[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A poza tym i tak nie ma telefonu.Drzwi otwarły się z hukiem, wpuszczając wściekłego pana Hoddera.- Dobra! Coście, gówniarze, pomajstrowali przy moim motorowerze?!- To karburator, przecież mówiłem - zdziwił się Johnny - albo jakoś tak.- Arthur, powinieneś posłuchać, ten chłopak wie, co mówi.Kirsty spojrzała na zegarek.- Dwadzieścia minut - oznajmiła rzeczowo.- Do miasta jest więcej niż trzy kilometry.Nawet biegiem wątpię, byśmy zdążyli.- O czym ty gadasz? - zdziwił się pan Hodder.- Musi być jakiś kod.- mruknęła Kirsty.- Jak chcecie, żeby uruchomili syrenę, to dzwonicie i co mówicie?- Nic im nie mów! - warknął pan Hodder.- „Tu stacja BD3” - odezwał się Johnny, wpatrując się tępo w ścianę.- Skąd wiesz? Powiedział ci?.Powiedziałeś im?!- Nic nie powiedziałem, Arthur!- Idziemy! - Kirsty ruszyła ku drzwiom.- Wygrałam kiedyś bieg na przełaj!I energicznym ruchem łokcia odsunęła stojącego na drodze pana Hoddera.Na wschodzie grzmiało coraz bardziej, a burza zmieniła się w stały, dokuczliwy deszcz.- Nie zdążymy - stwierdził Yo-less.- Za nic na świecie.- Myślałam, że jesteście dobrzy w bieganiu.- Nas jest jeden - poprawił ją z godnością Yo-less.- Chyba że masz na myśli ludzi mojego wzrostu.- Miałeś rację.- Tom wyszedł w ślad za Johnnym.- Tu stacja BD3!- Wiem.Przypomniałem sobie, że mi to powiesz.Johnny nagle zatoczył się i złapał Yo-lessa, by utrzymać pion.Świat wokół niego wirował, tak jak dotąd tylko raz, gdy przed którąś gwiazdką miał bliskie spotkanie z jabłecznikiem.Głosy zdawały się stłumione, toteż nie miał pewności, czy faktycznie je słyszy, czy tylko sobie przypomina, czy też jest to echo jeszcze nie wypowiedzianych słów.Poczuł, że umysł został wytrząśnięty przez czas i pozostaje na miejscu tylko dlatego, że całe ciało stanowi solidną kotwicę.- Cały czas jest z górki - dobiegł go głos Kirsty.A potem Kirsty wystartowała.Yo-less ruszył za nią.W oddali, w dole zegar kościelny zaczął wybijać jedenastą.Johnny próbował biec, ale grunt ciągle zmieniał mu się pod stopami.Zastanawiał się, po co się męczą, skoro miał w kieszeni gazetę z opisem bombardowania i jego ofiar, ponieważ nie ogłoszono alarmu.„To ci się tylko tak wydaje”, przypomniał sobie znajome zawołanie pani Tachyon.Chciałby być lepszy w tych podróżach w czasie.Chciałby być bohaterem.Dolatujący z przodu rozpaczliwy wrzask Yo-lessa wyrwał go z wielopłaszczyznowości czasu:- Potknąłem się o owcę!W dole widać było światła Blackbury, a raczej ich pozostałości - tu zamalowane reflektory jakiegoś samochodu, tam cienką smugę światła przedostającego się przez dziurę po molach w zasłonie.Po burzy nadszedł wiatr, przeganiając miejscami chmury.Tu i ówdzie na niebie rozbłysły gwiazdy.Pobiegli dalej.Yo-less wpadł na następną owcę.Z tyłu rozległ się znacznie głośniejszy, choć pojedynczy tupot, i dołączył do nich Tom.- Jak się mylicie, to będą kłopoty! - wysapał.- A jak mamy rację? - spytała bynajmniej nie zasapana Kirsty.- Mam nadzieję, że się mylicie!Ponownie zagrzmiało, ale cztery biegnące sylwetki otaczał bąbel desperackiej ciszy.Wbiegli na obrośniętą krzewami drogę, gdy Tom zahamował z piskiem obcasów.- Posłuchajcie!Posłusznie znieruchomieli i zaczęli nasłuchiwać.W oddali mruczała burza, w bezpośrednim sąsiedztwie szumiał deszcz.a spoza odgłosów przyrody słychać było odległe i ciche brzęczenie.Tom ruszył z taką prędkością, że jeśli dotychczas biegł, to teraz musiał lecieć.W mroku przed nimi zamajaczył jakiś dom.Tom przeskoczył przez płot, przegalopował przez trawnik i zaczął dobijać się do drzwi.- Otwierać! Niebezpieczeństwo! Otwierać! Johnny i pozostali dobiegli do furtki.Brzęczenie stało się głośniejsze.Powinniśmy być w stanie coś zrobić, tłukło się niczym zacięta płyta po głowie Johnny’ego.coś musi się dać zrobić.Sądzili, że to będzie łatwe, bo są z przyszłości, a tu figa.Nic nie zostało zrobione, a bombowce są prawie na miejscu.