[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomajstrowa³ przy obcasie.Po chwili trzyma³ w rece p³aski, kieszonkowy zegarek.- Rewidowali dok³adnie, ale tam nie zajrzeli - wyjaœni³ z zadowoleniem.Peter pokrêci³ g³ow¹ z podziwem i impulsywnie wyci¹gn¹³ rêkê.- Przykro mi, Alan, po raz drugi przepraszam.Pocz¹tkowo nie dowierza³em panu.I dziêkujê za wszystko.- W porz¹dku, Peter.A na podziêkówania za wczeœnie.Przyjdzie na nie czas, gdy, jak mawia³ pañski nie¿yj¹cy dowódca, wychylimy szklankê prawdziwie mêskiego trunku.Zreszt¹.- McNeill zasêpi³ siê na chwilê - kto wie, kto komu i kiedy bêdzie dziêkowa³? No, pójdê pogadaæ z Hitchcockiem.Sprawa wygaszenia œwiate³ jest zasadniczej wagi.Gdy Peter z Johnem zostali sami, o ile mo¿na byó samotnym w otoczeniu setek ludzi zbitych na mikroskopijnej przestrzeni, Vincent zagadn¹³:- Co myœlisz o tym cz³owieku, Peter?Odpowiedzia³o mu wymowne wzruszenie ramion.Nie zwa¿aj¹c na milczenie przyjaciela Vincent ci¹gn¹³:- Ja te¿ mu nie dowierza³em.Ale teraz jestem przekonany o jego szczerych intencjach.Pomysl, Peter, co przysz³oby mu z tego, by nas wydaæ? Co nas mo¿e czekaæ gorszego od bagnetu czy szabli Teruci?Miêœnie na twarzy Shannona zadrga³y.I on przekona³ siê ju¿ do cywila, przypomnia³ sobie, i¿ major McLochlon mia³ zaufanie do Alana McNeilla, a Szkot zna³ siê na ludziach.Nale¿a³o jednak byæ nadzwyczaj ostro¿nym.Slysza³eœ mo¿e o torturze bambusowej, John?Vincent zaprzeczy³.W czasie tej ucieczki nie obejdzie siê bez rozlewu krwi.Idziemy na ca³ego - powiedzia³ Peter pozornie bez zwi¹zku z poprzednim pytaniem.- Tanner ju¿ przygotowa³ sobie broñ, któr¹ nazywa „bolo”.- Có¿ to takiego?Kawa³ o³owiu przymocowany do d³ugiego postronka.Tanner twierdzi, ¿e zdo³a tym rozwaliæ g³owê ka¿demu „¿ó³tkowi".Ale je¿eli zabijemy chocia¿ jednego stra¿nika, Japoñczycy, jeœli nas z³api¹, nie ogranicz¹ sie ani do szabli, ani do bagnetu.- Czy Tanner rzeczywiœcie jest takim wyborowyrn strzelcem jak siê chwali?- Nie mam pojêcia.Vincent lekko westchn¹³.- Co to jest tortura bambusowa?Peter zni¿y³ g³os i mówi³ powoli, akcentuj¹c wyrazy:Przywi¹zuje siê, a raczej rozkrzy¿owuje rozebranego cz³owieka na m³odych pêdach bambusowych, przytwierdzaj¹c d³onie i stopy do wbitych w ziemiê ko³ków.Bambus roœnie przeciêtnie oko³o piêciu cali na dzieñ, a jego koñce s¹ ostre jak ig³y.Wbijaj¹ siê one w ludzkie cia³o z szybkoœci¹ piêciu cali dziennie.To gorsze od szabli i bagnetu, John.Kapitan Vincent popatrzy³ uwa¿nie na przyjaciela i rozeœmia³ siê nienaturalnie,- Straeh ciê oblecia³?Peter ¿achn¹³ siê.- Mnie ju¿ wszystko jedno.Mnie nie z³api¹ ¿ywcem, a zreszt¹.John Vincent przysun¹³ siê bli¿ej i po³o¿y³ rêkê na ramieniu lotnika.- Peter, wiem, ¿e o tym trudno mówiæ, ale.s³uchaj, czy twoja Betty naprawdê nie ¿yje? Przecie¿ Teruci móg³ ze³gaæ.Shannon zacisn¹³ wargi.- Nie mówmy o tym teraz, John.Muszê trzymaæ nerwy w garœci, rozumiesz? Teruci nie k³ama³, ka¿dy pozna³by, ¿e mówil prawdê.ROZDZIA£ XIIGromady pochylonych, przygiêtych brzernieniem pracy, krañcowo wyczerpanych jeñców wraca³y ociê¿ale do obozu Pasir Pandziang.Popêdza³y ich i przynagla³y wrzaski i uderzenia bambusowych pa³ek stra¿ników.Ludzie przechodzili przez bramê, otwart¹ na ich przyjêcie, i rzucali siê na ziemiê.Niektórzy, mniej wytrzymali, rezygnowali nawet z mizernej porcji ry¿u, byli zbyt zmêczeni, a pragnienia ich nie gasi³ kubek ciep³ej i brudnej wody, wydzielanej z aptekarsk¹ skrupulatnoœci¹ przez w³adze obozowe, Powietrze bylo wci¹¿ duszne i parne, najl¿ejszy wietrzyk nie poruszal ga³êzi bananowców.S³oñce, chyl¹ce siê ku widnokrêgowi, nadal pali³o i piek³o.Ckliwy odór roznosi³ siê po caiej „klatce”, powoduj¹c md³oœci i wymioty.Biegunka odbiera³a resztki si³.Nie pozwolono jeñcom na d³u¿szy odpoczynek.DŸwiêki tr¹bki, tak dobrze ju¿ wszystkim znane, oznajmi³y zbiórkê na wieczorny apel.Trzeba bylo nie tylko zwlec siê z legowiska, ustawiæ w dwuszeregu i wyczekiwaæ na komendanta i jego podw³adnych, ale równie¿ przejœæ przez ceremoniê przeliczania jeñców, przeprowadzon¹ z niezwyk³¹ drobiazgowoœci¹, zwykle przeci¹gaj¹c¹ sie nad miarê, gdy bowiem licz¹cy podoficerowie pomylili siê, wszystko rozpoczyna³o siê od nowa i apel trwa³ czasem do pó³nocy.W dodatku – i to by³o najgorsze - nikt nigdy nie wiedzia³, co strzeli do g³owy opas³emu rikungun-siosa Fumijoto lub jego zastepcy, taii Kumiko Adzano.Okrutne kary, w³¹cznie z kar¹ œmierci, wymierzano za najl¿ejsze, czasem wyimaginowane „przewinienia”.Tego jednak dnia odby³o siê szczeœliwie bez zbytniego przeciagania apelu.Dwóch japoñskich socio [39] dokona³o rachunku, z³o¿ono raport komendantowi.Ten poprawi³ okulary na nosie i wyda³ krótki rozkaz.Ponownie odezwa³a siê tr¹bka, dwuszereg za³ama³ siê i na powrót przemieni³ w k³êbowisko ludzi, staraj¹cych u³o¿yæ siê jak najwygodniej do spoczynku, zasnaæ i choæ na krótko zapomnieæ o swym losie.Tu¿ przy wysokim ogrodzeniu z kolczastego drutu roz³o¿y³ sie jak d³ugi nowozelandzki podporucznik, ktory tam w³aœnie znalaz³ trochê wolnego miejsca.Musia³ byæ bardzo zmêczony, mo¿e nawet chory, bo kilka razy ziewn¹³ przeci¹gle i chocia¿ s³oñce jeszcze nie zaszlo, po³o¿yl siê na boku, po chwili przekrêci³ na drugi bok, wreszcie znieruchomia³ i donoœnie zachrapa³.O metry od niego siad³ z podwiniêtymi pod siebie nogami obszarpany, opalony na ciemny br¹z cywil w spodaniach nieokreœlonego koloru i kraciastej koszuli.I on by³ z pewnoœci¹ zmêczony i œpi¹cy, bowiem oczy mia³ przymkniête i kiwa³ siê, jakby zapada³ w drzemkê.Dziwna to by³a jednak drzemka, gdy¿ cywil co chwila unosi³ powieki i b³yskawicznie spogl¹da³ w lewo i w prawo, a przedmiotem jego zainteresowania byli wartownicy miarowo spaceruj¹cy poza ogrodzeniem.Cywil nie spuszcza³ z nich oczu, gdy zaœ Japoñczycy zniknêli za rogiem obozu i skryli sie poza stra¿nicz¹ platform¹, szybko nachyli³ siê i ledwie dos³yszalnie szepn¹³ do chrapi¹cego Nowozelandczyka:- Teraz, Len, prêdko.Nikogo w pobli¿u nie ma!D³ugie ramiona „œpi¹cego” wyci¹gnê³y siê z wolna jak macki, przesunê³y pod dolnym drutem ogrodzenia.Palce napotyka³y le¿¹cy w trawie kabel.Len Hitchcock manipulowa³ przy nim przez moment, potem nerwowo odwróci³ siê do cywila.- Alan! Nie mogê dosiêgn¹æ drugiego kabla - stêkn¹³ z rozpacz¹.Alan McNeill nie traci³ zimnej krwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl