[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielki Boże, co ze mnie zostało? Bałem się spojrzeć nawet na własny pa-lec.Grzbiet dłoni porastały grube, rude włosy.Zatrząsłem się cały.Wstałem, opierającsię o ścianę, z zawrotem głowy.Biustu nie miałem; dobre i to.Panowała cisza.Jakiśptaszek ćwierkał za oknem.Wybrał sobie czas na ćwierkanie! KOMPLET.Co znaczyKOMPLET? Kim jestem? Ijonem Tichym.Tego byłem pewien.A więc? Najpierw ob-66macałem nogi.Były obie, ale krzywe w iks.Brzuch nieprzyjemnie spory.Palecwpadł do pępka jak do studni.Fałdy tłuszczu.brrr! Co się ze mną stało? Helikop-ter, prawda.Zestrzelono go? Ambulans.Chyba granat lub mina.Potem ja ta czarnamała potem kontestacja na korytarzu granaty? Więc i ją, biedulę?.I razjeszcze.Ale co znaczą te ruiny, ten gruz? Halo! zawołałem jest tu kto?Urwałem zaskoczony.Miałem wspaniały głos, operowy bas, że aż echo poszło.Chciałem koniecznie przejrzeć się w lustrze, lecz bardzo się bałem.Podniosłem rękędo policzka.Mocny Boże! Grube, zwełnione kudły.Pochyliwszy się, zobaczyłemwłasną brodę, zakrywała mi piżamę do pół piersi, rozstrzępiona, kosmata, ruda.Aheno-barbus! Rudobrody! No, można się ogolić.Wyjrzałem na taras.Ptaszek dalej ćwier-kał kretyn.Topole, sykomory, krzewy cóż to jest? Ogród.Stanowego szpitala.?Na ławce ktoś siedział, z podkasanymi nogawkami piżamy, i opalał się. Halo! zawołałem.67Odwrócił się.Ujrzałem dziwnie znajomą twarz.Zamrugałem oczami.Ależ to moja,to ja! Trzema susami znalazłem się na zewnątrz.Dysząc, wpatrywałem się we własnąpostać.%7ładnej wątpliwości to byłem ja! Czego pan tak patrzy? odezwał się niepewnie, moim głosem. Skąd to do pana? wybełkotałem. Kto pan jest?! Kto dał panu prawo. Aha! To pan!Wstał. Jestem profesor Trottelreiner. Ale dlaczego.na Boga, dlaczego.kto. Nie miałem w tym żadnego udziału rzekł poważnie.Moje wargi mu drgały.Wtargnęli tu ci, wie pan yippiesi.Kontestatorzy.Granat.Stan pana uznano zabeznadziejny, mój też.Bo ja leżałem obok, w następnej separatce. Jak to beznadziejny ! parsknąłem. Przecież widzę jak pan mógł! Ależ byłem bez przytomności, daję panu słowo! Doktor Fisher, główny chirurg,wyjaśnił mi wszystko: brali najpierw narządy i ciała najlepiej zachowane, a kiedy przy-szli moja kolej, zostały już tylko wybierki, więc.68 Jak pan śmie! Mało, że przywłaszczył pan sobie moje ciało, jeszcze się pan wy-brzydza! Nie wybrzydzam się, powtarzam tylko to, co mówił mi doktor Fisher! Zrazuuznali to wskazał własną pierś za niezdatne, ale w braku czegoś lepszego podjęlisię reanimacji.Pan już był w tym czasie przeszczepiony. Ja byłem.? No tak.Pana mózg. Więc kto to jest? To znaczy był? pokazałem na siebie. Jeden z tych kontestatorów.Jakiś przywódca podobno.Nie umiał się obchodzićz zapalnikami, dostał odłamkiem w mózg, tak słyszałem.No więc. Trottelreinerwzruszył mymi ramionami.Wzdrygnąłem się.Było mi nieswojo w tym ciele, nie wiedziałem, jak się mam doniego ustosunkować.Brzydziłem się.Paznokcie grube, kwadratowe, nie zwiastowałyinteligencji! I co będzie teraz? szepnąłem, siadając obok profesora, bo mi kolana zmię-kły. Ma pan może lusterko?69Wyjął z kieszeni.Zobaczyłem, porwawszy je chciwie, wielkie, podsiniaczone oko,porowaty nos, zęby w fatalnym stanie, dwa podbródki.Dół twarzy tonął w rudej brodzie.Oddając lusterko zauważyłem, że profesor znów wystawił kolana i łydki do słońca i podwpływem pierwszego impulsu chciałem go przestrzec, że mam nader delikatną skórę,ale ugryzłem się w język.Jeśli dozna słonecznego poparzenia, będzie to jego rzecz, bojuż nie moja! Dokąd ja teraz pójdę? wyrwało mi się.Trottelreiner ożywił się.Jego (jego?!) rozumne oczy spoczęły ze współczuciem namej (mej?!) twarzy. Nie radzę panu nigdzie iść! On był poszukiwany przez policję stanową i przezFBI za serię zamachów.Są listy gończe, nakazy shoot to kill !Zadrżałem.Tylko tego mi jeszcze brakowało.Boże, to jednak chyba halucynacja! pomyślałem. Ale skąd! żywo zaprzeczył Trottelreiner. Jawa, drogi panie, najrzetelniejszajawa! Czemu szpital taki pusty?70 To pan nie wie? A, prawda, pan był nieprzytomny.Jest strajk. Lekarzy? Tak.Całego personelu.Ekstremiści porwali doktora Fishera.%7łądają wydania impana w zamian za jego zwolnienie. Wydania mnie? No tak, nie wiedzą że pan, nieprawdaż, już nie jest sobą, tylko Ijonem Tichym.W głowie mi pękało. Popełnię samobójstwo! rzekłem ochrypłym basem. Nie radzę.%7łeby znowu pana przesadzili?Rozmyślałem gorączkowo, jak się przekonać, czy to nie jest jednak halucynacja. A gdybym tak. rzekłem podnosząc się. Co? Gdybym się tak przejechał na panu.Hm? Co pan na to? Prze.co? Pan chyba oszalał?!Zmierzyłem go oczami, zebrałem się w sobie, skoczyłem na oklep i wpadłem dokanału.Omal się nie udławiłem czarną, cuchnącą bryją, lecz cóż to była, mimo wszyst-71ko, za ulga! Wylazłem na brzeg, szczurów było już mniej, widać sobie gdzieś poszły.Zostały tylko cztery.U samych kolan śpiącego głęboko profesora Trottelreinera grałyjego kartami w bridża.Przeraziłem się.Nawet biorąc pod uwagę niezwykle wysokie,stężenie halucynogenów czy to możliwe, żeby naprawdę mogły grać? Zajrzałemnajtłustszemu w karty.Młócił nimi bez ładu i składu.Nie był to żaden bridż! No, nictakiego.Odetchnąłem.Na wszelki wypadek postanowiłem twardo nie ruszać się na krok od kanału: miałemzupełnie dość wszelkich form ratunku z opresji, przynajmniej na jakiś czas.Będę siędomagał pierwej gwarancji, inaczej znów Bóg wie co mi się przywidzi.Obmacałemtwarz.Ani brody, ani maski.Co się znów z nią stało? Co się mnie tyczy rzekł profesor Trottelreiner, nie otwierając oczu jestemuczciwą dziewczyną i liczę na to, że zechce pan to uwzględnić.Nadstawił ucha, jak gdyby uważnie wysłuchiwał odpowiedzi na swe słowa, po czymdorzucił:72 Z mojej strony nie jest to pozór cnotliwości, który by miał dodatkowo rozpalićotępiałą chuć, lecz szczera prawda.Proszę mnie nie dotykać, gdyż byłabym zmuszonatargnąć się na swoje życie. Aha! przemknęło mi domyślnie więc i jemu spieszno do kanału!Słuchałem dalej, uspokojony nieco, ponieważ fakt, że profesor halucynował, wydałmi się dowodem na to, iż przynajmniej ja tego nie robię. Zaśpiewać mogę, owszem rzekł tymczasem profesor skromna piosnka doniczego nie zobowiązuje.Czy będzie mi pan akompaniował?Jednakże mógł po prostu mówić przez sen; w takim wypadku znów nic nie byłowiadomo.Może go dosiąść na próbę? Ale właściwie mógłbym wskoczyć do kanału bezjego pośrednictwa. Jakoś nie jestem przy głosie.A i mama na mnie czeka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wielki Boże, co ze mnie zostało? Bałem się spojrzeć nawet na własny pa-lec.Grzbiet dłoni porastały grube, rude włosy.Zatrząsłem się cały.Wstałem, opierającsię o ścianę, z zawrotem głowy.Biustu nie miałem; dobre i to.Panowała cisza.Jakiśptaszek ćwierkał za oknem.Wybrał sobie czas na ćwierkanie! KOMPLET.Co znaczyKOMPLET? Kim jestem? Ijonem Tichym.Tego byłem pewien.A więc? Najpierw ob-66macałem nogi.Były obie, ale krzywe w iks.Brzuch nieprzyjemnie spory.Palecwpadł do pępka jak do studni.Fałdy tłuszczu.brrr! Co się ze mną stało? Helikop-ter, prawda.Zestrzelono go? Ambulans.Chyba granat lub mina.Potem ja ta czarnamała potem kontestacja na korytarzu granaty? Więc i ją, biedulę?.I razjeszcze.Ale co znaczą te ruiny, ten gruz? Halo! zawołałem jest tu kto?Urwałem zaskoczony.Miałem wspaniały głos, operowy bas, że aż echo poszło.Chciałem koniecznie przejrzeć się w lustrze, lecz bardzo się bałem.Podniosłem rękędo policzka.Mocny Boże! Grube, zwełnione kudły.Pochyliwszy się, zobaczyłemwłasną brodę, zakrywała mi piżamę do pół piersi, rozstrzępiona, kosmata, ruda.Aheno-barbus! Rudobrody! No, można się ogolić.Wyjrzałem na taras.Ptaszek dalej ćwier-kał kretyn.Topole, sykomory, krzewy cóż to jest? Ogród.Stanowego szpitala.?Na ławce ktoś siedział, z podkasanymi nogawkami piżamy, i opalał się. Halo! zawołałem.67Odwrócił się.Ujrzałem dziwnie znajomą twarz.Zamrugałem oczami.Ależ to moja,to ja! Trzema susami znalazłem się na zewnątrz.Dysząc, wpatrywałem się we własnąpostać.%7ładnej wątpliwości to byłem ja! Czego pan tak patrzy? odezwał się niepewnie, moim głosem. Skąd to do pana? wybełkotałem. Kto pan jest?! Kto dał panu prawo. Aha! To pan!Wstał. Jestem profesor Trottelreiner. Ale dlaczego.na Boga, dlaczego.kto. Nie miałem w tym żadnego udziału rzekł poważnie.Moje wargi mu drgały.Wtargnęli tu ci, wie pan yippiesi.Kontestatorzy.Granat.Stan pana uznano zabeznadziejny, mój też.Bo ja leżałem obok, w następnej separatce. Jak to beznadziejny ! parsknąłem. Przecież widzę jak pan mógł! Ależ byłem bez przytomności, daję panu słowo! Doktor Fisher, główny chirurg,wyjaśnił mi wszystko: brali najpierw narządy i ciała najlepiej zachowane, a kiedy przy-szli moja kolej, zostały już tylko wybierki, więc.68 Jak pan śmie! Mało, że przywłaszczył pan sobie moje ciało, jeszcze się pan wy-brzydza! Nie wybrzydzam się, powtarzam tylko to, co mówił mi doktor Fisher! Zrazuuznali to wskazał własną pierś za niezdatne, ale w braku czegoś lepszego podjęlisię reanimacji.Pan już był w tym czasie przeszczepiony. Ja byłem.? No tak.Pana mózg. Więc kto to jest? To znaczy był? pokazałem na siebie. Jeden z tych kontestatorów.Jakiś przywódca podobno.Nie umiał się obchodzićz zapalnikami, dostał odłamkiem w mózg, tak słyszałem.No więc. Trottelreinerwzruszył mymi ramionami.Wzdrygnąłem się.Było mi nieswojo w tym ciele, nie wiedziałem, jak się mam doniego ustosunkować.Brzydziłem się.Paznokcie grube, kwadratowe, nie zwiastowałyinteligencji! I co będzie teraz? szepnąłem, siadając obok profesora, bo mi kolana zmię-kły. Ma pan może lusterko?69Wyjął z kieszeni.Zobaczyłem, porwawszy je chciwie, wielkie, podsiniaczone oko,porowaty nos, zęby w fatalnym stanie, dwa podbródki.Dół twarzy tonął w rudej brodzie.Oddając lusterko zauważyłem, że profesor znów wystawił kolana i łydki do słońca i podwpływem pierwszego impulsu chciałem go przestrzec, że mam nader delikatną skórę,ale ugryzłem się w język.Jeśli dozna słonecznego poparzenia, będzie to jego rzecz, bojuż nie moja! Dokąd ja teraz pójdę? wyrwało mi się.Trottelreiner ożywił się.Jego (jego?!) rozumne oczy spoczęły ze współczuciem namej (mej?!) twarzy. Nie radzę panu nigdzie iść! On był poszukiwany przez policję stanową i przezFBI za serię zamachów.Są listy gończe, nakazy shoot to kill !Zadrżałem.Tylko tego mi jeszcze brakowało.Boże, to jednak chyba halucynacja! pomyślałem. Ale skąd! żywo zaprzeczył Trottelreiner. Jawa, drogi panie, najrzetelniejszajawa! Czemu szpital taki pusty?70 To pan nie wie? A, prawda, pan był nieprzytomny.Jest strajk. Lekarzy? Tak.Całego personelu.Ekstremiści porwali doktora Fishera.%7łądają wydania impana w zamian za jego zwolnienie. Wydania mnie? No tak, nie wiedzą że pan, nieprawdaż, już nie jest sobą, tylko Ijonem Tichym.W głowie mi pękało. Popełnię samobójstwo! rzekłem ochrypłym basem. Nie radzę.%7łeby znowu pana przesadzili?Rozmyślałem gorączkowo, jak się przekonać, czy to nie jest jednak halucynacja. A gdybym tak. rzekłem podnosząc się. Co? Gdybym się tak przejechał na panu.Hm? Co pan na to? Prze.co? Pan chyba oszalał?!Zmierzyłem go oczami, zebrałem się w sobie, skoczyłem na oklep i wpadłem dokanału.Omal się nie udławiłem czarną, cuchnącą bryją, lecz cóż to była, mimo wszyst-71ko, za ulga! Wylazłem na brzeg, szczurów było już mniej, widać sobie gdzieś poszły.Zostały tylko cztery.U samych kolan śpiącego głęboko profesora Trottelreinera grałyjego kartami w bridża.Przeraziłem się.Nawet biorąc pod uwagę niezwykle wysokie,stężenie halucynogenów czy to możliwe, żeby naprawdę mogły grać? Zajrzałemnajtłustszemu w karty.Młócił nimi bez ładu i składu.Nie był to żaden bridż! No, nictakiego.Odetchnąłem.Na wszelki wypadek postanowiłem twardo nie ruszać się na krok od kanału: miałemzupełnie dość wszelkich form ratunku z opresji, przynajmniej na jakiś czas.Będę siędomagał pierwej gwarancji, inaczej znów Bóg wie co mi się przywidzi.Obmacałemtwarz.Ani brody, ani maski.Co się znów z nią stało? Co się mnie tyczy rzekł profesor Trottelreiner, nie otwierając oczu jestemuczciwą dziewczyną i liczę na to, że zechce pan to uwzględnić.Nadstawił ucha, jak gdyby uważnie wysłuchiwał odpowiedzi na swe słowa, po czymdorzucił:72 Z mojej strony nie jest to pozór cnotliwości, który by miał dodatkowo rozpalićotępiałą chuć, lecz szczera prawda.Proszę mnie nie dotykać, gdyż byłabym zmuszonatargnąć się na swoje życie. Aha! przemknęło mi domyślnie więc i jemu spieszno do kanału!Słuchałem dalej, uspokojony nieco, ponieważ fakt, że profesor halucynował, wydałmi się dowodem na to, iż przynajmniej ja tego nie robię. Zaśpiewać mogę, owszem rzekł tymczasem profesor skromna piosnka doniczego nie zobowiązuje.Czy będzie mi pan akompaniował?Jednakże mógł po prostu mówić przez sen; w takim wypadku znów nic nie byłowiadomo.Może go dosiąść na próbę? Ale właściwie mógłbym wskoczyć do kanału bezjego pośrednictwa. Jakoś nie jestem przy głosie.A i mama na mnie czeka [ Pobierz całość w formacie PDF ]