- Otworzyć, do cholery!Yo-less otworzył furtkę i wbiegł do środka.Coś w mroku plusnęło.- Chyba wlazłem w sadzawkę - rozległ się mokry głos.- Bo na basen za płytkie.Tom przestał się dobijać, a zaczął czegoś szukać na ziemi.- Jak rozbiję szybę.- mruknął.- Na środku jest głębiej - zameldował mokro Yo-less.- I złapała mnie fontanna albo coś.Brzęknęło szkło.Tom wsadził rękę przez wybitą przy drzwiach szybę, coś szczęknęło i drzwi stanęły otworem.Wpadł w nie natychmiast, potknął się o coś, coś załomotało i pojawiło się słabe światło.Potem coś trzasnęło i.- Ten telefon też nie działa! Piorun musiał załatwić centralę!- Gdzie jest następny dom? - spytała Kirsty, gdy Tom wybiegł na zewnątrz.- Dopiero na Roberts Road! - I pognał w mrok.Pognali za nim, przy czym Yo-less nieco chlupotliwie.Brzęczenie było już całkiem głośne, głośniejsze niż odgłosy ich własnego sapania.Ktoś powinien je w mieście usłyszeć - wypełniało całe niebo!Nic nie mówiąc, wszyscy ruszyli szybciej.Wreszcie odezwała się syrena, ale chmury zdążyły odsłonić księżyc.W jego blasku można było dostrzec przesuwające się po niebie cienie, a Johnny czuł niewidoczne kształty obracające się coraz wolniej i wolniej, im niżej się znajdowały.Najpierw eksplodowały ogródki działkowe.Potem fabryka przetworów, a w końcu Paradise Street.Z daleka wyglądało to niczym rząd róż rozkwitających w przyspieszonym tempie i na pomarańczowo-czarno.A potem zjawił się dźwięk - łomoty, huki i ogólnie wielkie porcje hałasu dobijające się nachalnie do uszu.W końcu ucichło.Słychać było jedynie odległe potrzaskiwanie i coraz głośniejsze dzwonienie straży pożarnej.- No nie! - jęknęła Kirsty.Tom przestał biec, stanął i wpatrywał się w odległe płomienie.- Telefon nie działa - szepnął.- Próbowałem zdążyć, ale telefon nie działał.- Jesteśmy podróżnikami w czasie! - wykrztusił Yo-less [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.A poza tym i tak nie ma telefonu.Drzwi otwarły się z hukiem, wpuszczając wściekłego pana Hoddera.- Dobra! Coście, gówniarze, pomajstrowali przy moim motorowerze?!- To karburator, przecież mówiłem - zdziwił się Johnny - albo jakoś tak.- Arthur, powinieneś posłuchać, ten chłopak wie, co mówi.Kirsty spojrzała na zegarek.- Dwadzieścia minut - oznajmiła rzeczowo.- Do miasta jest więcej niż trzy kilometry.Nawet biegiem wątpię, byśmy zdążyli.- O czym ty gadasz? - zdziwił się pan Hodder.- Musi być jakiś kod.- mruknęła Kirsty.- Jak chcecie, żeby uruchomili syrenę, to dzwonicie i co mówicie?- Nic im nie mów! - warknął pan Hodder.- „Tu stacja BD3” - odezwał się Johnny, wpatrując się tępo w ścianę.- Skąd wiesz? Powiedział ci?.Powiedziałeś im?!- Nic nie powiedziałem, Arthur!- Idziemy! - Kirsty ruszyła ku drzwiom.- Wygrałam kiedyś bieg na przełaj!I energicznym ruchem łokcia odsunęła stojącego na drodze pana Hoddera.Na wschodzie grzmiało coraz bardziej, a burza zmieniła się w stały, dokuczliwy deszcz.- Nie zdążymy - stwierdził Yo-less.- Za nic na świecie.- Myślałam, że jesteście dobrzy w bieganiu.- Nas jest jeden - poprawił ją z godnością Yo-less.- Chyba że masz na myśli ludzi mojego wzrostu.- Miałeś rację.- Tom wyszedł w ślad za Johnnym.- Tu stacja BD3!- Wiem.Przypomniałem sobie, że mi to powiesz.Johnny nagle zatoczył się i złapał Yo-lessa, by utrzymać pion.Świat wokół niego wirował, tak jak dotąd tylko raz, gdy przed którąś gwiazdką miał bliskie spotkanie z jabłecznikiem.Głosy zdawały się stłumione, toteż nie miał pewności, czy faktycznie je słyszy, czy tylko sobie przypomina, czy też jest to echo jeszcze nie wypowiedzianych słów.Poczuł, że umysł został wytrząśnięty przez czas i pozostaje na miejscu tylko dlatego, że całe ciało stanowi solidną kotwicę.- Cały czas jest z górki - dobiegł go głos Kirsty.A potem Kirsty wystartowała.Yo-less ruszył za nią.W oddali, w dole zegar kościelny zaczął wybijać jedenastą.Johnny próbował biec, ale grunt ciągle zmieniał mu się pod stopami.Zastanawiał się, po co się męczą, skoro miał w kieszeni gazetę z opisem bombardowania i jego ofiar, ponieważ nie ogłoszono alarmu.„To ci się tylko tak wydaje”, przypomniał sobie znajome zawołanie pani Tachyon.Chciałby być lepszy w tych podróżach w czasie.Chciałby być bohaterem.Dolatujący z przodu rozpaczliwy wrzask Yo-lessa wyrwał go z wielopłaszczyznowości czasu:- Potknąłem się o owcę!W dole widać było światła Blackbury, a raczej ich pozostałości - tu zamalowane reflektory jakiegoś samochodu, tam cienką smugę światła przedostającego się przez dziurę po molach w zasłonie.Po burzy nadszedł wiatr, przeganiając miejscami chmury.Tu i ówdzie na niebie rozbłysły gwiazdy.Pobiegli dalej.Yo-less wpadł na następną owcę.Z tyłu rozległ się znacznie głośniejszy, choć pojedynczy tupot, i dołączył do nich Tom.- Jak się mylicie, to będą kłopoty! - wysapał.- A jak mamy rację? - spytała bynajmniej nie zasapana Kirsty.- Mam nadzieję, że się mylicie!Ponownie zagrzmiało, ale cztery biegnące sylwetki otaczał bąbel desperackiej ciszy.Wbiegli na obrośniętą krzewami drogę, gdy Tom zahamował z piskiem obcasów.- Posłuchajcie!Posłusznie znieruchomieli i zaczęli nasłuchiwać.W oddali mruczała burza, w bezpośrednim sąsiedztwie szumiał deszcz.a spoza odgłosów przyrody słychać było odległe i ciche brzęczenie.Tom ruszył z taką prędkością, że jeśli dotychczas biegł, to teraz musiał lecieć.W mroku przed nimi zamajaczył jakiś dom.Tom przeskoczył przez płot, przegalopował przez trawnik i zaczął dobijać się do drzwi.- Otwierać! Niebezpieczeństwo! Otwierać! Johnny i pozostali dobiegli do furtki.Brzęczenie stało się głośniejsze.Powinniśmy być w stanie coś zrobić, tłukło się niczym zacięta płyta po głowie Johnny’ego.coś musi się dać zrobić.Sądzili, że to będzie łatwe, bo są z przyszłości, a tu figa.Nic nie zostało zrobione, a bombowce są prawie na miejscu.- Otworzyć, do cholery!Yo-less otworzył furtkę i wbiegł do środka.Coś w mroku plusnęło.- Chyba wlazłem w sadzawkę - rozległ się mokry głos.- Bo na basen za płytkie.Tom przestał się dobijać, a zaczął czegoś szukać na ziemi.- Jak rozbiję szybę.- mruknął.- Na środku jest głębiej - zameldował mokro Yo-less.- I złapała mnie fontanna albo coś.Brzęknęło szkło.Tom wsadził rękę przez wybitą przy drzwiach szybę, coś szczęknęło i drzwi stanęły otworem.Wpadł w nie natychmiast, potknął się o coś, coś załomotało i pojawiło się słabe światło.Potem coś trzasnęło i.- Ten telefon też nie działa! Piorun musiał załatwić centralę!- Gdzie jest następny dom? - spytała Kirsty, gdy Tom wybiegł na zewnątrz.- Dopiero na Roberts Road! - I pognał w mrok.Pognali za nim, przy czym Yo-less nieco chlupotliwie.Brzęczenie było już całkiem głośne, głośniejsze niż odgłosy ich własnego sapania.Ktoś powinien je w mieście usłyszeć - wypełniało całe niebo!Nic nie mówiąc, wszyscy ruszyli szybciej.Wreszcie odezwała się syrena, ale chmury zdążyły odsłonić księżyc.W jego blasku można było dostrzec przesuwające się po niebie cienie, a Johnny czuł niewidoczne kształty obracające się coraz wolniej i wolniej, im niżej się znajdowały.Najpierw eksplodowały ogródki działkowe.Potem fabryka przetworów, a w końcu Paradise Street.Z daleka wyglądało to niczym rząd róż rozkwitających w przyspieszonym tempie i na pomarańczowo-czarno.A potem zjawił się dźwięk - łomoty, huki i ogólnie wielkie porcje hałasu dobijające się nachalnie do uszu.W końcu ucichło.Słychać było jedynie odległe potrzaskiwanie i coraz głośniejsze dzwonienie straży pożarnej.- No nie! - jęknęła Kirsty.Tom przestał biec, stanął i wpatrywał się w odległe płomienie.- Telefon nie działa - szepnął.- Próbowałem zdążyć, ale telefon nie działał.- Jesteśmy podróżnikami w czasie! - wykrztusił Yo-less [ Pobierz całość w formacie PDF ]