[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z drugiej strony jest w tym wszystkim coś nieuniknionego.I tu się z Panem zgodzę, jesteśmy całkiem blisko miłości.Przypominam sobie ów wywiad z Patricią Highsmith,w którym dziennikarz spytał ją, co mogłoby się w jej pisaniuwydarzyć, gdyby przez przypadek znowu zakochała się, i todo szaleństwa.Przez kilka sekund zachowała ciszę, potem sięuśmiechnęła i odpowiedziała łagodnie: Ależ proszę pana, nato nic nie można poradzić.Absolutnie nic".8 czerwca 2008W Paryżu pod koniec lat 70.był pewien angielski bar, trochękiczowaty, z przytwierdzonymi do podłogi stołami, z siedzeniami z moleskinu, który nazywał się Twickenham i zajmowałróg ulicy des Saints-Peres i de Grenelle.Jako że był położony naprzeciwko Grasseta, a ja, taksamo jak Pan, nienawidziłem biurowego życia, spędzałemw nim większą część dnia na przyjmowaniu autorów, spiskowaniu i telefonowaniu.Jako że było to również miejsce spotkań ładnych ekspedientek z Maud Frison i innych sklepów typu StephaneKelian, które już wtedy opanowały tę dzielnicę, widziałemw nim również cudowny teren do podrywu, w czym wspierałmnie nocny barman, dowcipny Jacques F., Bearneńczyk, pilnujący wejścia, mistrz sztuczek i wodewilów, którego zrobiłemmoim Sganarelem'24 "I jako że wiodłem wówczas dość dziwaczny żywot, bezstałego adresu, śpiąc wedle kaprysu u tej czy innej kobiety,zależnie od przypadku czy dobrej woli zainteresowanych, czasami wieczorem zdarzało mi się nawet, jeśli szczęście się domnie nie uśmiechnęło lub też dano mi znać, że nie jestemmile widziany, czekać, aż Jacques podliczy kasę, i spędzić nocw zamkniętym barze - bez prądu, bez solidnego ogrzewania,w smrodzie po wypalonych papierosach i zapachach z kuchni,1 24 Służący Don Juana, tycułowego bohatera sztuki Moliere'a.który odkładał się przez cały dzień - skulony na boku jakpies na zbyt krótkiej ławce, gdzie spałem aż do świtu, kiedy toprzychodziła dzienna brygada, która przygotowywała pierwsząkawę i rogaliki.Twickenham był nie tylko moim drugim biurem.To było moje główne mieszkanie, gdzie w szafce międzystosami talerzy trzymałem szczoteczkę do zębów i koszule.Tam też otrzymywałem pocztę.W weekendy, kiedy opiekowałem się Justine, moją córką,urządzałem tam swoją bazę logistyczną.To były czasy sprzed telefonów komórkowych.I doszłonawet do tego, że uzyskałem wielki przywilej posiadania swejwłasnej, stałej, mniej lub bardziej pokątnej linii telefonicznej,przy stole w głębi baru, gdzie spędzałem końcówkę nocy.Tam też właśnie - to ta druga strona medalu - mogli trafić na mnie członkowie tego czy innego Francuskiego Komitetu Oporu wobec %7łydowskiej Okupacji, tej czy innej grupkipalestyńskich ekstremistów, jakiś zazdrosny mąż, ci lub inniczłonkowie GUD-u lub też jakiś załamany nerwowo Serb.Towłaśnie tam miały miejsce, z reguły poza barem, na chodnikuprzy ulicy de Grenełle, krwawe bijatyki.Tam też wreszcie pewnego wieczoru 1976 roku, siedzącsamotnie przy swoim stole i oddając się marzeniom, dostrzegłem nagle wchodzącego do baru Louisa Aragona.W tamtej epoce nic jeszcze nie wydałem oprócz swej relacjio Bangladeszu.Nie zaistniałem jeszcze jako literat godzien zainteresowaniajakiegokolwiek pisarza - a tym bardziej takiego jak on.Ale Aragon, jak sam to potem wyjaśnił, dostrzegł mniejuż wcześniej w dziale książkowym drugstoru Saint-Germain,który w tamtej epoce był ostatnią księgarnią w dzielnicy otwartądo póznej nocy.Obserwował mnie kilka wieczorów z rzędu,jak przeglądałem nowości, a w dniach, kiedy nie miałem pie-niędzy, jak czytałem na miejscu, na stojąco, pożerając książkiw ciszy, gorączkowo i bez robienia notatek, dzięki nieodzownejfotograficznej pamięci i przyzwoleniu księgarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Z drugiej strony jest w tym wszystkim coś nieuniknionego.I tu się z Panem zgodzę, jesteśmy całkiem blisko miłości.Przypominam sobie ów wywiad z Patricią Highsmith,w którym dziennikarz spytał ją, co mogłoby się w jej pisaniuwydarzyć, gdyby przez przypadek znowu zakochała się, i todo szaleństwa.Przez kilka sekund zachowała ciszę, potem sięuśmiechnęła i odpowiedziała łagodnie: Ależ proszę pana, nato nic nie można poradzić.Absolutnie nic".8 czerwca 2008W Paryżu pod koniec lat 70.był pewien angielski bar, trochękiczowaty, z przytwierdzonymi do podłogi stołami, z siedzeniami z moleskinu, który nazywał się Twickenham i zajmowałróg ulicy des Saints-Peres i de Grenelle.Jako że był położony naprzeciwko Grasseta, a ja, taksamo jak Pan, nienawidziłem biurowego życia, spędzałemw nim większą część dnia na przyjmowaniu autorów, spiskowaniu i telefonowaniu.Jako że było to również miejsce spotkań ładnych ekspedientek z Maud Frison i innych sklepów typu StephaneKelian, które już wtedy opanowały tę dzielnicę, widziałemw nim również cudowny teren do podrywu, w czym wspierałmnie nocny barman, dowcipny Jacques F., Bearneńczyk, pilnujący wejścia, mistrz sztuczek i wodewilów, którego zrobiłemmoim Sganarelem'24 "I jako że wiodłem wówczas dość dziwaczny żywot, bezstałego adresu, śpiąc wedle kaprysu u tej czy innej kobiety,zależnie od przypadku czy dobrej woli zainteresowanych, czasami wieczorem zdarzało mi się nawet, jeśli szczęście się domnie nie uśmiechnęło lub też dano mi znać, że nie jestemmile widziany, czekać, aż Jacques podliczy kasę, i spędzić nocw zamkniętym barze - bez prądu, bez solidnego ogrzewania,w smrodzie po wypalonych papierosach i zapachach z kuchni,1 24 Służący Don Juana, tycułowego bohatera sztuki Moliere'a.który odkładał się przez cały dzień - skulony na boku jakpies na zbyt krótkiej ławce, gdzie spałem aż do świtu, kiedy toprzychodziła dzienna brygada, która przygotowywała pierwsząkawę i rogaliki.Twickenham był nie tylko moim drugim biurem.To było moje główne mieszkanie, gdzie w szafce międzystosami talerzy trzymałem szczoteczkę do zębów i koszule.Tam też otrzymywałem pocztę.W weekendy, kiedy opiekowałem się Justine, moją córką,urządzałem tam swoją bazę logistyczną.To były czasy sprzed telefonów komórkowych.I doszłonawet do tego, że uzyskałem wielki przywilej posiadania swejwłasnej, stałej, mniej lub bardziej pokątnej linii telefonicznej,przy stole w głębi baru, gdzie spędzałem końcówkę nocy.Tam też właśnie - to ta druga strona medalu - mogli trafić na mnie członkowie tego czy innego Francuskiego Komitetu Oporu wobec %7łydowskiej Okupacji, tej czy innej grupkipalestyńskich ekstremistów, jakiś zazdrosny mąż, ci lub inniczłonkowie GUD-u lub też jakiś załamany nerwowo Serb.Towłaśnie tam miały miejsce, z reguły poza barem, na chodnikuprzy ulicy de Grenełle, krwawe bijatyki.Tam też wreszcie pewnego wieczoru 1976 roku, siedzącsamotnie przy swoim stole i oddając się marzeniom, dostrzegłem nagle wchodzącego do baru Louisa Aragona.W tamtej epoce nic jeszcze nie wydałem oprócz swej relacjio Bangladeszu.Nie zaistniałem jeszcze jako literat godzien zainteresowaniajakiegokolwiek pisarza - a tym bardziej takiego jak on.Ale Aragon, jak sam to potem wyjaśnił, dostrzegł mniejuż wcześniej w dziale książkowym drugstoru Saint-Germain,który w tamtej epoce był ostatnią księgarnią w dzielnicy otwartądo póznej nocy.Obserwował mnie kilka wieczorów z rzędu,jak przeglądałem nowości, a w dniach, kiedy nie miałem pie-niędzy, jak czytałem na miejscu, na stojąco, pożerając książkiw ciszy, gorączkowo i bez robienia notatek, dzięki nieodzownejfotograficznej pamięci i przyzwoleniu księgarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]