[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczy kapitana ujawniały inteligencję, cierpliwość i nieugiętą dociekliwość.Ta ostatnia cecha określała typ człowieka, którego postawa stwarzała największe zagrożenie dla wszystkich osób wykonujących pracę tego samego charakteru co Roy.Odwzajemniając uśmiech Descoteaux własnym, jeszcze słodszym, i przekonany, że jego osobisty urok młodego Świę­tego Mikołaja pasuje do czaru mieszkańca Karaibów, powiedział:- W tej chwili nie potrzebuję pomocy, przynajmniej nie w sensie jakiegoś działania.Potrzeba mi nieco informacji.- Z przyjemnością panu pomogę - odparł kapitan.Potęga obu uśmiechów usunęła na chwilę problem nie­dostatecznego oświetlenia biura.- Nim został pan przeniesiony do centrali, był pan, jak wiem, dowódcą dywizji.- Tak.Byłem komendantem Zachodniej Dywizji Policji Los Angeles.- Przypomina pan sobie młodego policjanta, który po­nad rok był pańskim podwładnym - Spencera Granta?Oczy Descoteaux nieco się rozszerzyły.- Tak, oczywiście.Pamiętam Spence’a.Dobrze go pa­miętam.- Czy był dobrym policjantem?- Najlepszym - odparł bez wahania Descoteaux.- Po Akademii Policyjnej ze specjalizacją w dziedzinie krymino­logii, po służbie wojskowej w oddziałach specjalnych.Był przede wszystkim sumienny.- Kompetentny?- Kompetencja jest w jego przypadku określeniem zbyt skromnym.- I inteligentny?- W najwyższym stopniu.- A ci dwaj złodzieje samochodów, których zabił - czy to strzelanie było usprawiedliwione?- Do cholery, tak! Dostali to, na co zasłużyli.Pierwszy z bandytów był poszukiwany za morderstwo, na drugiego wydano trzy nakazy aresztowania za popełnione przestęp­stwa.Obaj mieli broń i strzelali do niego.Spence nie miał wyboru.Rada rekomendująca do sądu apelacyjnego oczy­ściła go równie prędko, jak Pan Bóg wpuścił świętego Piotra do nieba.- Mimo to nie wrócił do służby ulicznej.- Nie chciał już chodzić z bronią.- Był komandosem w armii Stanów Zjednoczonych.Descoteaux przytaknął.- Brał kilka razy udział w akcjach - w Ameryce Środko­wej i na Środkowym Wschodzie.Musiał wówczas zabijać i w końcu doszedł do przekonania, że ten zawód mu nie od­powiada.- Zabijanie źle na niego wpływało.- Nie.Myślę, że nigdy nie był przekonany, iż zabijanie może w jakikolwiek sposób zostać usprawiedliwione, wbrew temu, co mówią na ten temat politycy.Ale to tylko moje oso­biste odczucie.Nie mogę z całą pewnością powiedzieć, jaki­mi motywami się kierował.- Człowiek może mieć opory, używając pistoletu przeciw istocie ludzkiej.To jest zrozumiałe - zauważył Roy.- Ale kiedy ten sam człowiek przechodzi z wojska do policji - to jest zaskakujące.- Myślał, że jako policjant będzie mógł sam decydować, kiedy użyć morderczego narzędzia.W każdym razie taka by­ła jego intencja.- Czy bardzo chciał być policjantem?- Niekoniecznie policjantem.Chciał być dobrym facetem w jakimkolwiek mundurze, ryzykującym życie po to, żeby pomagać ludziom, ratować im życie i dbać o poszanowanie prawa.- Młody altruista - powiedział z odcieniem sarkazmu Roy.- Mamy paru takich.W rzeczywistości tacy są prawie wszyscy, przynajmniej na początku.- Spojrzał na swoje czar­ne jak węgiel ręce złożone na leżącej na biurku zielonej książ­ce aresztowań.- W przypadku Spence’a jego poglądy zapro­wadziły go do armii, potem do policji.ale w tym wszystkim było jeszcze coś.Pomagając ludziom wszystkimi sposobami, jakimi może posłużyć się policjant, Spence próbował zrozu­mieć samego siebie.próbował pogodzić się z sobą.- A więc ma kłopoty z samym sobą?- Nie na tyle, żeby nie mógł być dobrym policjantem.- Tak? W takim razie co to znaczy, że próbuje zrozumieć samego siebie?- Nie wiem.Myślę, że to bierze się z odległej przeszłości.- Przeszłości?- Tak.Ciąży na nim, jakby nosił na plecach tonę kamieni.- Czy to ma coś wspólnego z jego blizną? - zapytał Roy.- Podejrzewam, że to wszystko ma z nią związek.Descoteaux oderwał wzrok od własnych rąk.Wielkie, ciemne oczy wyrażały współczucie.Były nieprzeciętne, nad­zwyczaj wyraziste.Gdyby należały do kobiety, Roy chciałby je mieć na własność.- Skąd się wzięła jego blizna?- Powiedział tylko, że miał wypadek, kiedy był jeszcze chłopcem.Myślę, że samochodowy.Nie chciał o tym mówić.- Miał jakichś bliskich przyjaciół w policji?- Bliskich nie.Lubiano go, ale był zamknięty w sobie.- Był samotnikiem - orzekł Roy, kiwając głową ze zrozu­mieniem.- Nie.Nie takim, o jakim pan myśli.Nie był z gatunku tych, którzy wdrapują się na wieżę, strzelając do wszystkich w zasięgu wzroku.Ludzie go lubili i on lubił ludzi.Po prostu zachowywał pewien.dystans.- Po tej strzelaninie poprosił o pracę biurową.Charakte­rystyczne, że poprosił o przeniesienie do wydziału zwalczania przestępstw komputerowych.- Nie, to on otrzymał taką propozycję.Większość oby­wateli byłaby zaskoczona - pana to nie zdziwi - faktem, że są w policji absolwenci prawa, psychologii i kryminologii, jak Spence.Wielu z nich kształci się nie po to, by zmienić zawód albo przejść do administracji.Chcą zostać na ulicy.Lubią swoją pracę i myślą, że wyższe wykształcenie pomoże im wykonywać tę pracę lepiej.Są oddani służbie, pełni poświęce­nia.Postanowili pozostać policjantami i chcą.- To z pewnością godne podziwu, ale niektórzy mogą ich uważać za twardzieli, nie potrafiących wyrzec się władzy, któ­rą przynosi pełnienie funkcji ulicznego policjanta.Descoteaux zamrugał oczami.- W każdym razie jeśli któryś z nich ma ochotę zejść z ulicy, nie musi skończyć na przerzucaniu papierków.Wy­dział potrafi wykorzystać jego wiedzę.Biuro Administracji, wydział spraw wewnętrznych, wydział wywiadu do spraw przestępczości zorganizowanej, a także większość wydziałów zespołu służb detektywistycznych - wszyscy oni chcieli mieć u siebie Spence’a.Tymczasem on wybrał wydział zwalczania przestępstw komputerowych.- Czy przypadkiem nie próbował wślizgnąć się do tego wydziału?- Nie musiał tego robić.Już powiedziałem, że to oni zwrócili się do niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl