[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie wstał i zszedł do schronu kapitana.Schron pozostawał w półmroku, gdyż Vallery nie zapalił światła.Przykryty paru kocami leżał na kozetce.W cieniu twarz jego wyglądała upiornie jak twarz trupa.W prawej dłoni ściskał zwiniętą chusteczkę, brudną i zaplamioną.Próbował ją ukryć.Zanim Tyndall zdołał go powstrzymać, bolesnym wysiłkiem zrzucił nogi z kozetki i podsunął admirałowi fotel.Tyndall zdusił w sobie słowa protestu i usiadł.- Sądzę, że uwertura już się kończy, a zaczyna widowisko, Dick.Cóż za licho skusiło mnie, żeby zostać dowódcą eskadry? Vallery uśmiechnął się współczująco.- Wcale panu tego nie zazdroszczę.Co pan zamierza teraz czynić?- A jak pan by postąpił? - smutno zapytał Tyndall.Kapitan wybuchnął śmiechem.Na chwile twarz jego zmieniła się, stała się prawie chłopięca.Nagle uśmiech przeszedł w gwałtowny atak ochrypłego, suchego kaszlu.Plama na chusteczce powiększyła się.Wreszcie podniósł wzrok i odpowiedział z uśmiechem:- To kara za wyśmiewanie starszego oficera.Jak bym postąpił? Ominąłbym burzę.Zawsze lepiej podwinąć ogon i zmykać.Kontradmirał pokręcił głową.- Nigdy nie potrafiłeś kłamać zbyt przekonywająco, Dick.Obydwaj milczeli przez chwilę, po czym Vallery spojrzał poważnie na zwierzchnika.- Ile jeszcze do celu? Ile dokładnie?- Carpenter liczy, że mniej więcej sto siedemdziesiąt mil.- Sto siedemdziesiąt - Vallery zerknął na zegarek.- Dwadzieścia godzin przy tej pogodzie.Musimy to przebyć.Tyndall przytaknął ponuro.- Siedzi tam osiemnaście statków, nie, dziewiętnaście, licząc i trałowiec z Hvalfiord.nie mówiąc już o nadciśnieniu, na które cierpi stary Starr.- urwał, gdyż uchyliły się drzwi i ukazała się w nich głowa radiooficera.- Dwie depesze, kapitanie.- Proszę je przeczytać, Bentley.- Pierwsza z „Portpatricka": „Nadwerężone poszycie dziobu; bierzemy dużo wody; pompy dają sobie radę.Obawiam się dalszych uszkodzeń.Proszę o radę".Tyndall zaklął, Vallery spytał spokojnie:- A następna?- Z „Ganneta": „Rozlatuję się".- Tak, tak, a dalszy ciąg?- Tylko tyle.„Rozlatuję się".- Ha! Jeden z tych małomównych typków - cicho syknął kontradmirał.- Czekaj no, szefie, chwileczkę! - Zagłębił się w fotelu, pocierając dłonią szczękę patrzył na swoje nogi, zmuszając zmęczony mózg do myślenia.Vallery mruknął coś cicho i Tyndall spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.- Morze jest wzburzone, panie admirale.Gdyby tak lotniskowce.Tyndall trzasnął dłonią w kolano.- Dwa mózgi, a jedna myśl.Bentley, nadaj dwie depesze.Pierwszą do wszystkich okrętów osłony.Powiedz im, żeby zajęły pozycję tuż za rufami lotniskowców.Druga do lotniskowców: „Wypuścić węże od ropy po jednym z każdej burty." i.ile pan myśli dać, kapitanie?- Dwadzieścia galonów na minutę?- Niech będzie dwadzieścia galonów.Zrozumiano, szefie? Nadawaj natychmiast.Bentley odszedł, a Tyndall zwrócił się do Vallery'ego:- Pobierzemy paliwo później, teraz nie damy rady.Wygląda na to, że to będzie ostatnia przed Murmańskiem okazja, aby skorzystać ze schronienia.A jeśli przez następne dwadzieścia cztery godziny będzie tak źle, jak przepowiada Carrington, to niektóre z naszych małych jednostek nie wytrzymają.Eh! Nawigator, sam tu! Pokaż no, gdzie jesteśmy.Co z wiatrem?- Dziesięć stopni.- Starając się utrzymać równowagę, Kapok-Kid rozłożył mapę na kapitańskiej koi.- Trochę zachodzi.- Czy chcesz powiedzieć, że już wieje N.W.? - kontradmirał zacierał ręce.