[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strzeż się Janilli, mój panie! Nie pojedziesz już beze mnie na jarmark! Patrz,Gilberto, już bije czwarta na zegarze (dzięki panu Emilowi, który mu tak dobrze językrozwiązał), a mogłabym się założyć, że twój ojciec zaledwie wyruszył w powrotną drogę. Czwarta! wykrzyknął Emil. O tej porze pan de Boisguilbault zwykł zasiadać do stołu.Nie mam chwili do stracenia. Więc niech pan wyrusza czym prędzej radziła Gilberta nie należy go usposabiać donas jeszcze gorzej. A cóż to nas obchodzi, jeśli ma do nas pretensje? zapytała Janilla. Jak to, więc chcepan odjechać nie doczekawszy się pana Antoniego? Jest to niestety konieczne! Gdzież się podział ten zbój Charasson? krzyknęła Janilla. Mogę się założyć, że śpi wjakimś kącie i ani mu się śni przyprowadzić panu konia! Tak, jak nie ma hrabiego, Sylwinzawsze znika.Chodz tutaj, nicponiu, gdzież ty się chowasz? Czemuż nie może mnie pani uzbroić w jakiś talizman! rzekł Emil do Gilberty, podczasgdy Janilla szukała Sylwina i wołała go głosem donośnym raczej niż gniewnym. Jadę jakbłędny rycerz, by wtargnąć do jaskini czarnoksiężnika i wydrzeć mu tajemnice i zaklęcia,które położą kres pani strapieniom. Proszę odpowiedziała ze śmiechem Gilberta, podając mu różę przypiętą do paska otonajpiękniejsza róża z mego ogrodu.Może jej zapach posiada jakąś czarodziejską siłę, by uśpićpodejrzliwość i złagodzić drapieżność pańskiego wroga.Niech ją pan postawi na jego stole,niech pan się postara, by zachwycał się jej pięknością i cudną wonią.Jest zamiłowanymogrodnikiem i nie ma może w swoim rosarium tak pięknego okazu, jakim jest ten wytwórmoich zeszłorocznych szczepień.Gdybym była kasztelanką z tej minionej epoki, do którejwzdycha Janilla, potrafiłabym może rzucić jakieś uroki i nadać siłę magiczną temukwiatkowi.Ale ja, biedna dziewczyna, umiem tylko modlić się do Boga i będę go prosiła, byzesłał swą łaskę na to kamienne serce, tak jak zesłał kroplę rosy, która pozwoliła rozwinąć siętemu pączkowi róży. Czyż miałbym naprawdę pozostawić mu ten talizman? zapytał Emil chowając różę napiersiach. Czyż nie powinienem raczej go zachować, by posłużył mi innym razem?Ton, jakim zadał to pytanie, wzruszenie, malujące się na jego twarzy, wzbudziły wGilbercie naiwne zdziwienie.Spojrzała na Emila niepewnie, nie mogąc jeszcze zrozumieć,jaką wartość miał dla niego kwiat, który dotykał jej łona.Próbowała się uśmiechnąć, jakby tobył żart, czuła, że się czerwieni; a że w tej samej chwili powróciła Janilla, więc nieodpowiedziała ani słowa.Emil, upojony miłością, śmiało zjeżdżał w szalonym tempie po stromej ścieżce.Kiedyznalazł się u podnóża skały, odważył się odwrócić i ujrzał Gilbertę, która patrzyła za nim zobsadzonego różami tarasu, choć na pozór zajęta przycinaniem ulubionych krzewów.Niebyła tego dnia, jak zwykle zresztą, ubrana z wyszukaniem.Suknia jej była świeża, jakwszystko, co przeszło przez skrzętne ręce Janilli, lecz tak często prana i prasowana, że jejjasnoliliowa barwa nabrała nieokreślonego odcienia podobnego do płatków hortensji, gdyzaczynają już więdnąć.Jej wspaniałe jasne włosy, nieposłuszne kunsztownym splotom, które91im chciano narzucić, wymykały się z tej niewoli i tworzyły złotą aureolę dokoła głowy.Białyjak śnieg, ciasno przylegający karczek obramowywał jej piękną szyję i pozwalał się domyślaćszlachetnego zarysu ramion.Emilowi wydała się olśniewająca w padających na niąprostopadle promieniach słońca, przed którymi ani myślała się chronić.Opalenizna niezdołała zeszpecić tak wspaniałej karnacji i płeć Gilberty wydawała się jeszcze świeższa wzestawieniu z wyblakłym i skromnym strojem.Zresztą wyobraznia zakochanego młodzieńcajest zbyt bogata, by miała się troszczyć o mniej lub więcej świetny strój.Ta spłowiałasukienka nabrała w oczach Emila barwy bogatszej niż wszelkie wschodnie tkaniny; zadawałsobie pytanie, czemu uśmiechnięte madonny i tryumfujące święte malarzy Odrodzenia nigdynie były odziane w równie wspaniałe szaty.Przez kilka chwil stał w miejscu jak przykuty, nie mając sił się stąd oddalić, i gdyby nietemperament jego konia, który gryzł wędzidło i bił kopytem, byłby zapomniał, że pan deBoisguilbault będzie czekał na niego jeszcze całą godzinę.Objechał kilka razy wzgórzewijącą się dokoła niego krętą ścieżką, zanim znalazł się na dole, a jednak odległość w prostejlinii nie była tak znaczna, by dwoje młodych ludzi nie mogło dojrzeć się nawzajem.Gilbertazrozumiała wahanie jezdzca, który nie potrafił zdobyć się na to, by ją stracić z oczu, cofnęłasię więc za krzaki róż kryjąc się w ich gąszczu, lecz patrzyła na niego długo jeszcze poprzezgałęzie.Janilla poszła inną dróżką na spotkanie swego chlebodawcy.Dopiero dzwięk głosuojca wyrwał Gilbertę z uroku, który ją ujarzmił.Po raz pierwszy pozwoliła się wyprzedzićJanilli i nie ona tym razem odebrała z jego rąk torbę myśliwską i kij podróżny.Przez całą drogę prowadzącą do Boisguilbault Emil budował i przebudowywał sto razyplan oblężenia twierdzy, w której obwarował się ów niepojęty człowiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Strzeż się Janilli, mój panie! Nie pojedziesz już beze mnie na jarmark! Patrz,Gilberto, już bije czwarta na zegarze (dzięki panu Emilowi, który mu tak dobrze językrozwiązał), a mogłabym się założyć, że twój ojciec zaledwie wyruszył w powrotną drogę. Czwarta! wykrzyknął Emil. O tej porze pan de Boisguilbault zwykł zasiadać do stołu.Nie mam chwili do stracenia. Więc niech pan wyrusza czym prędzej radziła Gilberta nie należy go usposabiać donas jeszcze gorzej. A cóż to nas obchodzi, jeśli ma do nas pretensje? zapytała Janilla. Jak to, więc chcepan odjechać nie doczekawszy się pana Antoniego? Jest to niestety konieczne! Gdzież się podział ten zbój Charasson? krzyknęła Janilla. Mogę się założyć, że śpi wjakimś kącie i ani mu się śni przyprowadzić panu konia! Tak, jak nie ma hrabiego, Sylwinzawsze znika.Chodz tutaj, nicponiu, gdzież ty się chowasz? Czemuż nie może mnie pani uzbroić w jakiś talizman! rzekł Emil do Gilberty, podczasgdy Janilla szukała Sylwina i wołała go głosem donośnym raczej niż gniewnym. Jadę jakbłędny rycerz, by wtargnąć do jaskini czarnoksiężnika i wydrzeć mu tajemnice i zaklęcia,które położą kres pani strapieniom. Proszę odpowiedziała ze śmiechem Gilberta, podając mu różę przypiętą do paska otonajpiękniejsza róża z mego ogrodu.Może jej zapach posiada jakąś czarodziejską siłę, by uśpićpodejrzliwość i złagodzić drapieżność pańskiego wroga.Niech ją pan postawi na jego stole,niech pan się postara, by zachwycał się jej pięknością i cudną wonią.Jest zamiłowanymogrodnikiem i nie ma może w swoim rosarium tak pięknego okazu, jakim jest ten wytwórmoich zeszłorocznych szczepień.Gdybym była kasztelanką z tej minionej epoki, do którejwzdycha Janilla, potrafiłabym może rzucić jakieś uroki i nadać siłę magiczną temukwiatkowi.Ale ja, biedna dziewczyna, umiem tylko modlić się do Boga i będę go prosiła, byzesłał swą łaskę na to kamienne serce, tak jak zesłał kroplę rosy, która pozwoliła rozwinąć siętemu pączkowi róży. Czyż miałbym naprawdę pozostawić mu ten talizman? zapytał Emil chowając różę napiersiach. Czyż nie powinienem raczej go zachować, by posłużył mi innym razem?Ton, jakim zadał to pytanie, wzruszenie, malujące się na jego twarzy, wzbudziły wGilbercie naiwne zdziwienie.Spojrzała na Emila niepewnie, nie mogąc jeszcze zrozumieć,jaką wartość miał dla niego kwiat, który dotykał jej łona.Próbowała się uśmiechnąć, jakby tobył żart, czuła, że się czerwieni; a że w tej samej chwili powróciła Janilla, więc nieodpowiedziała ani słowa.Emil, upojony miłością, śmiało zjeżdżał w szalonym tempie po stromej ścieżce.Kiedyznalazł się u podnóża skały, odważył się odwrócić i ujrzał Gilbertę, która patrzyła za nim zobsadzonego różami tarasu, choć na pozór zajęta przycinaniem ulubionych krzewów.Niebyła tego dnia, jak zwykle zresztą, ubrana z wyszukaniem.Suknia jej była świeża, jakwszystko, co przeszło przez skrzętne ręce Janilli, lecz tak często prana i prasowana, że jejjasnoliliowa barwa nabrała nieokreślonego odcienia podobnego do płatków hortensji, gdyzaczynają już więdnąć.Jej wspaniałe jasne włosy, nieposłuszne kunsztownym splotom, które91im chciano narzucić, wymykały się z tej niewoli i tworzyły złotą aureolę dokoła głowy.Białyjak śnieg, ciasno przylegający karczek obramowywał jej piękną szyję i pozwalał się domyślaćszlachetnego zarysu ramion.Emilowi wydała się olśniewająca w padających na niąprostopadle promieniach słońca, przed którymi ani myślała się chronić.Opalenizna niezdołała zeszpecić tak wspaniałej karnacji i płeć Gilberty wydawała się jeszcze świeższa wzestawieniu z wyblakłym i skromnym strojem.Zresztą wyobraznia zakochanego młodzieńcajest zbyt bogata, by miała się troszczyć o mniej lub więcej świetny strój.Ta spłowiałasukienka nabrała w oczach Emila barwy bogatszej niż wszelkie wschodnie tkaniny; zadawałsobie pytanie, czemu uśmiechnięte madonny i tryumfujące święte malarzy Odrodzenia nigdynie były odziane w równie wspaniałe szaty.Przez kilka chwil stał w miejscu jak przykuty, nie mając sił się stąd oddalić, i gdyby nietemperament jego konia, który gryzł wędzidło i bił kopytem, byłby zapomniał, że pan deBoisguilbault będzie czekał na niego jeszcze całą godzinę.Objechał kilka razy wzgórzewijącą się dokoła niego krętą ścieżką, zanim znalazł się na dole, a jednak odległość w prostejlinii nie była tak znaczna, by dwoje młodych ludzi nie mogło dojrzeć się nawzajem.Gilbertazrozumiała wahanie jezdzca, który nie potrafił zdobyć się na to, by ją stracić z oczu, cofnęłasię więc za krzaki róż kryjąc się w ich gąszczu, lecz patrzyła na niego długo jeszcze poprzezgałęzie.Janilla poszła inną dróżką na spotkanie swego chlebodawcy.Dopiero dzwięk głosuojca wyrwał Gilbertę z uroku, który ją ujarzmił.Po raz pierwszy pozwoliła się wyprzedzićJanilli i nie ona tym razem odebrała z jego rąk torbę myśliwską i kij podróżny.Przez całą drogę prowadzącą do Boisguilbault Emil budował i przebudowywał sto razyplan oblężenia twierdzy, w której obwarował się ów niepojęty człowiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]