[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy mie-libyśmy nie skorzystać z tej przewagi nad wami, mając na celu wykorzystanieniepowtarzalnej dla nas szansy? Więc.tych dwoje.istnieje nadal? Tak.I dlatego, choć mógłbyś zabić mnie i Piotra, nie zrobisz tego, bo za-biłbyś ich także.Oni są jakby naszymi zakładnikami, dają nam gwarancję bezpie-czeństwa. Nie zamierzam nikogo zabijać powiedział Kamil ze złością. Ale przypierwszej okazji unieszkodliwię was.Po to przecież tu jestem.Jeślibym miał pod-dać się bez próby oporu, moja obecność w astrolocie byłaby pozbawiona sensu! Posłuchaj mnie.Opowiem ci, jak było.Może, gdy to usłyszysz, inaczejspojrzysz na naszą sytuację.Zrozumiesz, że musieliśmy postępować od początkuwłaśnie tak.Zdarzyło się to dziesięć lat przed wyruszeniem wyprawy.Nasz statek ko-smiczny dotarł w rejon zewnętrznych planet Układu Słonecznego i wszedł na or-bitę stacjonarną wokół jednego z księżyców Neptuna.Ziemskie rakiety docierałytu bardzo rzadko, więc miejsce było dość bezpieczne.Stąd wyruszały ku Ziemii innym planetom układu maleńkie, trudne do wykrycia przez ludzi rakiety roz-poznawcze.W czasie gdy jedna z nich penetrowała różne okolice na powierzch-ni Ziemi, jej macierzysty statek przestał istnieć: potężna eksplozja zamieniła gow rozwiewający się w próżni obłok kosmicznego pyłu.Rakieta rozpoznawcza, zaopatrzona w zapas energii na krótki stosunkowoczas, błądziła przez kilka tygodni po odludnych zakątkach Ziemi kryjąc się przedwzrokiem ludzi.Dwuosobowa załoga, nie mogąc opuścić rakiety, oczekiwała na pewną zagła-dę, która musiała nastąpić z chwilą wyczerpania zródeł energii albo nawet jeszcze124wcześniej, gdyby ludzie odkryli jej istnienie i przedostali się do wnętrza.Dla załogi rakiety istniała jednak pewna szansa.Było nią skorzystanie z ludz-kich ciał, umożliwiających bytowanie na planecie.Metodą tą, stosowaną jużwcześniej jako jeden ze sposobów eksploracji obcych, zamieszkanych planet,można było posłużyć się i teraz dla ratowania osobowości dwóch samotnych istot,osieroconych na dalekiej, obcej Ziemi.Tę szansę istnienia należało wykorzystać. Czekamy tu już trzeci dzień powiedziałam do mojego towarzysza. Tonie jest dobre miejsce, jeśli chcemy zrealizować nasze zamiary. Okolica jestodludna i spokojna odrzekł po chwili. To też ma swoje dobre strony.Nasz antygraw spoczywał na dywanie rozkwitających wrzosów, częściowoukryty wśród niskich krzewów, na samym skraju polany. Nie możemy czekaćdłużej niż kilka dni powiedziałam i już w tej samej chwili zrozumiałam, żezdanie to nie miało sensu.Nasze czekanie tu czy gdziekolwiek było po pro-stu koniecznością.Innego rozwiązania już nie było.Utrata łączności ze statkiem bazą mogła oznaczać tylko jedno: baza przestała istnieć.Towarzysz nie zareagował na moje słowa.Widocznie pomyślał o tym samym.To było przecież jasne.Sprawdziłam stan akumulatorów.Mogły wystarczyć napodtrzymywanie naszego istnienia jeszcze przez kilka tygodni, ale każdy manewrantygrawu poważnie uszczuplał zapas energii. Rejestruję zbliżanie się dwóch osób powiedział nagle mój towarzysz.Jarównież to spostrzegłam.Szli wśród drzew, daleko jeszcze, ale zbliżali się do nas.Było już prawie zu-pełnie ciemno, tylko cienki sierp księżyca rozjaśniał nieco środek polany. Niedostrzegą nas powiedziałam. Są zbyt zajęci sobą.To chłopak i dziewczy-na.Szli, trzymając się za ręce, chłopak przyświecał chwilami latarką. To prawie jeszcze dzieci.Mój towarzysz był zawiedziony, lecz mnieolśnił nagle cudowny, zbawienny pomysł.Nadeszła chwila, kiedy rozpoczęło sięwszystko: nowa nadzieja nie tylko istnienia; nadzieja na coś więcej. Zapal światła pozycyjne powiedziałam. Po co? Chcesz.Tych dwoje? Tak.Oni mają przed sobą dużo czasu i wszelkie perspektywy.Poza tym,młodzi ludzie są ciekawi wszystkiego, co nieznane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Czy mie-libyśmy nie skorzystać z tej przewagi nad wami, mając na celu wykorzystanieniepowtarzalnej dla nas szansy? Więc.tych dwoje.istnieje nadal? Tak.I dlatego, choć mógłbyś zabić mnie i Piotra, nie zrobisz tego, bo za-biłbyś ich także.Oni są jakby naszymi zakładnikami, dają nam gwarancję bezpie-czeństwa. Nie zamierzam nikogo zabijać powiedział Kamil ze złością. Ale przypierwszej okazji unieszkodliwię was.Po to przecież tu jestem.Jeślibym miał pod-dać się bez próby oporu, moja obecność w astrolocie byłaby pozbawiona sensu! Posłuchaj mnie.Opowiem ci, jak było.Może, gdy to usłyszysz, inaczejspojrzysz na naszą sytuację.Zrozumiesz, że musieliśmy postępować od początkuwłaśnie tak.Zdarzyło się to dziesięć lat przed wyruszeniem wyprawy.Nasz statek ko-smiczny dotarł w rejon zewnętrznych planet Układu Słonecznego i wszedł na or-bitę stacjonarną wokół jednego z księżyców Neptuna.Ziemskie rakiety docierałytu bardzo rzadko, więc miejsce było dość bezpieczne.Stąd wyruszały ku Ziemii innym planetom układu maleńkie, trudne do wykrycia przez ludzi rakiety roz-poznawcze.W czasie gdy jedna z nich penetrowała różne okolice na powierzch-ni Ziemi, jej macierzysty statek przestał istnieć: potężna eksplozja zamieniła gow rozwiewający się w próżni obłok kosmicznego pyłu.Rakieta rozpoznawcza, zaopatrzona w zapas energii na krótki stosunkowoczas, błądziła przez kilka tygodni po odludnych zakątkach Ziemi kryjąc się przedwzrokiem ludzi.Dwuosobowa załoga, nie mogąc opuścić rakiety, oczekiwała na pewną zagła-dę, która musiała nastąpić z chwilą wyczerpania zródeł energii albo nawet jeszcze124wcześniej, gdyby ludzie odkryli jej istnienie i przedostali się do wnętrza.Dla załogi rakiety istniała jednak pewna szansa.Było nią skorzystanie z ludz-kich ciał, umożliwiających bytowanie na planecie.Metodą tą, stosowaną jużwcześniej jako jeden ze sposobów eksploracji obcych, zamieszkanych planet,można było posłużyć się i teraz dla ratowania osobowości dwóch samotnych istot,osieroconych na dalekiej, obcej Ziemi.Tę szansę istnienia należało wykorzystać. Czekamy tu już trzeci dzień powiedziałam do mojego towarzysza. Tonie jest dobre miejsce, jeśli chcemy zrealizować nasze zamiary. Okolica jestodludna i spokojna odrzekł po chwili. To też ma swoje dobre strony.Nasz antygraw spoczywał na dywanie rozkwitających wrzosów, częściowoukryty wśród niskich krzewów, na samym skraju polany. Nie możemy czekaćdłużej niż kilka dni powiedziałam i już w tej samej chwili zrozumiałam, żezdanie to nie miało sensu.Nasze czekanie tu czy gdziekolwiek było po pro-stu koniecznością.Innego rozwiązania już nie było.Utrata łączności ze statkiem bazą mogła oznaczać tylko jedno: baza przestała istnieć.Towarzysz nie zareagował na moje słowa.Widocznie pomyślał o tym samym.To było przecież jasne.Sprawdziłam stan akumulatorów.Mogły wystarczyć napodtrzymywanie naszego istnienia jeszcze przez kilka tygodni, ale każdy manewrantygrawu poważnie uszczuplał zapas energii. Rejestruję zbliżanie się dwóch osób powiedział nagle mój towarzysz.Jarównież to spostrzegłam.Szli wśród drzew, daleko jeszcze, ale zbliżali się do nas.Było już prawie zu-pełnie ciemno, tylko cienki sierp księżyca rozjaśniał nieco środek polany. Niedostrzegą nas powiedziałam. Są zbyt zajęci sobą.To chłopak i dziewczy-na.Szli, trzymając się za ręce, chłopak przyświecał chwilami latarką. To prawie jeszcze dzieci.Mój towarzysz był zawiedziony, lecz mnieolśnił nagle cudowny, zbawienny pomysł.Nadeszła chwila, kiedy rozpoczęło sięwszystko: nowa nadzieja nie tylko istnienia; nadzieja na coś więcej. Zapal światła pozycyjne powiedziałam. Po co? Chcesz.Tych dwoje? Tak.Oni mają przed sobą dużo czasu i wszelkie perspektywy.Poza tym,młodzi ludzie są ciekawi wszystkiego, co nieznane [ Pobierz całość w formacie PDF ]