[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby mógł na nie patrzeć.Sherry też na nie patrzyła i widok ten zdawał się ją podniecać.- Idź zaciągnij zasłony- szepnęła z półprzymknięty-mi oczyma.- Za chwilę - odparł.Wciąż tulił ją i ściskał.- Ktoś może zobaczyć - upierała się.- Albo przyjść.Proszę.- Nie wykonała jednak najmniejszego ruchu, żeby się wyrwać z jego objęć.- Naprawdę chciałabym, żebyś to zrobił, Walt.Denerwuje mnie to.Wstał z łóżka i pozasłaniał jedno okno po drugim.W pokoju zrobiło się o wiele ciemniej.- Teraz lepiej? - zapytał.Kiedy wrócił do łóżka, zobaczył, że rozpina szorty.Stając na jednej nodze, wyślizgnęła się z nich i położyła obok bluzki.- Co w tym złego, że mam ochotę się kochać? - Na jejtwarzy malowało się pożądanie.Przebierała palcami i nieregularnie oddychała.- Zdejmij ubranie, a ja tym­czasem założę kształtkę.- Na chwilę przytuliła się do niego i poczuł jej ciepłe, nagie i trochę wilgotne ciało.Jednym ruchem złapał ją i rzucił z powrotem na łóżko.- Poczekaj.- Uśmiechnęła się do niego.- Nie tak szybko.Lewą ręką rozsunął jej kolana.Przyciskając ją swo­im ciałem, poczuł, jak jego męskość rośnie i twardnie­je.Nie czekał.W jednej chwili rozpiął spodnie.Uśmiech zniknął jej z twarzy.Szarpnęła się.- Moja kształtka - wycharczała, starając się zrzucić go z siebie.- Walter.ja nie mogę mieć dzieci.Nie mogę zajść w ciążę.- Jej głos przeszedł w szloch.- Puść mnie -załkała.- O Boże, co będzie z moją pracą, jeśli zajdę w cią­żę? Puść mnie.Napierając dłońmi na jej uda, zmusił ją do rozchyle­nia nóg tak, że mógł w nią całkowicie wejść.Niemal na­tychmiast miał wytrysk.- Och! - pisnęła, wijąc się pod nim.- Spuściłeś się! -Oswobodziła prawą rękę i uszczypnęła go w ramię.- Złaź ze mnie, ty głupi, lubieżny idioto! Puść mnie, ty gwałci­cielu! Gwałciciel! - Piszcząc ze strachu, rzucała się wprzód i w tył, szczypiąc go, odpychając i próbując ugryźć.- Dużo o tobie myślałem - powiedział, ponownie unie­ruchamiając jej ciało w uścisku.I była to prawda.- Ko­chani cię.- Udało mu się nawet pocałować ją w kącik ust.Szarpnęła głową w prawo i w lewo, uciekając przed jego pocałunkami.- To wszystko jest teraz we mnie - jęknęła, patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem.Drapnęła go w ra­mię.- Zrobiłeś to.Spuściłeś się we mnie.Puść mnie, to może to wymyję.może jeszcze uda mi się to wymyć.Nie posłuchał jej, rozkoszując się sytuacją i wiedząc, że przygnieciona jego ciałem, jest zamknięta jak w kleszczach.Był o wiele większy od niej.Znów zaczął się poru­szać; wszedł w nią po raz drugi.Później tego samego dnia Walt Dombrosio pracował przy świetle elektrycznym w wilgotnej piwnicy Donkey Hall obserwowany przez Jacka E.Veppa i Earla Tim-monsa.W powietrzu unosił się gipsowy pył i gryzące opary szybkoschnącej emalii, toteż Timmons raz po raz kaszlał.Mimo to zarówno on, jak i Vepp przez cały czas się śmiali.Dombrosio stwierdził, że ciężko mu się pracuje, gdy stoją mu tak nad głową i co rusz wybuchają śmiechem.Odłożył więc na chwilę pędzel.- Skończyłeś? - zapytał Vepp.- Nie - odparł.Miał przed sobą najżmudniejszą część pracy, którą jednak zawsze starał się wykonywać jak naj­staranniej.Poświęca na nią zwykle tyle czasu, ile to było konieczne.Nie lubił, gdy go poganiano.W końcu jednak sięgnął po pędzel.- To naprawdę postawi Samm/ego na nogi - zauwa­żył Vepp.- O kim mówisz? - zapytał Dombrosio.- O naszym drogim Leo - odparł ze śmiechem Tim­mons.- To z tej książki o Żydach.No wiesz.tej, co o niej mówiono w telewizji.- Cicho bądź - upomniał go Vepp.- Daj Waltowi pra­cować.- Obaj wpatrywali się zafascynowani w jego dzieło.Raz ktoś próbował otworzyć drzwi do piwnicy, szar­piąc za klamkę, lecz były oczywiście zamknięte.Vepp podszedł jednak do nich i krzyknął:- Spadaj! Jesteśmy zajęci.Przecież wiesz.- Zza drzwi rozległ się stłumiony głos.Vepp powtórzył jeszcze raz to samo i po chwili usłyszeli odgłos oddalających się kroków.- Mam nadzieję, że nie był to nasz przyjaciel nauczy­ciel - powiedział Timmons.- Nie - odpowiedział Vepp,- Jeśli się dowie, na pewno się wygada - rzucił Tim-mons.- Myślę, że on zrezygnował z funkcji doradcy - stwier­dził Vepp.- Ale wciąż może tu wpaść - upierał się Timmons.-Gdyby zobaczył, co się tu dzieje, domyśliłby się, co za­mierzamy zrobić.- Przecież wiesz, że nikt inny poza mną nie ma klu­cza do tego pomieszczenia - zauważył Vepp.- Nie mogę pracować, kiedy tak trajkoczecie - ode­zwał się Dombrosio.- Zamknij się - powiedział Vepp do Timmonsa.Po tej reprymendzie zamilkli.- Ponoć umówił się na dziś z jakimś facetem - rzucił znienacka Vepp.Przestraszony Dombrosio zaklął.- Prze­praszam - powiedział Vepp.- Jakiego faceta? - zapytał Dombrosio, przerywając pracę.- Jakiegoś profesora z Berkeley.- Z uniwersytetu?- Chyba tak.Wharton skądś go wytrzasnął.Ten fa­cet podobno już tu kiedyś był.Tak w każdym razie usły­szałem na rynku.Powiedziała mi o tym Lilia Giambosi, a ona wie o wszystkim.Kiedyś pracowała jako telefo­nistka, zanim przeniesiono centralę do San Rafael.- Można się było od niej dowiedzieć, gdzie jest szeryf albo doktor - rzekł Timmons.- O każdej godzinie dnia i nocy - dodał Vepp.- Wy­starczyło podnieść słuchawkę i zapytać.- Zamkniecie się wreszcie i dacie mi pracować? -zapytał Dombrosio.- Oczywiście - odrzekł Vepp przepraszającym tonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl