[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gwarantuję, że dostaniemy się do mniejszego fortu - powiedział Stokes- ale jak przejść przez tę centralną rozpadlinę do głównej warowni?Było to pytanie, na które Wellesley musiał jeszcze sam sobieodpowiedzieć.Podejrzewał, że nie istnieje proste rozwiązanie.Miałnadzieję, że atakujący po prostu przepłyną przez rozpadlinę i zaleją drugistok niczym fala nie do odparcia, która przebiła się przez jedną barierę iteraz pokona wszytko, co stanie jej na drodze, ale nie śmiał przyznać się dotak niepraktycznego optymizmu.Nie ważył się powiedzieć, że skazywałswoich ludzi na atak na Wewnętrzny Fort, który miał mury nie do zdobyciai dobrze przygotowanych obrońców.- Jeśli nie damy rady się na nią wspiąć - powiedział krótko, składająclunetę - będziemy musieli wykopać baterie oblężnicze w ZewnętrznejFortecy i wybrać trudniejszą opcję. Innymi słowy - pomyślał Stokes - sir Arthur nie ma pojęcia, jak to zrobić.Tyle że jakoś będzie trzeba.Czy wspinając się, czy robiąc wyłom.Uda sięprzy boskiej pomocy i jeśli będą mieli szczęście, ponieważ kiedy atakującyosiągną środkową rozpadlinę, znajdą się w rękach diabła.Był gorący, grudniowy dzień, ale Stokes zadrżał, ponieważ obawiał się oludzi, którzy będą musieli stawić czoło Gawilghur.cKapitan Torrance cieszył się nadzwyczaj szczęśliwym wieczorem.Jamawciąż nie wrócił do obozu, a jego duże, zielone namioty z ich rozmaitymirozkoszami stały puste, ale w brytyjskim obozowisku było wystarczającodużo innych rozrywek.Grupa szkockich oficerów, wspomagana przezsierżanta, który grał na flecie, dawała koncert, a chociaż Torrance nieprzepadał za muzyką kameralną, stwierdził, że melodie pasowały do jegobeztroskiego nastroju.Sharpe zniknął, długi były spłacone, on sam przeżył,a z koncertu poszedł w stronę obozowiska kawalerii.Wiedział, że tamnatrafi na partyjkę wista.Udało mu się wygrać pięćdziesiąt trzy gwinee odwybuchowego majora i kolejne dwanaście od podporucznika o twarzybladej jak serwatka, który ciągle drapał się w krocze.- Jeśli masz francę - powiedział w końcu major - zmykaj w cholerę dochirurga.- To wszy, sir.- Zatem, na rany Chrystusa, przestań się wiercić.Rozpraszasz mnie.- Drap się dalej - powiedział Torrance, wykładając zwycięską kartę.Ziewnął, zebrał monety i pożegnał współgraczy.- Piekielnie wcześnie - zamruczał major, licząc na szansę odzyskaniapieniędzy.- Obowiązki - powiedział Torrance niejasno, a potem poszedł doobozowiska kupców i obejrzał kobiety, które wachlowały się w straszliwymupale nocy.Godzinę pózniej, zadowolony z siebie, powrócił do swoichkwater.Jego służący kucał na ganku, ale Torrance odprawił go gestem.Sajit wciąż siedział przy stole w blasku świec i czyścił pióro znamokniętych strzępków papieru, które zebrały się na czubku.Wstał, złożyłpoplamione atramentem dłonie i ukłonił się, gdy Torrance wszedł.- Sahibie.- Wszystko jak należy?- Wszystko jak należy, sahibie.Pokwitowania na jutro.- Przesunął stospapierów po stole.- Jestem przekonany, że są w porządku - powiedział Torrance, pewien, żemówi prawdę.Sajit okazał się doskonałym urzędnikiem.Oficer podszedł dodrzwi swojej kwatery i odwrócił się ze zmarszczonym czołem.- Twój wuj nie wrócił?- Jutro, sahibie, jestem tego pewien.- Przekaż mu, że chciałbym zamienić słowo.Ale nie, jeśli wróci dzisiaj.Dzisiaj nie chcę, żeby mi przeszkadzano.- Oczywiście, sahibie - Sajit skłonił się jeszcze raz, kiedy Torranceprzechodził przez drzwi i muślinową zasłonę.Kapitan zasunął żelazny rygiel i upolował kilka ciem, które zdołałyprzedostać się przez muślin.Zapalił drugą lampę, ułożył wygraną wieczoruna stole i zawołał Clare.Zaspana, przyszła z kuchni.- Araku, Walciu - nakazał, a potem zdjął płaszcz, podczas gdy Clareodkorkowywała nową butelkę ostrego trunku.Odwracała oczy, kiedyTorrance rozbierał się do naga i położył w swoim hamaku.- Zapal mi fajkęwodną, Walciu - zasugerował - a potem umyj mnie gąbką.Czy na jutro jestczysta koszula?- Oczywiście, sir.- Nie ta załatana?- Nie, sir.Odwrócił głowę, aby spojrzeć na monety, lśniące tak pięknie wprzydymionym świetle lampy.Znowu przy pieniądzach! Wygrywał! Byćmoże szczęście uśmiechnęło się do niego.Na to wyglądało.W ciąguostatniego miesiąca przegrał w karty tak dużo pieniędzy, że myślał, iż czekago marny koniec, ale teraz bogini fortuna nad stawiła mu drugi policzek. Zasada połówek - powiedział do siebie, pociągając z fajki.- Zachowaćpołowę, stawiać drugą połowę.Podzielić wygraną na pół i znów zachowaćpołowę.W sumie proste.A teraz, kiedy nie było już Sharpe a, mógł wrócićdo ostrożnego handlu, chociaż nie był w stanie przewidzieć, jak utrzyma sięrynek, kiedy Marathowie zostaną pobici.Mimo to, przy łucie szczęścia,może zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy, by zapewnić sobie wygodnecywilne życie w Madrasie.Powóz, tuzin koni i tyluż służących.Będzie miałharem.Uśmiechnął się na tę myśl, wyobrażając sobie zniesmaczenieswojego ojca.Harem, dziedziniec z fontanną, piwniczka z winem głębokopod domem, który powinien stać blisko morza, żeby chłodna bryza wiałaprzez okna.Musiałby spędzać każdego tygodnia godzinę czy dwie w biurze,ale z pewnością nie więcej, ponieważ zawsze byli Hindusi, którzy mogliwykonywać prawdziwą pracę.Dranie by go oczywiście oszukiwali, ale pie-niędzy zdawało się być dość, dopóki się wszystkiego nie przegra. Zasadapołówek - powtórzył sobie.- Złota zasada życia.Z obozu za osadą doszedł go śpiew.Torrance nie rozpoznał melodiiprawdopodobnie jakiejś szkockiej piosenki.Dzwięk przeniósł go myślamido dzieciństwa, kiedy śpiewał w chórze katedralnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Gwarantuję, że dostaniemy się do mniejszego fortu - powiedział Stokes- ale jak przejść przez tę centralną rozpadlinę do głównej warowni?Było to pytanie, na które Wellesley musiał jeszcze sam sobieodpowiedzieć.Podejrzewał, że nie istnieje proste rozwiązanie.Miałnadzieję, że atakujący po prostu przepłyną przez rozpadlinę i zaleją drugistok niczym fala nie do odparcia, która przebiła się przez jedną barierę iteraz pokona wszytko, co stanie jej na drodze, ale nie śmiał przyznać się dotak niepraktycznego optymizmu.Nie ważył się powiedzieć, że skazywałswoich ludzi na atak na Wewnętrzny Fort, który miał mury nie do zdobyciai dobrze przygotowanych obrońców.- Jeśli nie damy rady się na nią wspiąć - powiedział krótko, składająclunetę - będziemy musieli wykopać baterie oblężnicze w ZewnętrznejFortecy i wybrać trudniejszą opcję. Innymi słowy - pomyślał Stokes - sir Arthur nie ma pojęcia, jak to zrobić.Tyle że jakoś będzie trzeba.Czy wspinając się, czy robiąc wyłom.Uda sięprzy boskiej pomocy i jeśli będą mieli szczęście, ponieważ kiedy atakującyosiągną środkową rozpadlinę, znajdą się w rękach diabła.Był gorący, grudniowy dzień, ale Stokes zadrżał, ponieważ obawiał się oludzi, którzy będą musieli stawić czoło Gawilghur.cKapitan Torrance cieszył się nadzwyczaj szczęśliwym wieczorem.Jamawciąż nie wrócił do obozu, a jego duże, zielone namioty z ich rozmaitymirozkoszami stały puste, ale w brytyjskim obozowisku było wystarczającodużo innych rozrywek.Grupa szkockich oficerów, wspomagana przezsierżanta, który grał na flecie, dawała koncert, a chociaż Torrance nieprzepadał za muzyką kameralną, stwierdził, że melodie pasowały do jegobeztroskiego nastroju.Sharpe zniknął, długi były spłacone, on sam przeżył,a z koncertu poszedł w stronę obozowiska kawalerii.Wiedział, że tamnatrafi na partyjkę wista.Udało mu się wygrać pięćdziesiąt trzy gwinee odwybuchowego majora i kolejne dwanaście od podporucznika o twarzybladej jak serwatka, który ciągle drapał się w krocze.- Jeśli masz francę - powiedział w końcu major - zmykaj w cholerę dochirurga.- To wszy, sir.- Zatem, na rany Chrystusa, przestań się wiercić.Rozpraszasz mnie.- Drap się dalej - powiedział Torrance, wykładając zwycięską kartę.Ziewnął, zebrał monety i pożegnał współgraczy.- Piekielnie wcześnie - zamruczał major, licząc na szansę odzyskaniapieniędzy.- Obowiązki - powiedział Torrance niejasno, a potem poszedł doobozowiska kupców i obejrzał kobiety, które wachlowały się w straszliwymupale nocy.Godzinę pózniej, zadowolony z siebie, powrócił do swoichkwater.Jego służący kucał na ganku, ale Torrance odprawił go gestem.Sajit wciąż siedział przy stole w blasku świec i czyścił pióro znamokniętych strzępków papieru, które zebrały się na czubku.Wstał, złożyłpoplamione atramentem dłonie i ukłonił się, gdy Torrance wszedł.- Sahibie.- Wszystko jak należy?- Wszystko jak należy, sahibie.Pokwitowania na jutro.- Przesunął stospapierów po stole.- Jestem przekonany, że są w porządku - powiedział Torrance, pewien, żemówi prawdę.Sajit okazał się doskonałym urzędnikiem.Oficer podszedł dodrzwi swojej kwatery i odwrócił się ze zmarszczonym czołem.- Twój wuj nie wrócił?- Jutro, sahibie, jestem tego pewien.- Przekaż mu, że chciałbym zamienić słowo.Ale nie, jeśli wróci dzisiaj.Dzisiaj nie chcę, żeby mi przeszkadzano.- Oczywiście, sahibie - Sajit skłonił się jeszcze raz, kiedy Torranceprzechodził przez drzwi i muślinową zasłonę.Kapitan zasunął żelazny rygiel i upolował kilka ciem, które zdołałyprzedostać się przez muślin.Zapalił drugą lampę, ułożył wygraną wieczoruna stole i zawołał Clare.Zaspana, przyszła z kuchni.- Araku, Walciu - nakazał, a potem zdjął płaszcz, podczas gdy Clareodkorkowywała nową butelkę ostrego trunku.Odwracała oczy, kiedyTorrance rozbierał się do naga i położył w swoim hamaku.- Zapal mi fajkęwodną, Walciu - zasugerował - a potem umyj mnie gąbką.Czy na jutro jestczysta koszula?- Oczywiście, sir.- Nie ta załatana?- Nie, sir.Odwrócił głowę, aby spojrzeć na monety, lśniące tak pięknie wprzydymionym świetle lampy.Znowu przy pieniądzach! Wygrywał! Byćmoże szczęście uśmiechnęło się do niego.Na to wyglądało.W ciąguostatniego miesiąca przegrał w karty tak dużo pieniędzy, że myślał, iż czekago marny koniec, ale teraz bogini fortuna nad stawiła mu drugi policzek. Zasada połówek - powiedział do siebie, pociągając z fajki.- Zachowaćpołowę, stawiać drugą połowę.Podzielić wygraną na pół i znów zachowaćpołowę.W sumie proste.A teraz, kiedy nie było już Sharpe a, mógł wrócićdo ostrożnego handlu, chociaż nie był w stanie przewidzieć, jak utrzyma sięrynek, kiedy Marathowie zostaną pobici.Mimo to, przy łucie szczęścia,może zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy, by zapewnić sobie wygodnecywilne życie w Madrasie.Powóz, tuzin koni i tyluż służących.Będzie miałharem.Uśmiechnął się na tę myśl, wyobrażając sobie zniesmaczenieswojego ojca.Harem, dziedziniec z fontanną, piwniczka z winem głębokopod domem, który powinien stać blisko morza, żeby chłodna bryza wiałaprzez okna.Musiałby spędzać każdego tygodnia godzinę czy dwie w biurze,ale z pewnością nie więcej, ponieważ zawsze byli Hindusi, którzy mogliwykonywać prawdziwą pracę.Dranie by go oczywiście oszukiwali, ale pie-niędzy zdawało się być dość, dopóki się wszystkiego nie przegra. Zasadapołówek - powtórzył sobie.- Złota zasada życia.Z obozu za osadą doszedł go śpiew.Torrance nie rozpoznał melodiiprawdopodobnie jakiejś szkockiej piosenki.Dzwięk przeniósł go myślamido dzieciństwa, kiedy śpiewał w chórze katedralnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]