjarza siê co chwila ¿yw-szym blaskiem.Z dawna maj¹ zbiry baczenie na te okna: kacerz w nich mieszka i ponocnyjak czarodziej pracownik.143 Spaæ! - krzykn¹.- Nie kusiæ z³a i Smierci, które b³¹kaj¹ siê dziS po grodzie i okolicy.Z trzaskiem otwar³o siê okno wykusza.Ukaza³a siê w nim postaæ ogromna w skórzanym far-tuchu, z ramionami obna¿onymi po ³okcie, a z gêb¹ ognist¹ jakby od kuxnicy blasku.Naprzódchrz¹kn¹³ piersi¹ potê¿n¹ i splun¹³ zbirom na ³by. Pracujê - rzecze.A us³yszawszy z opodal, kogo Smieræ obwo³uje za ³up swój ostatni, wychyli³ siê z wykusza. Bój siê Boga, jêdzo czarna, gdzie¿eS ty go ju¿ u³apiæ zd¹¿y³a?!.Toæ wczoraj na sumê go-liard tu, pod mymi oknami, przechodzi³ - a piæ ze mn¹ nie chcia³, bo siê do koScio³a Spieszy³.Zasiê wieczorem pod wiech¹ gospody widzia³em go.I wychodz¹cego noc¹ z igrcami przezwywalon¹ bramê.Czy¿by i on ranion by³ na ulicach?.W polu, powiadasz, za muramizmar³?.Bodaj to! Mnie w murach tego przemierz³ego grodu zdechn¹æ nawet przyjdzie! DajBo¿e wagantowi odpoczywanie wieczne. ¯adnej ci ja³mu¿ny pod nogi z okna nie wyrzucê - wychrz¹ka³ za chwilê.- Chodx tu, nagórê; mo¿e ci co dam, gdy uprosisz przy dzbanie.O! - uradowa³ siê pomys³owi swemu - zagoliarda, który wczoraj piæ ze mn¹ nie chcia³, chodx¿e ty mi dziS w zastêpstwo, skoro siê zajego duszê w grodzie podawasz.Dobry mi dziS bêdzie przy dzbanie i taki bodaj kmotr ponu-ry.Cni mi siê bardzo tej nocy w samotnoSci mojej.I ³eb, i ramiê nie do pracy dziS: potrzaska-no mi wczoraj bardzo g³owê - u miasta bram.Rwista w niej jak w miechu i kuje w skroniachjak na kowad³ach.Chodx mi na stypê po poecie, i Smierci bodaj sama!Zbiry pod murem a¿ siê w ty³ pomkn¹ w przera¿eniu.Bo oto po schodach domostwa rozlegasiê tupot kroków.S³ychaæ klucza chrzêst w bramie.I wytacza siê oto z kuxnicy swojej tenkowal tajemniczy z g³ow¹ (jak teraz dopiero widz¹) snadx rann¹, bo ukutan¹ w chusty. Chodx ze mn¹ piæ! - krzyczy.- Nie sczmucisz mnie strachem.Wiem przecie: tyS z Miseri-cordii tajnego znaku, a nie Smieræ prawdziwa.Ona wionie na bok z kirów szelestem.I zastawia siê d³oñmi przed szaleñcem zuchwa³ym.Zgoni³ j¹ jednak, u³api³ jak tê dziewkê oporn¹.I wiedzie we wrota domu swego.Przymknê³ysiê zbiry bli¿ej po drugiej stronie ulicy.Za wêg³em ostro¿nie ukryci, widz¹ pod beczkowymsklepieniem schodów, jak na stopnie, piêtrz¹ce siê stromo niczym w drabinie, wkracza po-woli ona, wysuwaj¹c co chwila spod kirów bia³e kostki stopy swej d³ugiej.Na stypê po poecie wkracza Smieræ w kuxnicê pracy ponocnej.Ni to izba mieszkalna, ni to komora rzemieSlnicza, raczej spichrz chyba: bez powa³y ca³kiem,otwarty a¿ po stropowe wi¹zania domu.Za dnia dachówki tam pewnie widaæ, teraz, po nocy, ciem-noSæ jeno ponura zwisa stamt¹d na wnêtrze ca³e.Bo ¿u¿le na kuxni przed miechem rzucaj¹ ca³yblask swój ognisty w czeluSæ nawis³ego dymnika, a bokiem zamrok ju¿ tylko Sciel¹ czerwony - a¿po te balaski nawis³ego w izbie ganku, a¿ po tê zielon¹ polewê pieca, wielkiego jak cha³upa.I mie-ni¹ siê te blaski kuxnicy, skrz¹ tu i owdzie, na ¿ywych spi¿ach, których pe³no wszêdy.Dziwne kszta³ty!.Oto drzwi do ambony koScielnej w spi¿u kute.Na nich, Sród kunsztowne-go poplotu liSci, jakoweS pó³mê¿e i pó³tygrysice w objêciach grzesznych, jakoweS centaury,smoki, dziki, sproSne ma³py i rozszala³e lwy.Pogañstwa majaki? czy piekie³ upiory? czymo¿e ¿¹dz i sza³Ã³w cz³eczych wyobra¿enia na przestraszenie sumieñ w koSciele? Bo nad tymwszystkim koguta widaæ: ptaka czujnoSci i pokuty.Tym ci bardziej niepokoi s¹siedztwo ta-kie: kacerza to mo¿e robota potêpiona? Oto u podstawy olbrzymiego Swiecznika, zdzia³ywa-nego przy samej kuxni, widaæ jednoro¿ca z g³ow¹ na ³onie dziewicy - za figmentum Zbawi-ciela u ³ona Matki.I owo: jelenia u strugi - obraz duszy ¿¹dnej zbawienia.144Aliæ tu obok: Smieræ tañczy z mnichem zakapturzonym.Na ratusza wie¿ê zdzia³ywane to jest,by co godzina pod hejna³ wyskakiwa³a ta para z budki na swe pl¹sy przed oczyma ludzi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pochwalili to widocznie s¹siedzi, bo niebawem zamykaæ siê jê³y okna wszystkie.I gas³y Swiat³a po wnêtrzach.Na tej¿e ulicy, widz¹ zbiry, m¿y za szybami Swiat³o czerwone i rozjarza siê co chwila ¿yw-szym blaskiem.Z dawna maj¹ zbiry baczenie na te okna: kacerz w nich mieszka i ponocnyjak czarodziej pracownik.143 Spaæ! - krzykn¹.- Nie kusiæ z³a i Smierci, które b³¹kaj¹ siê dziS po grodzie i okolicy.Z trzaskiem otwar³o siê okno wykusza.Ukaza³a siê w nim postaæ ogromna w skórzanym far-tuchu, z ramionami obna¿onymi po ³okcie, a z gêb¹ ognist¹ jakby od kuxnicy blasku.Naprzódchrz¹kn¹³ piersi¹ potê¿n¹ i splun¹³ zbirom na ³by. Pracujê - rzecze.A us³yszawszy z opodal, kogo Smieræ obwo³uje za ³up swój ostatni, wychyli³ siê z wykusza. Bój siê Boga, jêdzo czarna, gdzie¿eS ty go ju¿ u³apiæ zd¹¿y³a?!.Toæ wczoraj na sumê go-liard tu, pod mymi oknami, przechodzi³ - a piæ ze mn¹ nie chcia³, bo siê do koScio³a Spieszy³.Zasiê wieczorem pod wiech¹ gospody widzia³em go.I wychodz¹cego noc¹ z igrcami przezwywalon¹ bramê.Czy¿by i on ranion by³ na ulicach?.W polu, powiadasz, za muramizmar³?.Bodaj to! Mnie w murach tego przemierz³ego grodu zdechn¹æ nawet przyjdzie! DajBo¿e wagantowi odpoczywanie wieczne. ¯adnej ci ja³mu¿ny pod nogi z okna nie wyrzucê - wychrz¹ka³ za chwilê.