[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Warburton zwykł mawiać, że przypomina mukometę -  cudaczne tęponose stworzenie krążące po ekscentrycznej orbicie izawsze w niedoczasie".Pannie Foote można było zaufać w sprawachdekoracji kościoła, ale nie Matek czy Szkółki Niedzielnej, ponieważ, aczkolwiekprzychodziła do szkółki regularnie, jej prawowierność nasuwała wątpliwości.Zwierzyła się kiedyś Dorocie, że najlepiej modli się jej do Boga podbłękitnym sklepieniem niebios.Po herbatce Dorota popędziła do kościoła, byustawić na ołtarzu świeże kwiaty, a potem przepisała na maszynie kazanieojca - jej maszyna była rozklekotanym gratem sprzed wojny burskiej, niemożna było napisać na niej więcej, niż średnio osiemset słów na godzinę.Pokolacji, do zupełnego zmierzchu, odchwaszczała rządki grochu, a jej krzyżzdawał się bliski pęknięcia.Na skutek tego czy owego, była bardziej zmęczonaniż zwykle.- Naprawdę muszę wracać do domu - powtórzyła już bardziej stanowczo.-Przecież robi się straszliwie pózno.- Do domu? - zdziwił się pan Warburton.- Nonsens! Wieczór się nawet jeszczenie zaczął.Ciągle, odrzuciwszy cygaro, chodził po pokoju na ukos, z dłońmi wkieszeniach surduta.Widmo nie wykonanych butów rybackich znowu ma-szerowało poprzez myśli Doroty.Mogłaby, postanowiła, wykonać tej nocy* Girl of the Limberlost - Dziewczyna z Limberlost. dwa buty zamiast jednego, żeby odpokutować te cztery stracone godziny.Natychmiast zaczęła rysować w wyobrazni sposób, w jaki wytnie z szaregopapieru podbicie, gdy nagle spostrzegła, że pan Warburton stoi za jej fotelem.- Nie wiesz, która jest godzina? - spytała.- Ośmielam się zauważyć, że jest dziesiąta trzydzieści.Ale ludzie tacy jak ty ija nie rozmawiają na równie wulgarne tematy jak czas.- Jeżeli jest pół do jedenastej, to naprawdę muszę już iść - powiedziałaDorota.- Zanim pójdę do łóżka, muszę wykonać masę roboty.- Robota! O tej porze, w nocy? Niemożliwe!- Tak, muszę.Muszę wykonać parę rybackich butów.- Musisz wykonać co? - spytał pan Warburton.- Rybackie buty.Do sztuki granej przez dzieci.Wykonujemy je z kleju iszarego papieru.- Klej i szary papier! Dobry Boże! - mruknął pan Warburton.I ciągnął,głównie, by ukryć fakt, że zbliża się jeszcze bardziej do fotela Doroty - Cóż ty zażycie prowadzisz! Paprać się klejem i szarym papierem w środku nocy! Muszępowiedzieć, że czasem odczuwani pewne zadowolenie, iż nie jestem córkąproboszcza.- Myślę.- zaczęła Dorota.Ale w tej samej chwili pan Warburton, stojąc za jej fotelem, opuścił dłonie iujął delikatnie za ramiona.Dorota wywinęła się błyskawicznie, usiłując się odeńuwolnić; ale pan Warburton znowu wcisnął ją w to samo miejsce.- Nie ruszaj się - powiedział uspokajająco.- Pozwól mi odejść! - krzyknęła Dorota.Pan Warburton począł pieścić prawą dłonią jej bark.W sposobie, w jaki toczynił, było coś bardzo wymownego i wielce charakterystycznego; był topowolny, oceniający dotyk mężczyzny, dla którego ciało kobiety ma wartośćdokładnie taką, jak coś do zjedzenia.- Naprawdę masz nadzwyczaj ładne ramiona - powiedział.- Jak, u licha,mogłaś przez te wszystkie lata uchować się przed zamęściem?- Pozwól mi natychmiast wyjść - powiedziała Dorota, podejmując walkę nanowo.- Nie powiem, żebym chciał, byś wyszła - oponował pan Warburton.- Proszę cię, nie głaszcz mojego ramienia w ten sposób! Nie lubię tego!- Ależ z ciebie cudaczne dziecko! Dlaczego nie lubisz?'- Mówię ci, że nie lubię! - No więc nie idz i odwróć się - powiedział pan Warburton łagodnie.