- Świetnie.A teraz, chłopcze, jaka jest nasza pozycja?- 12,40 długości zachodniej, 66,15 szerokości północnej - odpowiedział dokładnie Kapok-Kid, nie trudząc się nawet, aby spojrzeć na mapę.Tyndall uniósł brwi, lecz nie zrobił żadnej uwagi.- Kurs?- Trzysta dziesięć stopni.- A na przykład, gdybyśmy byli zmuszeni szukać schronienia, żeby pobrać paliwo.- Dokładny kurs dwieście dziewięćdziesiąt stopni, zaznaczyłem go ołówkiem, o.tu.W przybliżeniu cztery i pół godziny żeglugi.- Cóż to, u diabła! - wybuchnął Tyndall.- Kto ci kazał, żebyś.- zająknął się i umilkł.- Obliczyłem to pięć minut temu.To.no.wydało mi się nieuniknione.Kurs dwieście dziewięćdziesiąt stopni zawiedzie nas parę mil za półwysep Langenes.Tam będzie świetne schronienie.- Carpenter mówił poważnie, bez uśmiechu.- Wydało się nieuniknione! - ryknął Tyndall.- Słyszysz go, kapitanie Vallery.Nieuniknione! A ja dopiero teraz o rym pomyślałem! Na wszystkich.Precz! Zabieraj się razem ze swoim operetkowym strojem.Kapok-Kid nie odezwał się słowem.Z miną urażonej niewinności zabrał mapę i wyszedł.Przy drzwiach zatrzymał go głos Tyndalla.- Nawigator!- Sir? - Kapok-Kid wlepił wzrok w jakiś punkt tuż nad głową admirała.- Gdy tylko okręty osłony sformują szyk, niech Bentley nada im nowy kurs.- Tak jest.Rozkaz.Zawahał się.Tyndall chrząknął.- Dobrze, już dobrze - powiedział z rezygnacją.- Powtórzę to jeszcze raz: jestem stary, nieznośny złośliwiec.i zamknijże, do cholery, te drzwi.Zmarzniemy tu.Teraz wiatr tężał szybciej i na morzu układały się białe wstęgi piany.Fale rosły gwałtownie; stawały się bardziej strome; wicher spłaszczał ich szczyty i zrywał z nich grzebienie.Stopniowo, lecz wyczuwalnie cienkie zawodzenie olinowania stawało się wyższe, podnosiło się w tonacji.Od czasu do czasu z masztów spadały na pokład duże kawałki lodu, strząśnięte wzrastającą wibracją.Długie oleiste pasma pozostające za lotniskowcami sprawiły cud.Ukryte za ich rufami niszczyciele, śmiesznie poplamione ropą, nadal kołysały się, lecz ciśnienie powierzchniowe ropy nie pozwalało falom wdzierać się na ich pokłady.Tyndall z całkiem uzasadnionych powodów był z siebie bardzo zadowolony.Około czwartej trzydzieści po południu, o piętnaście mil od osłoniętej zatoki, skończyło się dobre samopoczucie.Szalał tu pełny sztorm i Tyndall musiał nakazać zmniejszenie szybkości.Z wysokości pokładu morze wyglądało imponująco.Było potężne, straszliwe.Nicholls z wolnym już od służby Kapok-Kidem stali na głównym pokładzie obok szalupy, kryjąc się po zawietrznej stronie.Aby utrzymać równowagę, oparli się o szlupbelkę i od czasu do czasu uskakiwali w bok przed atakami bryzgów.Obserwowali, jak „Defender", „Vectra" i „Viking", wlokąc się z tyłu, tańczyły wściekle i jednocześnie śmiesznie pod niewinnie błękitnym niebem.W kontraście tym było coś szatańskiego, coś, co podnosiło włosy na głowie.- Nigdy nie mówiono mi o tym w szkole medycznej - zauważył wreszcie Nicholls.- Mój Boże, Andy - dodał przerażony.- Czyś ty kiedy widział coś podobnego?- Raz.Tylko raz.Niedaleko Nikobarów przyłapał nas tajfun.Nie wydaje mi się jednak, że było aż tak źle.Pierwszy oficer mówi, że to wszystko lipa w porównaniu z tym, co będzie w nocy, a on się zna.Na Jowisza, wolałbym siedzieć w Henley!Nicholls przyglądał się mu z zaciekawieniem.- Nie twierdzę, że dobrze znam pierwszego oficera.To niezbyt.no [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wreszcie wstał i zszedł do schronu kapitana.Schron pozostawał w półmroku, gdyż Vallery nie zapalił światła.Przykryty paru kocami leżał na kozetce.W cieniu twarz jego wyglądała upiornie jak twarz trupa.W prawej dłoni ściskał zwiniętą chusteczkę, brudną i zaplamioną.Próbował ją ukryć.Zanim Tyndall zdołał go powstrzymać, bolesnym wysiłkiem zrzucił nogi z kozetki i podsunął admirałowi fotel.Tyndall zdusił w sobie słowa protestu i usiadł.- Sądzę, że uwertura już się kończy, a zaczyna widowisko, Dick.Cóż za licho skusiło mnie, żeby zostać dowódcą eskadry? Vallery uśmiechnął się współczująco.- Wcale panu tego nie zazdroszczę.Co pan zamierza teraz czynić?- A jak pan by postąpił? - smutno zapytał Tyndall.Kapitan wybuchnął śmiechem.Na chwile twarz jego zmieniła się, stała się prawie chłopięca.Nagle uśmiech przeszedł w gwałtowny atak ochrypłego, suchego kaszlu.Plama na chusteczce powiększyła się.Wreszcie podniósł wzrok i odpowiedział z uśmiechem:- To kara za wyśmiewanie starszego oficera.Jak bym postąpił? Ominąłbym burzę.Zawsze lepiej podwinąć ogon i zmykać.Kontradmirał pokręcił głową.- Nigdy nie potrafiłeś kłamać zbyt przekonywająco, Dick.Obydwaj milczeli przez chwilę, po czym Vallery spojrzał poważnie na zwierzchnika.- Ile jeszcze do celu? Ile dokładnie?- Carpenter liczy, że mniej więcej sto siedemdziesiąt mil.- Sto siedemdziesiąt - Vallery zerknął na zegarek.- Dwadzieścia godzin przy tej pogodzie.Musimy to przebyć.Tyndall przytaknął ponuro.- Siedzi tam osiemnaście statków, nie, dziewiętnaście, licząc i trałowiec z Hvalfiord.nie mówiąc już o nadciśnieniu, na które cierpi stary Starr.- urwał, gdyż uchyliły się drzwi i ukazała się w nich głowa radiooficera.- Dwie depesze, kapitanie.- Proszę je przeczytać, Bentley.- Pierwsza z „Portpatricka": „Nadwerężone poszycie dziobu; bierzemy dużo wody; pompy dają sobie radę.Obawiam się dalszych uszkodzeń.Proszę o radę".Tyndall zaklął, Vallery spytał spokojnie:- A następna?- Z „Ganneta": „Rozlatuję się".- Tak, tak, a dalszy ciąg?- Tylko tyle.„Rozlatuję się".- Ha! Jeden z tych małomównych typków - cicho syknął kontradmirał.- Czekaj no, szefie, chwileczkę! - Zagłębił się w fotelu, pocierając dłonią szczękę patrzył na swoje nogi, zmuszając zmęczony mózg do myślenia.Vallery mruknął coś cicho i Tyndall spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.- Morze jest wzburzone, panie admirale.Gdyby tak lotniskowce.Tyndall trzasnął dłonią w kolano.- Dwa mózgi, a jedna myśl.Bentley, nadaj dwie depesze.Pierwszą do wszystkich okrętów osłony.Powiedz im, żeby zajęły pozycję tuż za rufami lotniskowców.Druga do lotniskowców: „Wypuścić węże od ropy po jednym z każdej burty." i.ile pan myśli dać, kapitanie?- Dwadzieścia galonów na minutę?- Niech będzie dwadzieścia galonów.Zrozumiano, szefie? Nadawaj natychmiast.Bentley odszedł, a Tyndall zwrócił się do Vallery'ego:- Pobierzemy paliwo później, teraz nie damy rady.Wygląda na to, że to będzie ostatnia przed Murmańskiem okazja, aby skorzystać ze schronienia.A jeśli przez następne dwadzieścia cztery godziny będzie tak źle, jak przepowiada Carrington, to niektóre z naszych małych jednostek nie wytrzymają.Eh! Nawigator, sam tu! Pokaż no, gdzie jesteśmy.Co z wiatrem?- Dziesięć stopni.- Starając się utrzymać równowagę, Kapok-Kid rozłożył mapę na kapitańskiej koi.- Trochę zachodzi.- Czy chcesz powiedzieć, że już wieje N.W.? - kontradmirał zacierał ręce.- Świetnie.A teraz, chłopcze, jaka jest nasza pozycja?- 12,40 długości zachodniej, 66,15 szerokości północnej - odpowiedział dokładnie Kapok-Kid, nie trudząc się nawet, aby spojrzeć na mapę.Tyndall uniósł brwi, lecz nie zrobił żadnej uwagi.- Kurs?- Trzysta dziesięć stopni.- A na przykład, gdybyśmy byli zmuszeni szukać schronienia, żeby pobrać paliwo.- Dokładny kurs dwieście dziewięćdziesiąt stopni, zaznaczyłem go ołówkiem, o.tu.W przybliżeniu cztery i pół godziny żeglugi.- Cóż to, u diabła! - wybuchnął Tyndall.- Kto ci kazał, żebyś.- zająknął się i umilkł.- Obliczyłem to pięć minut temu.To.no.wydało mi się nieuniknione.Kurs dwieście dziewięćdziesiąt stopni zawiedzie nas parę mil za półwysep Langenes.Tam będzie świetne schronienie.- Carpenter mówił poważnie, bez uśmiechu.- Wydało się nieuniknione! - ryknął Tyndall.- Słyszysz go, kapitanie Vallery.Nieuniknione! A ja dopiero teraz o rym pomyślałem! Na wszystkich.Precz! Zabieraj się razem ze swoim operetkowym strojem.Kapok-Kid nie odezwał się słowem.Z miną urażonej niewinności zabrał mapę i wyszedł.Przy drzwiach zatrzymał go głos Tyndalla.- Nawigator!- Sir? - Kapok-Kid wlepił wzrok w jakiś punkt tuż nad głową admirała.- Gdy tylko okręty osłony sformują szyk, niech Bentley nada im nowy kurs.- Tak jest.Rozkaz.Zawahał się.Tyndall chrząknął.- Dobrze, już dobrze - powiedział z rezygnacją.- Powtórzę to jeszcze raz: jestem stary, nieznośny złośliwiec.i zamknijże, do cholery, te drzwi.Zmarzniemy tu.Teraz wiatr tężał szybciej i na morzu układały się białe wstęgi piany.Fale rosły gwałtownie; stawały się bardziej strome; wicher spłaszczał ich szczyty i zrywał z nich grzebienie.Stopniowo, lecz wyczuwalnie cienkie zawodzenie olinowania stawało się wyższe, podnosiło się w tonacji.Od czasu do czasu z masztów spadały na pokład duże kawałki lodu, strząśnięte wzrastającą wibracją.Długie oleiste pasma pozostające za lotniskowcami sprawiły cud.Ukryte za ich rufami niszczyciele, śmiesznie poplamione ropą, nadal kołysały się, lecz ciśnienie powierzchniowe ropy nie pozwalało falom wdzierać się na ich pokłady.Tyndall z całkiem uzasadnionych powodów był z siebie bardzo zadowolony.Około czwartej trzydzieści po południu, o piętnaście mil od osłoniętej zatoki, skończyło się dobre samopoczucie.Szalał tu pełny sztorm i Tyndall musiał nakazać zmniejszenie szybkości.Z wysokości pokładu morze wyglądało imponująco.Było potężne, straszliwe.Nicholls z wolnym już od służby Kapok-Kidem stali na głównym pokładzie obok szalupy, kryjąc się po zawietrznej stronie.Aby utrzymać równowagę, oparli się o szlupbelkę i od czasu do czasu uskakiwali w bok przed atakami bryzgów.Obserwowali, jak „Defender", „Vectra" i „Viking", wlokąc się z tyłu, tańczyły wściekle i jednocześnie śmiesznie pod niewinnie błękitnym niebem.W kontraście tym było coś szatańskiego, coś, co podnosiło włosy na głowie.- Nigdy nie mówiono mi o tym w szkole medycznej - zauważył wreszcie Nicholls.- Mój Boże, Andy - dodał przerażony.- Czyś ty kiedy widział coś podobnego?- Raz.Tylko raz.Niedaleko Nikobarów przyłapał nas tajfun.Nie wydaje mi się jednak, że było aż tak źle.Pierwszy oficer mówi, że to wszystko lipa w porównaniu z tym, co będzie w nocy, a on się zna.Na Jowisza, wolałbym siedzieć w Henley!Nicholls przyglądał się mu z zaciekawieniem.- Nie twierdzę, że dobrze znam pierwszego oficera.To niezbyt.no [ Pobierz całość w formacie PDF ]