[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przedzierali się ku środkowi kępy przez gęsto rosnącą łozinę.Ziemia wokół wąskich, wielołodygowych krzaków srebrzysto-zielonej wierzby była mokra i deszcz nadal przeciekał przez zasłonę z wąskich liści, ale już nie tak mocno.Oczyścili z łodyg małą przestrzeń pod krzakami i zdjęli kosze z koni.Jondalar wyciągnął ciężki kłąb przemoczonego namiotu i strzepnął skóry.Ayla chwyciła pale i rozstawiła je w koło wewnątrz tego naturalnego szałasu z krzaków, a potem pomogła rozpiąć na nich skóry namiotu, nadal przywiązane do płachty podłogowej.Było to zrobione byle jak, ale teraz chcieli tylko ukryć się przed deszczem.Wnieśli kosze i inne rzeczy do tego tymczasowego schronienia, narwali liści z drzew, żeby wymościć mokry grunt, i rozpostarli swoje wilgotne śpiwory.Zdjęli zewnętrzne okrycia, razem wyżęli wodę z przemoczonych skór i zawiesili je na gałęziach.Wreszcie, dygocząc z zimna, położyli się blisko siebie i okryli futrami.Wilk wszedł do namiotu i otrząsnął się gwałtownie, rozpryskując wodę, ale wszystko było i tak mokre, więc nie miało to znaczenia.Stepowe konie, ze swoją gęstą, kudłatą sierścią zdecydowanie wolały chłodną, suchą zimę od przeinaczających do suchej nitki letnich burz, ale przyzwyczajone były do życia na świeżym powietrzu.Stały obok siebie koło kępy krzewów i pozwalały zalewać się deszczem.W wilgotnym namiocie, zbyt mokrym, by marzyć nawet o rozpaleniu ognia, Ayla z Jondalarem przytulili się ciasno do siebie, okryci grubymi futrami.Wilk zwinął się na wierzchu śpiworów, przycisnął blisko i wreszcie połączone ciepło ciał nieco ich rozgrzało.Kobieta i mężczyzna drzemali trochę, chociaż żadne z nich nie spało wiele.Przed świtem deszcz ustał i wówczas zasnęli głębiej.Ayla nasłuchiwała i uśmiechnęła się do siebie, zanim otworzyła oczy.W rozmaitości ptasich śpiewów, które ją obudziły, rozpoznała wyraźnie, skomplikowane trele świergotki.Potem usłyszała melodyjne ćwierkanie, zdawać by się mogło coraz głośniejsze, ale kiedy próbowała wzrokiem odkryć źródło owej wibrującej pieśni, musiała dobrze się przypatrzyć, żeby dostrzec właśnie siadającego na ziemi brązowego, niepozornego skowronka.Przewróciła się na bok, by móc go obserwować.Skowronek maszerował szybko po ziemi, z łatwością utrzymując równowagę za pomocą długich pazurów na tylnym palcu nóg, nagle skłonił ozdobiony czubkiem łebek i podniósł dziobkiem gąsienicę.Szybkimi, gwałtownymi krokami rzucił się ku nagiemu skrawkowi ziemi w pobliżu pni wierzbowego krzewu, gdzie nagle dała znak życia ukryta gromadka świeżo wyklutych, puchatych piskląt z otwartymi dziobami, żebrzącymi o wypełnienie ich smacznym kąskiem.Wkrótce drugi ptak, podobny, ale jeszcze bardziej niepozorny i niemal niewidoczny na tle płowej ziemi stepów, pojawił się ze skrzydlatym insektem w dziobie.Podczas kiedy wkładał insekta w nadstawione dziobki, pierwszy ptak wzbił się w powietrze i zaczął się wznosić zakolami, aż niemal zniknął z oczu.Wciąż jednak krążył w pobliżu, wyśpiewując niewiarygodnie piękną melodię.Ayla cichutko zagwizdała muzyczny zew, odtwarzając dźwięki z taką dokładnością, że matka ptak przestała dziobać ziemię w poszukiwaniu pożywienia i zwróciła się w jej kierunku.Ayla zagwizdała znowu, żałując, że nie ma ziarna, które mogłaby dać ptakom, tak jak to robiła, kiedy żyła w dolinie i zaczęła naśladować ptasie śpiewy.Kiedy już się tego nauczyła, przylatywały na jej zew, niezależnie od tego, czy sypała im ziarno, czy nie, i dotrzymywały jej towarzystwa podczas tych samotnych dni.Matka skowronek zbliżyła się, szukając ptaka, który wtargnął na terytorium w pobliżu jej gniazda, lecz nie znalazłszy żadnego innego skowronka, powróciła do karmienia piskląt.Wygwizdywane monotonne frazy, bardziej aksamitne i kończące się gruchającym dźwiękiem, szczególnie zainteresowały Aylę.Stepówki są wystarczająco duże na przyzwoity posiłek i tak samo te gruchające turkawki - pomyślała, rozglądając się dookoła za tymi piersiastymi ptakami, które wielkością i kształtem przypominały piaskowobrązową stepówkę.Na niskich gałęziach zobaczyła proste gniazdo z gałązek z trzema białymi jajkami w środku, a potem dostrzegła tłuściutką turkawkę z małym łebkiem i na krótkich łapach.Miękkie, gęste upierzenie piersi było jasnobrązowe, niemal różowawe, a ciemne znaki na grzbiecie i skrzydłach, przypominające skorupę żółwia, połyskiwały mieniącymi się łatkami.Jondalar przewrócił się na plecy i Ayla skierowała wzrok na leżącego obok niej mężczyznę, który oddychał rytmicznie w głębokim śnie.Potem poczuła, że musi pójść za potrzebą.Bała się, że jeśli się poruszy, to go zbudzi, a ogromnie nie chciała mu przeszkadzać, ale im bardziej próbowała o tym zapomnieć, tym bardziej gwałtowna stawała się ta potrzeba.Może go nie obudzę, jeśli będę się poruszać bardzo wolno - pomyślała, próbując się wyślizgnąć z ciepłych, lekko wilgotnych futer, które ich owijały.Parsknął, sapnął i odwrócił się na drugi bok, ale zbudził się dopiero, kiedy sięgnął w jej kierunku i jej nie znalazł.- Ayla? A, tutaj jesteś - wymamrotał.- Śpij, Jondalarze.Jeszcze nie musisz wstawać - powiedziała i wyczołgała się z ich gniazda w krzakach.Był jasny, świeży poranek, niebo niebieskie, bez żadnej chmurki w polu widzenia.Wilk zniknął.Pewnie poszedł na polowanie albo wyprawę krajoznawczą - pomyślała Ayla.Także konie zmieniły miejsce; zobaczyła je, jak się pasły koło krawędzi doliny.Chociaż słońce jeszcze było nisko, para już się podnosiła z mokrego gruntu i Ayla poczuła wilgoć, kiedy przykucnęła, żeby oddać mocz.Wtedy zauważyła czerwone plamy na wewnętrznej stronie ud.Mój czas księżycowy - pomyślała.Spodziewała się tego; będzie się musiała umyć i wyprać odzież, ale najpierw potrzebna jej muflonowa wełna.Odpływowy rów wypełnił się tylko do połowy, ale płynąca nim woda była czysta.Pochyliła się, opłukała ręce, wypiła kilka łyków zimnego płynu ze złożonych dłoni i pospieszyła z powrotem do miejsca, gdzie spali.Jondalar już był na nogach i uśmiechnął się, kiedy przepchała się do ich schronienia wśród wierzbowych krzaków, żeby wydostać jeden z nośnych koszy.Mężczyzna wyniósł oba swoje kosze i zawrócił po resztę rzeczy.Chciał zobaczyć, jakie szkody uczynił ulewny deszcz.Wilk właśnie wtedy podbiegł w podskokach i rzucił się prosto na Aylę.- Wyglądasz na całkiem zadowolonego z siebie - powiedziała, targając go za sierść na karku, tak gęstą i grubą, że niemal przypominała grzywę.Kiedy przestała, skoczył na nią, kładąc zabłocone łapy na jej piersi, niemal na poziomie ramion.Zaskoczył ją i omal nie przewrócił, ale odzyskała równowagę.