[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ma odwagi na nią spojrzeć.Ciągnie pospiesznie dalej, świadomy ich zmieszania, pragnąc za wszelką cenę, by zrozumieli.– Mówi jak ja, porusza się i stoi jak ja, wydaje się mną, więc dużo o tym myślałem.Starałem się zrozumieć, kto to może być, skąd się wziął, i wciąż przychodziło mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie, nawet jeśli wydaje się nieprawdopodobne, ale to musi być tak jak na filmach, no wiecie, z Kevinem McCarthym czy Donaldem Sutherlandem w tym remake’u, „Inwazja porywaczy ciał”, coś nieludzkiego, nie z tego świata, coś, co potrafi nas doskonale imitować i wysysać nasze wspomnienia, stawać się nami, tyle że nie zdołał mnie zabić i pozbyć się mojego ciała, po tym jak zabrał to wszystko, co było w mojej głowie.Przerywa, bez tchu.Zapada milczenie.Rodzice wymieniają spojrzenia.To mu się nie podoba.W ogóle mu się to nie podoba.– Marty – zwraca się do niego tata – opowiedz wszystko od początku, powoli, dokładnie, krok po kroku.– Staram się wam powiedzieć – mówi poirytowany.– Wiem, że to brzmi niewiarygodnie – trudno w to uwierzyć, ale mówię prawdę, tato.– Chcę ci pomóc, Marty.Chcę uwierzyć.Więc się uspokój, powiedz wszystko jeszcze raz, daj mi szansę zrozumieć.– Nie mamy dużo czasu.Czy nie rozumiecie? Paige i dziewczynki jadą tu z tą.z tą istotą, tym nieludzkim stworem.Muszę mu je odebrać.Muszę go zabić.Musicie mi pomóc.Muszę odzyskać rodzinę, zanim nie będzie za późno.Matka jest blada, zagryza wargę.Jej oczy zachodzą mgłą napływających łez.Tak mocno zaciska ręce na jego dłoni, że niemal sprawia mu ból.A on wreszcie ośmiela się żywić nadzieję, że ona pojmuje, co im grozi.– Wszystko będzie dobrze, mamo – mówi.– Jakoś sobie z tym poradzimy.Razem mamy szansę.Zerka w stronę frontowych okien.Spodziewa się, że na zaśnieżonej ulicy pojawi się BMW i wjedzie na podjazd przed domem, jeszcze nie.Wciąż mają trochę czasu, może już tylko minuty, sekundy, ale jednak trochę czasu.– Marty, nie wiem, co się dzieje.– mówi ojciec.– Powiedziałem ci, co się dzieje! – krzyczy.– Cholera, tato, nie wiesz, przez co przeszedłem.– Do oczu znów napływają mu łzy, które stara się powstrzymać.– Tak bardzo cierpiałem, tak się bałem, jak tylko sięgam pamięcią, tak się bałem i byłem taki samotny i próbowałem zrozumieć.Jego ojciec wyciąga dłoń i kładzie mu na kolanie.Tata jest zmartwiony, ale nie tak, jak można by się tego spodziewać.Nie widać po nim gniewu, że jakaś obca istota ukradła życie jego syna, nie jest zbytnio przestraszony na wieść, że jakiś nieludzki stwór chodzi po ziemi, udając człowieka.Wygląda po prostu na zmartwionego i.smutnego.W wyrazie jego twarzy i w głosie można dostrzec niewątpliwy, ale jakże niestosowny w tej sytuacji – smutek.– Nie jesteś sam, synu.Zawsze jesteśmy z tobą.Przecież wiesz o tym.– Staniemy u twego boku – mówi matka.– Możesz liczyć na naszą pomoc.– Jeśli jedzie tu Paige, jak mówisz – dodaje ojciec – to kiedy już tu dotrze, usiądziemy wszyscy razem, a potem omówimy wszystko i postaramy się zrozumieć, co się dzieje.Ich głosy brzmią nieco protekcjonalnie.Mówią, jakby przemawiali do inteligentnego i pojętnego dziecka, ale jednak dziecka.– Zamknijcie się! Po prostu się zamknijcie! – wyrywa dłoń z uścisku matki i gwałtownie podnosi się z sofy, trzęsąc się ze zdenerwowania.Okno.Pada śnieg.Ulica.Nie widać BMW.Ale wkrótce nadjedzie.Odwraca się, patrzy na rodziców.Matka siedzi na brzegu sofy, twarz w dłoniach, ramiona uniesione.Wyraża swoją postawą żal, a może rozpacz.Musi coś zrobić, by zrozumieli.Jest pożerany przez to pragnienie i sfrustrowany, gdyż nie umie przedstawić im swojej sytuacji nawet w najbardziej ogólnych zarysach.Ojciec podnosi się z fotela.Staje niezdecydowany.Ręce przy bokach.– Marty, zwróciłeś się do nas o pomoc, i my chcemy ci pomóc, Bóg mi świadkiem, ale nie pomożemy ci, jeśli nam na to nie pozwolisz.Matka odsłania twarz.Na jej policzkach widzi ślady łez.– Proszę, Marty.Proszę – mówi.– Każdy popełnia czasem błędy – dodaje ojciec.– Jeśli to narkotyki – ciągnie matka przez łzy, zwracając się zarówno do niego, jak i do ojca – to sobie z tym poradzimy, kochanie, zajmiemy się tym, znajdziemy lekarstwo.Jego szklany świat – piękny, spokojny, niezmienny, świat, w którym żył przez te cenne minuty od chwili, gdy matka, stojąc w drzwiach, otworzyła przed nim swe ramiona, nagle pęka.Brzydka, nierówna szczelina szpeci powierzchnię kryształu.Słodka, czysta atmosfera tego krótkotrwałego raju uchodzi na zewnątrz z głośnym fiuuuu, a na jej miejscu pojawia się trujące powietrze znienawidzonego świata, tego świata, który zna i w którym można istnieć tylko wtedy, gdy walczy się bez końca z beznadziejnością, samotnością, odtrąceniem.– Nie róbcie mi tego – błaga.– Nie zdradzajcie mnie.Jak możecie mi to robić? Jak możecie zwracać się przeciwko mnie? Jestem waszym dzieckiem.– Frustracja przeradza się w gniew.– Waszym jedynym dzieckiem.– Gniew przeradza się w nienawiść.– Pragnę.Pragnę! Czyż nie widzicie? Trzęsie się z wściekłości.– Czy nic was nie obchodzi? Czy jesteście bez serca? Jak możecie być wobec mnie tacy okrutni? Jak mogliście na to pozwolić?12Podczas długiego postoju na stacji w Bishop kupili łańcuchy śnieżne i za dodatkową opłatą zamontowali je na kołach BMW.Drogówka w Kalifornii zalecała, ale jeszcze nie wymagała, by wszystkie wozy zmierzające w stronę Sierra Nevada były wyposażone w łańcuchy.Trasa 395 zmieniała się w dwupasmówkę na zachód od Bishop, dzięki czemu udało im się, pomimo znacznego wzniesienia terenu, szybko minąć Rovanne i Crowley Lake, McGee Creek i Conviet Lake, po czym zjechać z 395 na 203, nieco na południe od Casa Diablo Hot Springs.Casa Diablo.Dom Diabła.Ta nazwa nigdy przedtem nie robiła na nim wrażenia.Teraz wszystko było złą wróżbą.Nim dotarli do Mammoth Lakes, zaczął padać śnieg.Grube płatki przypominały tanią, rzadką koronkę.Sypało ich takie mnóstwo, że powietrze między niebem a ziemią zdawało się w połowie wypełnione śniegiem.Był lepki, przykrywał krajobraz gronostajowym futrem.Paige przejechała przez Mammoth Lakes bez zatrzymywania się i skręciła na południe, w stronę Lake Mary.Charlotte i Emily, usadowione na tylnym siedzeniu, były tak oczarowane śniegiem, że przynajmniej na razie nie potrzebowały żadnej rozrywki.Niebo, po wschodniej stronie gór, było szaroczarne i skłębione.Tutaj, w zimowym sercu Sierra Nevada, przypominało oko Cyklopa, zasnute mleczną kataraktą.Przy zjeździe z trasy 203 rósł sosnowy zagajnik, którego najwyższe drzewo nosiło bliznę po uderzeniu pioruna sprzed dziesięciu lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nie ma odwagi na nią spojrzeć.Ciągnie pospiesznie dalej, świadomy ich zmieszania, pragnąc za wszelką cenę, by zrozumieli.