- Chodx tu, nagórê; mo¿e ci co dam, gdy uprosisz przy dzbanie.O! - uradowa³ siê pomys³owi swemu - zagoliarda, który wczoraj piæ ze mn¹ nie chcia³, chodx¿e ty mi dziS w zastêpstwo, skoro siê zajego duszê w grodzie podawasz.Dobry mi dziS bêdzie przy dzbanie i taki bodaj kmotr ponu-ry.Cni mi siê bardzo tej nocy w samotnoSci mojej.I ³eb, i ramiê nie do pracy dziS: potrzaska-no mi wczoraj bardzo g³owê - u miasta bram.Rwista w niej jak w miechu i kuje w skroniachjak na kowad³ach.Chodx mi na stypê po poecie, i Smierci bodaj sama!Zbiry pod murem a¿ siê w ty³ pomkn¹ w przera¿eniu.Bo oto po schodach domostwa rozlegasiê tupot kroków.S³ychaæ klucza chrzêst w bramie.I wytacza siê oto z kuxnicy swojej tenkowal tajemniczy z g³ow¹ (jak teraz dopiero widz¹) snadx rann¹, bo ukutan¹ w chusty. Chodx ze mn¹ piæ! - krzyczy.- Nie sczmucisz mnie strachem.Wiem przecie: tyS z Miseri-cordii tajnego znaku, a nie Smieræ prawdziwa.Ona wionie na bok z kirów szelestem.I zastawia siê d³oñmi przed szaleñcem zuchwa³ym.Zgoni³ j¹ jednak, u³api³ jak tê dziewkê oporn¹.I wiedzie we wrota domu swego.Przymknê³ysiê zbiry bli¿ej po drugiej stronie ulicy.Za wêg³em ostro¿nie ukryci, widz¹ pod beczkowymsklepieniem schodów, jak na stopnie, piêtrz¹ce siê stromo niczym w drabinie, wkracza po-woli ona, wysuwaj¹c co chwila spod kirów bia³e kostki stopy swej d³ugiej.Na stypê po poecie wkracza Smieræ w kuxnicê pracy ponocnej.Ni to izba mieszkalna, ni to komora rzemieSlnicza, raczej spichrz chyba: bez powa³y ca³kiem,otwarty a¿ po stropowe wi¹zania domu.Za dnia dachówki tam pewnie widaæ, teraz, po nocy, ciem-noSæ jeno ponura zwisa stamt¹d na wnêtrze ca³e.Bo ¿u¿le na kuxni przed miechem rzucaj¹ ca³yblask swój ognisty w czeluSæ nawis³ego dymnika, a bokiem zamrok ju¿ tylko Sciel¹ czerwony - a¿po te balaski nawis³ego w izbie ganku, a¿ po tê zielon¹ polewê pieca, wielkiego jak cha³upa.I mie-ni¹ siê te blaski kuxnicy, skrz¹ tu i owdzie, na ¿ywych spi¿ach, których pe³no wszêdy.Dziwne kszta³ty!.Oto drzwi do ambony koScielnej w spi¿u kute.Na nich, Sród kunsztowne-go poplotu liSci, jakoweS pó³mê¿e i pó³tygrysice w objêciach grzesznych, jakoweS centaury,smoki, dziki, sproSne ma³py i rozszala³e lwy.Pogañstwa majaki? czy piekie³ upiory? czymo¿e ¿¹dz i sza³Ã³w cz³eczych wyobra¿enia na przestraszenie sumieñ w koSciele? Bo nad tymwszystkim koguta widaæ: ptaka czujnoSci i pokuty.Tym ci bardziej niepokoi s¹siedztwo ta-kie: kacerza to mo¿e robota potêpiona? Oto u podstawy olbrzymiego Swiecznika, zdzia³ywa-nego przy samej kuxni, widaæ jednoro¿ca z g³ow¹ na ³onie dziewicy - za figmentum Zbawi-ciela u ³ona Matki.I owo: jelenia u strugi - obraz duszy ¿¹dnej zbawienia.144Aliæ tu obok: Smieræ tañczy z mnichem zakapturzonym.Na ratusza wie¿ê zdzia³ywane to jest,by co godzina pod hejna³ wyskakiwa³a ta para z budki na swe pl¹sy przed oczyma ludzi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]