[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pociąg zatrzymał się z szarpnięciem, a po chwili ruszył do przodu.Czterej mężczyźni ociągając się zeszli z pomostu i znikneli w stosunkowo ciepłym wagonie z końmi.Natychmiast po powrocie do przedziału dziennego Claremont zebrał tam wszystkich ośmiu ocalałych pasażerów, oprócz Banlona i Rafferty'ego, Zaległa napięta atmosfera podejrzliwości,zagrożenia i strachu.Wszyscy unikali nawzajem swojego wzroku i tylko Deakin nie przejmował się, na kogo patrzy.Claremont ze znużeniem pomalował czoło.- To niemożliwe - rzekł.- Absolutnie wykluczone.Wiemy, że pastora nie ma w pociągu.Wiemy też, że nie mógł go opuścić.A jednak nikt go nie widział, odkąd wyszedł z tego przedziału.Ludzie nie znikają tak po prostu.- Pułkownik rozejrzał się po słuchaczach, lecz nikt nie przyszedł mu z pomocą, nikt nie zareagował, jedynie Carlos, ich czarny kucharz, ze skrępowaniem szurał nogami, czując się nieswojo w takim towarzystwie.- No, powiedzcie sami.- Nie znikają, powiada pan? - odezwał się ciężko Fairchild.- A jednak jakoś mu się to udało.- I tak, i nie - wtrącił Deakin.Antagonizm szeryfa natychmiast dał znać o sobie.- Co to znaczy „i tak, i nie"? - warknął Pearce.- Co pan wie na ten temat?- Nic.Bo i skąd? Od wyjścia pastora do chwili, gdy Henry doniósł nam o jego zniknięciu, siedziałem tutaj.Panna Fairchild świadkiem.Pearce chciał zareplikować, lecz Claremont powstrzymał go ruchem ręki i zwrócił się do więźnia:- Ma pan jakiś pomysł?- Owszem, mam.To prawda, że nie mijaliśmy żadnych kanionów w czasie, kiedy Peabody mógł zniknąć.Ale przejeżdżaliśmy przez dwa mosty.To były takie małe mostki bez poręczy, więc pastor mógł wypaść bez śladu.- Ciekawa teoryjka, Deakin.- O'Brien ani myślał kryć niedowierzania.- Wyjaśnij nam jeszcze tylko, dlaczego Peabody wyskoczył.- Wcale nie wyskoczył.Wypchnięto go.A właściwie ktoś go podniósł i wyrzucił za most.Był przecież taki drobny.Duży i silny mężczyzna mógłby to zrobić bez trudu.Ciekawe, kto by to mógł być.Nie ja.Mam alibi.Panna Fairchild też odpada.Nie jest dużym i silnym mężczyzną, a poza tym ja jestem jej alibi, choć dla was moje świadectwo jest pewnie nic nie warte.Za to wy jesteście i duzi, i silni.Wszyscy.Sześciu dużych, silnych mężczyzn.- Zamilkł i bez pośpiechu przyjrzał się każdemu z osobna.- Ciekawe, który z was to zrobił?- To absurd! - Gubernator nieomal bełkotał.- Czysty absurd! - Ten człowiek oszalał - stwierdził zimno Claremont.- Ja tylko próbuję dorobić teorię do faktów - tłumaczył się Deakin łagodnie.- Chyba że ktoś ma lepszą?Krępujące milczenie powiedziało mu, że nikt nie ma lepszej teorii.- Ale komu zależało na zabiciu nieszkodliwego, poczciwego pastora? - zapytała Marika.- Nie wiem.A komu zależało na wykończeniu nieszkodliwego, poczciwego doktora Molyneux? Któż to chciał załatwić dwóch - jak sądzę także nieszkodliwych - kawalerzystów, Oaklanda i Newella?Szeryfowi od razu nasunęły się nieuniknione podejrzenia.- A kto powiedział, że coś im się stało? - warknął.Deakin przyglądał mu się długo, z politowaniem, jakby chciał pokazać wszem i wobec, że nawet upór, z jakim unika bijatyki z szeryfem, nie dorównuje jego bezgranicznej pogardzie dla tego człowieka.Widać było, że postawa więźnia jest dla Pearce'a coraz bardziej nie do zniesienia.- Jeżeli po tym wszystkim, co się wydarzyło, wierzy pan jeszcze, że zniknęli za sprawą przedziwnego zrządzenia losu, to czas najwyższy, żeby przekazał pan odznakę szeryfa komuś, kto między uszami ma głowę.A swoją drogą, szeryfie, to właśnie pan może być tym, kogo szukamy.Pearce z odpychającym wyrazem twarzy ruszył ku niemu, wywijając pięścią, lecz Claremont szybko zagrodził mu drogę.Jeżeli pułkownikowi czego§ brakowało, to w każdym razie nie autorytetu.- Dość tego, szeryfie! Za dużo już było przemocy!- Całkowicie zgadzam się z pułkownikiem -rzekł Fairchild, wydymając policzki.Mówił dobitnie, z prawdziwie gubernatorskim namaszczeniem.