[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy w życiu nie widziałem podobnej dziecięcej gwiazdy.Mówiłeś, że jak się nazywa? Lejeune?Morris skinął głową.– Zgadza się.Ale ty nie martw się o jego imię.Posłuchaj lepiej, jak on śpiewa.Boofuls ukląkł i zaśpiewał „Smutek szczęśliwszych dni”.Jego głos był tak czysty i przejmujący, że nawet Martin poczuł wzruszenie.June Lassiter bezwstydnie ocierała oczy chusteczką, Morris zaś wydmuchał nos tak głośno, że Kathy Lupanek aż podskoczyła.Kiedy wszyscy byli już dostatecznie poruszeni, a w niektórych oczach zakręciły się łzy, Boofuls niespodziewanie zerwał się na nogi i zaczął tańczyć radosnego marsza ze Słonecznej serenady.Wymachiwał nogami, podskakiwał, wykręcał piruety, jakby grawitacja nie miała na niego żadnego wpływu.Jego błękitno obute stopy ledwie dotykały ziemi.Ahab Greene zaczął klaskać na długo przed końcem i reszta przyłączyła się do niego.Morris nawet wstał i krzyknął:– Nieprawdopodobne! Wspaniałe! Tylko popatrz, June! To nieprawdopodobne!Boofuls zakończył swój taniec i ukłonił się głęboko.Nadal nie przestawali klaskać.W końcu, z zarumienionymi policzkami, oddychając ciężko, zszedł po schodach z boku tej niby-sceny i podszedł prosto do Chubby’ego Bosanqueta, całkowicie ignorując June Lassiter.– No i? – spytał swym wysokim, dźwięcznym głosikiem.– Zrobi pan to?– Lejeune.– wtrąciła się June.– Ta decyzja naprawdę nie zależy od pana Bosanqueta.– To on zajmuje się finansami, prawda?– No, tak, ale.– Zatem wszystko w porządku.Wiem, że pani się podobałem, pani Lassiter.Muszę się tylko dowiedzieć, czy pan Bosanquet ma zamiar wyłożyć dwadzieścia pięć milionów dolarów.Morris Nathan podszedł do niego i chciał położyć mu dłoń na ramieniu, Boofuls jednak cofnął się szybko.– Daj spokój, Lejeune – powiedział agent, uśmiechając się z zakłopotaniem.– Nie podniecaj się tak bardzo.Tylko od pani Lassiter zależy, czy Fox zrobi ten film, czy nie.Nie uważasz, że to lekka bezczelność zakładać, że spodoba jej się to, zanim jeszcze miała okazję przeczytać scenariusz albo posłuchać piosenek?Boofuls nadąsał się.– Gdybym nie sądził, że jej się spodobam, nie zadawałbym sobie trudu przychodzenia tutaj.June Lassiter wstała i podeszła bliżej.Boofuls kiwnął na Martina, aby przyniósł swą przeróbkę scenariusza.Martin podał go jej i powiedział:– Błogosławiony rydwan, całkowita przeróbka.Unowocześniony, ze zmienionymi dialogami, uprawdopodobnioną motywacją postępowania bohaterów i wyostrzoną charakterystyką postaci.– A co pozwala ci sądzić, że go zaakceptuję? – spytała June.– Pamiętaj, że zaledwie tydzień temu próbowałeś mnie przekonać do musicalu o Boofulsie i odmówiłam ci bardzo stanowczo.– To było wtedy.Teraz jest teraz.– Powiedz mi zatem, na czym polega różnica.Martin pogłaskał Boofulsa po włosach.Był jedyną osobą, której chłopiec pozwalał to robić.– To jest ta różnica i dobrze o tym wiesz.On tańczy i śpiewa lepiej niż Boofuls.Zostanie największą dziecięcą gwiazdą w historii kina.Kathy Lupanek skrzywiła się, okazując wyraźną niechęć dla wszystkich dziecięcych gwiazd, jakie kiedykolwiek istniały.Lecz twarz June Lassiter stopniowo rozpłynęła się w uśmiechu.– Wiesz co, Martin? Najprawdopodobniej masz rację.Mam zamiar poprzeć ten projekt.Morris, ty i ja powinniśmy pogadać o interesach.Boofuls powiedział wyraźnie:– Pan Nathan nie jest moim agentem.Morris był całkowicie zaskoczony.– Hej, co ty gadasz? Czyż nie zorganizowałem dla ciebie tego przesłuchania? Musisz przecież mieć agenta! Nie możesz pracować bez agenta! Ten chłopak to prawdziwy mazik!Boofuls podszedł do niego i spojrzał mu w twarz oczami koloru płomienia spawarki.– Nie mazik, panie Nathan.Dybuk.Nie diablik, panie Nathan, lecz piekielny demon.June starała się rozładować napięcie.– Lejeune, kochanie, pan Nathan ma rację.Musisz mieć agenta, choćby dla ochrony prawnej.To znaczy, jeśli nie chcesz pana Nathana, mogę porozmawiać z twymi rodzicami i zaproponować wielu.– Ja nie mam żadnych rodziców – przerwał Lejeune.Jego głos był podniesiony, lecz bez wyrazu.June była wyraźnie zakłopotana.– Musisz mieć kogoś, kto by się tobą zajmował.Legalnego opiekuna.Boofuls przez chwilę milczał, rozglądając się wokół.Martin znał już to obce, przebiegłe spojrzenie, wilczy wyraz twarzy należący do dorosłego człowieka.– Moja babcia.Mieszkam z babcią.Ona jest moim legalnym opiekunem.– Haruję jak wariat, przygotowując to przesłuchanie, i nie dostaję nawet dziesięciu procent podziękowania? – spytał gniewnie Morris.– Przykro mi, Morris, to zależy od Lejeune’a – odparła June.Morris odwrócił się w kierunku chłopca i wysunął w jego stronę gruby palec.– Nie jesteś ani mazik, ani dybuk.Jesteś po prostu gilgulem mojego nieżyjącego wspólnika, Chaima Seltzera, ot, co!Martin podszedł do niego i ujął jego ramię.– Morris, daj spokój.Przepraszam cię.Po prostu z góry założyłem, że Lejeune zechce, abyś był jego agentem.Alison przytuliła się do męża.– Nie przejmuj się, Morry, zapomnij o nim.Lepiej, że nie będziesz go reprezentował, uwierz mi.Jeśli nie potrafi okazać wdzięczności za to, co dla niego zrobiłeś, to Martin ma rację, daj sobie spokój.Morris naciągnął swą białą sportową marynarkę głębiej na brzuch.– Dam sobie spokój, możecie być pewni, że dam sobie z nim spokój.A ty, Martin, z tobą też dam sobie spokój, nie bój się!– Och, przestań się tak wściekać, Morry, uspokój się – powtarzała kojąco Alison, jednocześnie rzucając Martinowi spojrzenie oznaczające: „Nie martw się, niedługo ochłonie.”– No, dobrze już, dobrze! – warknął Morris.– Nie jestem zły, jestem miły.Tylko żebym nigdy więcej nie widział twarzy tego dzieciaka, nigdy! I nigdy już nie chcę słyszeć jego imienia!Boofuls tymczasem w jakiś niezwykły sposób zdołał zatoczyć krąg i stał teraz między Morrisem a wyjściem.Morris przystanął i spojrzał na niego.Chłopiec odwzajemnił mu się spojrzeniem, po czym uśmiechnął się powoli.– Jest pan pewien, że tego pan chce? Nigdy więcej nie widzieć mej twarzy, nigdy nie słyszeć mego imienia?– Dokładnie tak, aniołku – odrzekł Morris.– A teraz, jeślibyś mógł nas przepuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nigdy w życiu nie widziałem podobnej dziecięcej gwiazdy.Mówiłeś, że jak się nazywa? Lejeune?Morris skinął głową.– Zgadza się.Ale ty nie martw się o jego imię.Posłuchaj lepiej, jak on śpiewa.Boofuls ukląkł i zaśpiewał „Smutek szczęśliwszych dni”.Jego głos był tak czysty i przejmujący, że nawet Martin poczuł wzruszenie.June Lassiter bezwstydnie ocierała oczy chusteczką, Morris zaś wydmuchał nos tak głośno, że Kathy Lupanek aż podskoczyła.Kiedy wszyscy byli już dostatecznie poruszeni, a w niektórych oczach zakręciły się łzy, Boofuls niespodziewanie zerwał się na nogi i zaczął tańczyć radosnego marsza ze Słonecznej serenady.Wymachiwał nogami, podskakiwał, wykręcał piruety, jakby grawitacja nie miała na niego żadnego wpływu.Jego błękitno obute stopy ledwie dotykały ziemi.Ahab Greene zaczął klaskać na długo przed końcem i reszta przyłączyła się do niego.Morris nawet wstał i krzyknął:– Nieprawdopodobne! Wspaniałe! Tylko popatrz, June! To nieprawdopodobne!Boofuls zakończył swój taniec i ukłonił się głęboko.Nadal nie przestawali klaskać.W końcu, z zarumienionymi policzkami, oddychając ciężko, zszedł po schodach z boku tej niby-sceny i podszedł prosto do Chubby’ego Bosanqueta, całkowicie ignorując June Lassiter.– No i? – spytał swym wysokim, dźwięcznym głosikiem.– Zrobi pan to?– Lejeune.– wtrąciła się June.– Ta decyzja naprawdę nie zależy od pana Bosanqueta.– To on zajmuje się finansami, prawda?– No, tak, ale.– Zatem wszystko w porządku.Wiem, że pani się podobałem, pani Lassiter.Muszę się tylko dowiedzieć, czy pan Bosanquet ma zamiar wyłożyć dwadzieścia pięć milionów dolarów.Morris Nathan podszedł do niego i chciał położyć mu dłoń na ramieniu, Boofuls jednak cofnął się szybko.– Daj spokój, Lejeune – powiedział agent, uśmiechając się z zakłopotaniem.– Nie podniecaj się tak bardzo.Tylko od pani Lassiter zależy, czy Fox zrobi ten film, czy nie.Nie uważasz, że to lekka bezczelność zakładać, że spodoba jej się to, zanim jeszcze miała okazję przeczytać scenariusz albo posłuchać piosenek?Boofuls nadąsał się.– Gdybym nie sądził, że jej się spodobam, nie zadawałbym sobie trudu przychodzenia tutaj.June Lassiter wstała i podeszła bliżej.Boofuls kiwnął na Martina, aby przyniósł swą przeróbkę scenariusza.Martin podał go jej i powiedział:– Błogosławiony rydwan, całkowita przeróbka.Unowocześniony, ze zmienionymi dialogami, uprawdopodobnioną motywacją postępowania bohaterów i wyostrzoną charakterystyką postaci.– A co pozwala ci sądzić, że go zaakceptuję? – spytała June.– Pamiętaj, że zaledwie tydzień temu próbowałeś mnie przekonać do musicalu o Boofulsie i odmówiłam ci bardzo stanowczo.– To było wtedy.Teraz jest teraz.– Powiedz mi zatem, na czym polega różnica.Martin pogłaskał Boofulsa po włosach.Był jedyną osobą, której chłopiec pozwalał to robić.– To jest ta różnica i dobrze o tym wiesz.On tańczy i śpiewa lepiej niż Boofuls.Zostanie największą dziecięcą gwiazdą w historii kina.Kathy Lupanek skrzywiła się, okazując wyraźną niechęć dla wszystkich dziecięcych gwiazd, jakie kiedykolwiek istniały.Lecz twarz June Lassiter stopniowo rozpłynęła się w uśmiechu.– Wiesz co, Martin? Najprawdopodobniej masz rację.Mam zamiar poprzeć ten projekt.Morris, ty i ja powinniśmy pogadać o interesach.Boofuls powiedział wyraźnie:– Pan Nathan nie jest moim agentem.Morris był całkowicie zaskoczony.– Hej, co ty gadasz? Czyż nie zorganizowałem dla ciebie tego przesłuchania? Musisz przecież mieć agenta! Nie możesz pracować bez agenta! Ten chłopak to prawdziwy mazik!Boofuls podszedł do niego i spojrzał mu w twarz oczami koloru płomienia spawarki.– Nie mazik, panie Nathan.Dybuk.Nie diablik, panie Nathan, lecz piekielny demon.June starała się rozładować napięcie.– Lejeune, kochanie, pan Nathan ma rację.Musisz mieć agenta, choćby dla ochrony prawnej.To znaczy, jeśli nie chcesz pana Nathana, mogę porozmawiać z twymi rodzicami i zaproponować wielu.– Ja nie mam żadnych rodziców – przerwał Lejeune.Jego głos był podniesiony, lecz bez wyrazu.June była wyraźnie zakłopotana.– Musisz mieć kogoś, kto by się tobą zajmował.Legalnego opiekuna.Boofuls przez chwilę milczał, rozglądając się wokół.Martin znał już to obce, przebiegłe spojrzenie, wilczy wyraz twarzy należący do dorosłego człowieka.– Moja babcia.Mieszkam z babcią.Ona jest moim legalnym opiekunem.– Haruję jak wariat, przygotowując to przesłuchanie, i nie dostaję nawet dziesięciu procent podziękowania? – spytał gniewnie Morris.– Przykro mi, Morris, to zależy od Lejeune’a – odparła June.Morris odwrócił się w kierunku chłopca i wysunął w jego stronę gruby palec.– Nie jesteś ani mazik, ani dybuk.Jesteś po prostu gilgulem mojego nieżyjącego wspólnika, Chaima Seltzera, ot, co!Martin podszedł do niego i ujął jego ramię.– Morris, daj spokój.Przepraszam cię.Po prostu z góry założyłem, że Lejeune zechce, abyś był jego agentem.Alison przytuliła się do męża.– Nie przejmuj się, Morry, zapomnij o nim.Lepiej, że nie będziesz go reprezentował, uwierz mi.Jeśli nie potrafi okazać wdzięczności za to, co dla niego zrobiłeś, to Martin ma rację, daj sobie spokój.Morris naciągnął swą białą sportową marynarkę głębiej na brzuch.– Dam sobie spokój, możecie być pewni, że dam sobie z nim spokój.A ty, Martin, z tobą też dam sobie spokój, nie bój się!– Och, przestań się tak wściekać, Morry, uspokój się – powtarzała kojąco Alison, jednocześnie rzucając Martinowi spojrzenie oznaczające: „Nie martw się, niedługo ochłonie.”– No, dobrze już, dobrze! – warknął Morris.– Nie jestem zły, jestem miły.Tylko żebym nigdy więcej nie widział twarzy tego dzieciaka, nigdy! I nigdy już nie chcę słyszeć jego imienia!Boofuls tymczasem w jakiś niezwykły sposób zdołał zatoczyć krąg i stał teraz między Morrisem a wyjściem.Morris przystanął i spojrzał na niego.Chłopiec odwzajemnił mu się spojrzeniem, po czym uśmiechnął się powoli.– Jest pan pewien, że tego pan chce? Nigdy więcej nie widzieć mej twarzy, nigdy nie słyszeć mego imienia?– Dokładnie tak, aniołku – odrzekł Morris.– A teraz, jeślibyś mógł nas przepuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]