– Mówi jak ja, porusza się i stoi jak ja, wydaje się mną, więc dużo o tym myślałem.Starałem się zrozumieć, kto to może być, skąd się wziął, i wciąż przychodziło mi do głowy tylko jedno wyjaśnienie, nawet jeśli wydaje się nieprawdopodobne, ale to musi być tak jak na filmach, no wiecie, z Kevinem McCarthym czy Donaldem Sutherlandem w tym remake’u, „Inwazja porywaczy ciał”, coś nieludzkiego, nie z tego świata, coś, co potrafi nas doskonale imitować i wysysać nasze wspomnienia, stawać się nami, tyle że nie zdołał mnie zabić i pozbyć się mojego ciała, po tym jak zabrał to wszystko, co było w mojej głowie.Przerywa, bez tchu.Zapada milczenie.Rodzice wymieniają spojrzenia.To mu się nie podoba.W ogóle mu się to nie podoba.– Marty – zwraca się do niego tata – opowiedz wszystko od początku, powoli, dokładnie, krok po kroku.– Staram się wam powiedzieć – mówi poirytowany.– Wiem, że to brzmi niewiarygodnie – trudno w to uwierzyć, ale mówię prawdę, tato.– Chcę ci pomóc, Marty.Chcę uwierzyć.Więc się uspokój, powiedz wszystko jeszcze raz, daj mi szansę zrozumieć.– Nie mamy dużo czasu.Czy nie rozumiecie? Paige i dziewczynki jadą tu z tą.z tą istotą, tym nieludzkim stworem.Muszę mu je odebrać.Muszę go zabić.Musicie mi pomóc.Muszę odzyskać rodzinę, zanim nie będzie za późno.Matka jest blada, zagryza wargę.Jej oczy zachodzą mgłą napływających łez.Tak mocno zaciska ręce na jego dłoni, że niemal sprawia mu ból.A on wreszcie ośmiela się żywić nadzieję, że ona pojmuje, co im grozi.– Wszystko będzie dobrze, mamo – mówi.– Jakoś sobie z tym poradzimy.Razem mamy szansę.Zerka w stronę frontowych okien.Spodziewa się, że na zaśnieżonej ulicy pojawi się BMW i wjedzie na podjazd przed domem, jeszcze nie.Wciąż mają trochę czasu, może już tylko minuty, sekundy, ale jednak trochę czasu.– Marty, nie wiem, co się dzieje.– mówi ojciec.– Powiedziałem ci, co się dzieje! – krzyczy.– Cholera, tato, nie wiesz, przez co przeszedłem.– Do oczu znów napływają mu łzy, które stara się powstrzymać.– Tak bardzo cierpiałem, tak się bałem, jak tylko sięgam pamięcią, tak się bałem i byłem taki samotny i próbowałem zrozumieć.Jego ojciec wyciąga dłoń i kładzie mu na kolanie.Tata jest zmartwiony, ale nie tak, jak można by się tego spodziewać.Nie widać po nim gniewu, że jakaś obca istota ukradła życie jego syna, nie jest zbytnio przestraszony na wieść, że jakiś nieludzki stwór chodzi po ziemi, udając człowieka.Wygląda po prostu na zmartwionego i.smutnego.W wyrazie jego twarzy i w głosie można dostrzec niewątpliwy, ale jakże niestosowny w tej sytuacji – smutek.– Nie jesteś sam, synu.Zawsze jesteśmy z tobą.Przecież wiesz o tym.– Staniemy u twego boku – mówi matka.– Możesz liczyć na naszą pomoc.– Jeśli jedzie tu Paige, jak mówisz – dodaje ojciec – to kiedy już tu dotrze, usiądziemy wszyscy razem, a potem omówimy wszystko i postaramy się zrozumieć, co się dzieje.Ich głosy brzmią nieco protekcjonalnie.Mówią, jakby przemawiali do inteligentnego i pojętnego dziecka, ale jednak dziecka.– Zamknijcie się! Po prostu się zamknijcie! – wyrywa dłoń z uścisku matki i gwałtownie podnosi się z sofy, trzęsąc się ze zdenerwowania.Okno.Pada śnieg.Ulica.Nie widać BMW.Ale wkrótce nadjedzie.Odwraca się, patrzy na rodziców.Matka siedzi na brzegu sofy, twarz w dłoniach, ramiona uniesione.Wyraża swoją postawą żal, a może rozpacz.Musi coś zrobić, by zrozumieli.Jest pożerany przez to pragnienie i sfrustrowany, gdyż nie umie przedstawić im swojej sytuacji nawet w najbardziej ogólnych zarysach.Ojciec podnosi się z fotela.Staje niezdecydowany.Ręce przy bokach.– Marty, zwróciłeś się do nas o pomoc, i my chcemy ci pomóc, Bóg mi świadkiem, ale nie pomożemy ci, jeśli nam na to nie pozwolisz.Matka odsłania twarz.Na jej policzkach widzi ślady łez.– Proszę, Marty.Proszę – mówi.– Każdy popełnia czasem błędy – dodaje ojciec.– Jeśli to narkotyki – ciągnie matka przez łzy, zwracając się zarówno do niego, jak i do ojca – to sobie z tym poradzimy, kochanie, zajmiemy się tym, znajdziemy lekarstwo.Jego szklany świat – piękny, spokojny, niezmienny, świat, w którym żył przez te cenne minuty od chwili, gdy matka, stojąc w drzwiach, otworzyła przed nim swe ramiona, nagle pęka.Brzydka, nierówna szczelina szpeci powierzchnię kryształu.Słodka, czysta atmosfera tego krótkotrwałego raju uchodzi na zewnątrz z głośnym fiuuuu, a na jej miejscu pojawia się trujące powietrze znienawidzonego świata, tego świata, który zna i w którym można istnieć tylko wtedy, gdy walczy się bez końca z beznadziejnością, samotnością, odtrąceniem.– Nie róbcie mi tego – błaga.– Nie zdradzajcie mnie.Jak możecie mi to robić? Jak możecie zwracać się przeciwko mnie? Jestem waszym dzieckiem.– Frustracja przeradza się w gniew.– Waszym jedynym dzieckiem.– Gniew przeradza się w nienawiść.– Pragnę.Pragnę! Czyż nie widzicie? Trzęsie się z wściekłości.– Czy nic was nie obchodzi? Czy jesteście bez serca? Jak możecie być wobec mnie tacy okrutni? Jak mogliście na to pozwolić?12Podczas długiego postoju na stacji w Bishop kupili łańcuchy śnieżne i za dodatkową opłatą zamontowali je na kołach BMW.Drogówka w Kalifornii zalecała, ale jeszcze nie wymagała, by wszystkie wozy zmierzające w stronę Sierra Nevada były wyposażone w łańcuchy.Trasa 395 zmieniała się w dwupasmówkę na zachód od Bishop, dzięki czemu udało im się, pomimo znacznego wzniesienia terenu, szybko minąć Rovanne i Crowley Lake, McGee Creek i Conviet Lake, po czym zjechać z 395 na 203, nieco na południe od Casa Diablo Hot Springs.Casa Diablo.Dom Diabła.Ta nazwa nigdy przedtem nie robiła na nim wrażenia.Teraz wszystko było złą wróżbą.Nim dotarli do Mammoth Lakes, zaczął padać śnieg.Grube płatki przypominały tanią, rzadką koronkę.Sypało ich takie mnóstwo, że powietrze między niebem a ziemią zdawało się w połowie wypełnione śniegiem.Był lepki, przykrywał krajobraz gronostajowym futrem.Paige przejechała przez Mammoth Lakes bez zatrzymywania się i skręciła na południe, w stronę Lake Mary.Charlotte i Emily, usadowione na tylnym siedzeniu, były tak oczarowane śniegiem, że przynajmniej na razie nie potrzebowały żadnej rozrywki.Niebo, po wschodniej stronie gór, było szaroczarne i skłębione.Tutaj, w zimowym sercu Sierra Nevada, przypominało oko Cyklopa, zasnute mleczną kataraktą.Przy zjeździe z trasy 203 rósł sosnowy zagajnik, którego najwyższe drzewo nosiło bliznę po uderzeniu pioruna sprzed dziesięciu lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]