- Chyba zawodzą nas nerwy.Nie wiemy, czy to, co nam sugeruje ten.ten przestępca, odpowiada prawdzie.Nie wiemy, czy doktora Molyneux zamordowano [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Pociąg zatrzymał się z szarpnięciem, a po chwili ruszył do przodu.Czterej mężczyźni ociągając się zeszli z pomostu i znikneli w stosunkowo ciepłym wagonie z końmi.Natychmiast po powrocie do przedziału dziennego Claremont zebrał tam wszystkich ośmiu ocalałych pasażerów, oprócz Banlona i Rafferty'ego, Zaległa napięta atmosfera podejrzliwości,zagrożenia i strachu.Wszyscy unikali nawzajem swojego wzroku i tylko Deakin nie przejmował się, na kogo patrzy.Claremont ze znużeniem pomalował czoło.- To niemożliwe - rzekł.- Absolutnie wykluczone.Wiemy, że pastora nie ma w pociągu.Wiemy też, że nie mógł go opuścić.A jednak nikt go nie widział, odkąd wyszedł z tego przedziału.Ludzie nie znikają tak po prostu.- Pułkownik rozejrzał się po słuchaczach, lecz nikt nie przyszedł mu z pomocą, nikt nie zareagował, jedynie Carlos, ich czarny kucharz, ze skrępowaniem szurał nogami, czując się nieswojo w takim towarzystwie.- No, powiedzcie sami.- Nie znikają, powiada pan? - odezwał się ciężko Fairchild.- A jednak jakoś mu się to udało.- I tak, i nie - wtrącił Deakin.Antagonizm szeryfa natychmiast dał znać o sobie.- Co to znaczy „i tak, i nie"? - warknął Pearce.- Co pan wie na ten temat?- Nic.Bo i skąd? Od wyjścia pastora do chwili, gdy Henry doniósł nam o jego zniknięciu, siedziałem tutaj.Panna Fairchild świadkiem.Pearce chciał zareplikować, lecz Claremont powstrzymał go ruchem ręki i zwrócił się do więźnia:- Ma pan jakiś pomysł?- Owszem, mam.To prawda, że nie mijaliśmy żadnych kanionów w czasie, kiedy Peabody mógł zniknąć.Ale przejeżdżaliśmy przez dwa mosty.To były takie małe mostki bez poręczy, więc pastor mógł wypaść bez śladu.- Ciekawa teoryjka, Deakin.- O'Brien ani myślał kryć niedowierzania.- Wyjaśnij nam jeszcze tylko, dlaczego Peabody wyskoczył.- Wcale nie wyskoczył.Wypchnięto go.A właściwie ktoś go podniósł i wyrzucił za most.Był przecież taki drobny.Duży i silny mężczyzna mógłby to zrobić bez trudu.Ciekawe, kto by to mógł być.Nie ja.Mam alibi.Panna Fairchild też odpada.Nie jest dużym i silnym mężczyzną, a poza tym ja jestem jej alibi, choć dla was moje świadectwo jest pewnie nic nie warte.Za to wy jesteście i duzi, i silni.Wszyscy.Sześciu dużych, silnych mężczyzn.- Zamilkł i bez pośpiechu przyjrzał się każdemu z osobna.- Ciekawe, który z was to zrobił?- To absurd! - Gubernator nieomal bełkotał.- Czysty absurd! - Ten człowiek oszalał - stwierdził zimno Claremont.- Ja tylko próbuję dorobić teorię do faktów - tłumaczył się Deakin łagodnie.- Chyba że ktoś ma lepszą?Krępujące milczenie powiedziało mu, że nikt nie ma lepszej teorii.- Ale komu zależało na zabiciu nieszkodliwego, poczciwego pastora? - zapytała Marika.- Nie wiem.A komu zależało na wykończeniu nieszkodliwego, poczciwego doktora Molyneux? Któż to chciał załatwić dwóch - jak sądzę także nieszkodliwych - kawalerzystów, Oaklanda i Newella?Szeryfowi od razu nasunęły się nieuniknione podejrzenia.- A kto powiedział, że coś im się stało? - warknął.Deakin przyglądał mu się długo, z politowaniem, jakby chciał pokazać wszem i wobec, że nawet upór, z jakim unika bijatyki z szeryfem, nie dorównuje jego bezgranicznej pogardzie dla tego człowieka.Widać było, że postawa więźnia jest dla Pearce'a coraz bardziej nie do zniesienia.- Jeżeli po tym wszystkim, co się wydarzyło, wierzy pan jeszcze, że zniknęli za sprawą przedziwnego zrządzenia losu, to czas najwyższy, żeby przekazał pan odznakę szeryfa komuś, kto między uszami ma głowę.A swoją drogą, szeryfie, to właśnie pan może być tym, kogo szukamy.Pearce z odpychającym wyrazem twarzy ruszył ku niemu, wywijając pięścią, lecz Claremont szybko zagrodził mu drogę.Jeżeli pułkownikowi czego§ brakowało, to w każdym razie nie autorytetu.- Dość tego, szeryfie! Za dużo już było przemocy!- Całkowicie zgadzam się z pułkownikiem -rzekł Fairchild, wydymając policzki.Mówił dobitnie, z prawdziwie gubernatorskim namaszczeniem.- Chyba zawodzą nas nerwy.Nie wiemy, czy to, co nam sugeruje ten.ten przestępca, odpowiada prawdzie.Nie wiemy, czy doktora Molyneux zamordowano [ Pobierz całość w formacie PDF ]