- Wilk! Patrz na to całe błoto! - strofowała go, a on polizał jej szyję i twarz, a potem z niskim, przeciągłym pomrukiem rozwarł pysk i ujął zębami jej szczękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Przedzierali się ku środkowi kępy przez gęsto rosnącą łozinę.Ziemia wokół wąskich, wielołodygowych krzaków srebrzysto-zielonej wierzby była mokra i deszcz nadal przeciekał przez zasłonę z wąskich liści, ale już nie tak mocno.Oczyścili z łodyg małą przestrzeń pod krzakami i zdjęli kosze z koni.Jondalar wyciągnął ciężki kłąb przemoczonego namiotu i strzepnął skóry.Ayla chwyciła pale i rozstawiła je w koło wewnątrz tego naturalnego szałasu z krzaków, a potem pomogła rozpiąć na nich skóry namiotu, nadal przywiązane do płachty podłogowej.Było to zrobione byle jak, ale teraz chcieli tylko ukryć się przed deszczem.Wnieśli kosze i inne rzeczy do tego tymczasowego schronienia, narwali liści z drzew, żeby wymościć mokry grunt, i rozpostarli swoje wilgotne śpiwory.Zdjęli zewnętrzne okrycia, razem wyżęli wodę z przemoczonych skór i zawiesili je na gałęziach.Wreszcie, dygocząc z zimna, położyli się blisko siebie i okryli futrami.Wilk wszedł do namiotu i otrząsnął się gwałtownie, rozpryskując wodę, ale wszystko było i tak mokre, więc nie miało to znaczenia.Stepowe konie, ze swoją gęstą, kudłatą sierścią zdecydowanie wolały chłodną, suchą zimę od przeinaczających do suchej nitki letnich burz, ale przyzwyczajone były do życia na świeżym powietrzu.Stały obok siebie koło kępy krzewów i pozwalały zalewać się deszczem.W wilgotnym namiocie, zbyt mokrym, by marzyć nawet o rozpaleniu ognia, Ayla z Jondalarem przytulili się ciasno do siebie, okryci grubymi futrami.Wilk zwinął się na wierzchu śpiworów, przycisnął blisko i wreszcie połączone ciepło ciał nieco ich rozgrzało.Kobieta i mężczyzna drzemali trochę, chociaż żadne z nich nie spało wiele.Przed świtem deszcz ustał i wówczas zasnęli głębiej.Ayla nasłuchiwała i uśmiechnęła się do siebie, zanim otworzyła oczy.W rozmaitości ptasich śpiewów, które ją obudziły, rozpoznała wyraźnie, skomplikowane trele świergotki.Potem usłyszała melodyjne ćwierkanie, zdawać by się mogło coraz głośniejsze, ale kiedy próbowała wzrokiem odkryć źródło owej wibrującej pieśni, musiała dobrze się przypatrzyć, żeby dostrzec właśnie siadającego na ziemi brązowego, niepozornego skowronka.Przewróciła się na bok, by móc go obserwować.Skowronek maszerował szybko po ziemi, z łatwością utrzymując równowagę za pomocą długich pazurów na tylnym palcu nóg, nagle skłonił ozdobiony czubkiem łebek i podniósł dziobkiem gąsienicę.Szybkimi, gwałtownymi krokami rzucił się ku nagiemu skrawkowi ziemi w pobliżu pni wierzbowego krzewu, gdzie nagle dała znak życia ukryta gromadka świeżo wyklutych, puchatych piskląt z otwartymi dziobami, żebrzącymi o wypełnienie ich smacznym kąskiem.Wkrótce drugi ptak, podobny, ale jeszcze bardziej niepozorny i niemal niewidoczny na tle płowej ziemi stepów, pojawił się ze skrzydlatym insektem w dziobie.Podczas kiedy wkładał insekta w nadstawione dziobki, pierwszy ptak wzbił się w powietrze i zaczął się wznosić zakolami, aż niemal zniknął z oczu.Wciąż jednak krążył w pobliżu, wyśpiewując niewiarygodnie piękną melodię.Ayla cichutko zagwizdała muzyczny zew, odtwarzając dźwięki z taką dokładnością, że matka ptak przestała dziobać ziemię w poszukiwaniu pożywienia i zwróciła się w jej kierunku.Ayla zagwizdała znowu, żałując, że nie ma ziarna, które mogłaby dać ptakom, tak jak to robiła, kiedy żyła w dolinie i zaczęła naśladować ptasie śpiewy.Kiedy już się tego nauczyła, przylatywały na jej zew, niezależnie od tego, czy sypała im ziarno, czy nie, i dotrzymywały jej towarzystwa podczas tych samotnych dni.Matka skowronek zbliżyła się, szukając ptaka, który wtargnął na terytorium w pobliżu jej gniazda, lecz nie znalazłszy żadnego innego skowronka, powróciła do karmienia piskląt.Wygwizdywane monotonne frazy, bardziej aksamitne i kończące się gruchającym dźwiękiem, szczególnie zainteresowały Aylę.Stepówki są wystarczająco duże na przyzwoity posiłek i tak samo te gruchające turkawki - pomyślała, rozglądając się dookoła za tymi piersiastymi ptakami, które wielkością i kształtem przypominały piaskowobrązową stepówkę.Na niskich gałęziach zobaczyła proste gniazdo z gałązek z trzema białymi jajkami w środku, a potem dostrzegła tłuściutką turkawkę z małym łebkiem i na krótkich łapach.Miękkie, gęste upierzenie piersi było jasnobrązowe, niemal różowawe, a ciemne znaki na grzbiecie i skrzydłach, przypominające skorupę żółwia, połyskiwały mieniącymi się łatkami.Jondalar przewrócił się na plecy i Ayla skierowała wzrok na leżącego obok niej mężczyznę, który oddychał rytmicznie w głębokim śnie.Potem poczuła, że musi pójść za potrzebą.Bała się, że jeśli się poruszy, to go zbudzi, a ogromnie nie chciała mu przeszkadzać, ale im bardziej próbowała o tym zapomnieć, tym bardziej gwałtowna stawała się ta potrzeba.Może go nie obudzę, jeśli będę się poruszać bardzo wolno - pomyślała, próbując się wyślizgnąć z ciepłych, lekko wilgotnych futer, które ich owijały.Parsknął, sapnął i odwrócił się na drugi bok, ale zbudził się dopiero, kiedy sięgnął w jej kierunku i jej nie znalazł.- Ayla? A, tutaj jesteś - wymamrotał.- Śpij, Jondalarze.Jeszcze nie musisz wstawać - powiedziała i wyczołgała się z ich gniazda w krzakach.Był jasny, świeży poranek, niebo niebieskie, bez żadnej chmurki w polu widzenia.Wilk zniknął.Pewnie poszedł na polowanie albo wyprawę krajoznawczą - pomyślała Ayla.Także konie zmieniły miejsce; zobaczyła je, jak się pasły koło krawędzi doliny.Chociaż słońce jeszcze było nisko, para już się podnosiła z mokrego gruntu i Ayla poczuła wilgoć, kiedy przykucnęła, żeby oddać mocz.Wtedy zauważyła czerwone plamy na wewnętrznej stronie ud.Mój czas księżycowy - pomyślała.Spodziewała się tego; będzie się musiała umyć i wyprać odzież, ale najpierw potrzebna jej muflonowa wełna.Odpływowy rów wypełnił się tylko do połowy, ale płynąca nim woda była czysta.Pochyliła się, opłukała ręce, wypiła kilka łyków zimnego płynu ze złożonych dłoni i pospieszyła z powrotem do miejsca, gdzie spali.Jondalar już był na nogach i uśmiechnął się, kiedy przepchała się do ich schronienia wśród wierzbowych krzaków, żeby wydostać jeden z nośnych koszy.Mężczyzna wyniósł oba swoje kosze i zawrócił po resztę rzeczy.Chciał zobaczyć, jakie szkody uczynił ulewny deszcz.Wilk właśnie wtedy podbiegł w podskokach i rzucił się prosto na Aylę.- Wyglądasz na całkiem zadowolonego z siebie - powiedziała, targając go za sierść na karku, tak gęstą i grubą, że niemal przypominała grzywę.Kiedy przestała, skoczył na nią, kładąc zabłocone łapy na jej piersi, niemal na poziomie ramion.Zaskoczył ją i omal nie przewrócił, ale odzyskała równowagę.- Wilk! Patrz na to całe błoto! - strofowała go, a on polizał jej szyję i twarz, a potem z niskim, przeciągłym pomrukiem rozwarł pysk i ujął zębami jej szczękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]