- Ty sobie chyba nie zdajesz sprawy, jak taktownie postąpiłem podchodząc dociebie od tyłu.Jeżeli się odwrócisz, zobaczysz, że jestem dość stary, bym mógłbyć twoim ojcem i że w sposób szkaradnie jawny korzystam z okazji.Ale nieruszaj się i nie patrz na mnie, a wyobrazisz sobie, że jestem Ivorem Novello.Dorota spojrzała na dłoń pieszczącą jej ramię - dużą, różową, bardzomęską dłoń, o grubych palcach porosłych runem złotych włosów.Bardzopobladła; wyraz jej twarzy zmienił się z udręczonego w pełen odrazy ilęku.Uczyniła gwałtowną próbę wyrwania się na wolność, wstała zwracając sięku niemu.- Nie życzę sobie, żebyś to robił - powiedziała na poły gniewnie, na poływ rozpaczy.- Co się z tobą dzieje? - spytał pan Warburton.Stał wyprostowany, w swojej zwyczajnej pozie, zupełnie tym nie dotknięty ipatrzył na nią z odcieniem pewnego zaciekawienia.Jej twarz zmieniła wyraz.Nietylko dlatego, że pobladła; oczy cofnęły się jakby, biło z nich przerażenie- patrzyła nań w tej chwili niemal oczyma kogoś obcego.Zdał sobie sprawę, że jązranił w sposób, którego nie rozumiał i że ona prawdopodobnie nie chce, abyzrozumiał.- Co się z tobą dzieje? - powtórzył.- Dlaczego musisz to robić zawsze, kiedy mnie spotykasz?- Zawsze, kiedy cię spotykam - to przesada - powiedział pan Warburton.- Po prawdzie bardzo rzadko miewam tę okazję.Ale jeśli rzeczywiście inaprawdę tego nie lubisz.- Oczywiście, że tego nie lubię!- Dobrze, dobrze! No więc już o tym nie mówmy - powiedział panWarburton wspaniałomyślnie.- Usiądz i zmieńmy temat.Był całkowicie pozbawiony wstydu.Stanowiło to prawdopodobnie najbardziejzauważalną cechę jego charakteru.Spróbował ją posiąść, poniósł porażkę, a terazpo prostu miał zamiar kontynuować rozmowę, jakby się nic dosłownie nie stało.- Idę do domu i to już - zapowiedziała Dorota.- Nie mogę tu zostać anichwili dłużej.- Ach, nonsens! Siadaj i zapomnij o tym.Porozmawiajmy o teologii, naucemoralnej albo o architekturze katedr, albo o kursach gotowania dla skautek,albo o czymkolwiek zechcesz.Pomyśl, jak mi będzie nudno w samotności,kiedy pójdziesz do domu o tej porze. Dorota się jednak uparła i to był argument.Nawet gdyby nie miał zamiaru siędo niej zalecać, cokolwiek by w tej mierze obiecał, gdyby nie wyszła, po kilkuminutach zacząłby na nowo.Pan Warburton nalegał, żeby została,ponieważ, jak ludzie pozbawieni zajęcia, bał się pójścia do łóżka i nie czułwartości czasu.Mógłby, gdyby mu pozwolić, trzymać człowieka do trzeciejczy czwartej nad ranem.Nawet wtedy, gdy Dorota w końcu uciekła, poszedł zanią oświetloną przez księżyc ścieżką, nadal gadając rozlewnie i w takdoskonałym nastroju, że uznała za niemożliwe gniewać się nań choćby przezchwilę dłużej.- Pierwsze, co jutro zrobię, to wyjadę - powiedział, kiedy doszli do furty.-Pojadę wozem do miasta, wezmę dzieci - te bękarty, rozumiesz - inastępnego dnia pojedziemy do Francji.Nie jestem pewien dokąd udamy siępotem; chyba do wschodniej Europy.Praga, Wiedeń, Bukareszt.- To ładnie - powiedziała Dorota.Pan Warburton, ze zręcznością zaskakującą u tak masywnego człowieka,wcisnął się między Dorotę i furtę.- Nie będzie mnie przez sześć miesięcy albo dłużej - rzekł.- Ioczywiście nie muszę pytać, przed tak długim rozstaniem, czy nie zechciałabyśmnie na pożegnanie pocałować?Zanim się zorientowała, co robi, objął ją ramieniem i przycisnął do siebie.Cofnęła się, za pózno - pocałował ją w policzek; pocałowałby w usta, gdyby nieodwróciła w porę głowy.Walczyła w jego ramionach, gwałtownie i przezchwilę beznadziejnie.- Och, puść mnie! - krzyknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl