[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu sthruthiomimusy byłystworzone przede wszystkim do biegania.Tyle, że nie do biegania z pustym żołądkiem.Znówpoczuła głód, a dzień dopiero się zaczął.Arimat był lepszym od niej biegaczem, ale jego więzów nie dało się rozluznić.Okoliczności sprawiły, że to ona uciekła i musiała to wykorzystać jak najlepiej.Los całej rodzinybył w jej rękach.Kto wie, jakie zamiary mają ci szaleni ludzie, pomyślała.Ta świadomośćpopychała ją przed siebie.Szkoda, że nie jestem starsza, mądrzejsza i bardziej doświadczona, przyszło jej do głowy.Cóż, przecież uczono ją, że wiedza to właśnie suma doświadczeń.Uśmiechnęła się.Jeśli tak, torzeczywiście w ciągu kilku ostatnich dni bardzo wiele się nauczyła.Wciąż żyła.Z powodu szaleńczego biegu straciła orientację.W gęstym lesie nie było drogowskazów itrudno było odróżnić kierunki.Zatrzymała się, by ugasić pragnienie i zastanowić się, gdzie sięznajduje.Góry Grzbietowe leżały na północ od Deszczowej Doliny.Tyle wiedziała.Ale w którąstronę była północ? Przy zachmurzonym niebie niełatwo było ustalić prawdziwą pozycję wedługsłońca.Gdyby wybrała złą drogę, trafiłaby w głąb doliny, gdzie w końcu musiałaby spotkaćjednego z jej stałych mieszkańców.Nie było potrzeby zastanawiać się nad rezultatem takiegospotkania.Próbowała sobie przypomnieć trasę, jaką pokonała podczas rozpaczliwej ucieczki,każdy zakręt i zmianę kierunku, wszystkie manewry, jakie musiała wykonać, umykając przedżarłocznym stadem.Na wprost? A może w lewo? Przechyliwszy do tyłu głowę przyglądała się monotonnemuniebu i usiłowała przywołać z pamięci wszystko, czego się uczyła na temat terenowychwędrówek.A więc w lewo.Odetchnęła kilka razy głęboko i ruszyła w drogę, mając nadzieję, żewkrótce zza drzew i zarośli wyłonią się nagie skały.Nawet gdyby zbocze okazało się niedostępnei nie mogłaby SIQ na nie wspiąć, wiedziałaby przynajmniej, że jest na właściwym szlaku.Jej wędrówce towarzyszył dodający otuchy, hałaśliwy śpiew ptaków.Cieszyła się, że gosłyszy  sygnalizował, że w pobliżu nie czai się żaden potwór.Mimo to nadal była czujna.Skoroudało się jej uciec przed raptorami, allozaurem i bezdusznymi fajerwerkami, i to w ciągu jednej doby, nie mogła sobie teraz pozwolić na brak ostrożności.Choć tropikalny las coraz mocniej obejmował ją swym ciemno-zielonym uściskiem,bynajmniej nie czuła się podniesiona na duchu. VIIIWiele różnych dzwięków budziło już Preistera Smiggensa przez całe jego życie.Hukdział, krzyk obserwatora tkwiącego w bocianim gniezdzie i pianie koguta; raz nawet cichechrząkanie wombatów, gdy ukrywał się przed policją w okolicach Sydney.Ale nigdy jeszcze nie wyrwał go ze snu taki dzwięk, jaki teraz kazał mu się poderwać nanogi.Wszyscy byli już nieco wyczerpani nerwowo.Odczytywał to z twarzy swych towarzyszy,gdy podnosili się ze swych prowizorycznych posłań.Niektórzy zataczali się niezgrabnie, podczasgdy inni byli natychmiast przytomni, podobnie jak on sam.Obserwując ich zachowanie łatwobyło zgadnąć, kto najdłużej przebywał na morzu po niewłaściwej stronie prawa.To byli ci,którzy potrafili się natychmiast zmobilizować.Od razu byli czujni i gotowi, z pistoletem lubszablą w ręce.Przedziwne, zawodzące buczenie ozwało się z lasu po raz drugi.Jego osobliwe brzmieniezdawało się omijać ludzkie uszy i trafiać wprost do wnętrza człowieka.Smiggens dotknął dłoniąskroni i potrząsnął głową.Cóż to za niewyobrażalne stworzenie mogło być zdolne do wydawaniaz siebie takiego głosu?Blackstrap zawiązywał chustę wokół łysej czaszki.Przyglądając się temu Smiggens mógłgo tylko podziwiać.Kapitan był zbyt twardy, by cokolwiek mogło go przerazić.Gdyby samLucyfer stanął nagle w środku grupy piratów, Blackstrap by mu się postawił.Czy to była walkana szable, czy utarczka słowna, czy też gra w kości, kapitan podejmował każde wyzwanie.:Oczywiście pierwszy oficer wiedział, że Blackstrap w rozgrywce z diabłem najpierwzaproponowałby jako stawkę dusze załogi, me swoją.Kapitan był zuchwały aż do szaleństwa, alenie głupi.W lesie ponownie zabrzmiało buczenie.Załoga wodziła wzrokiem po wierzchołkachdrzew i ścianie pobliskiego urwiska, ale niczego nie wypatrzyła.Treggang mocniej ścisnął rękojeść malajskiego sztyletu. Budda obdarzył głosem wiele stworzeń, ale nijak nie mogę sobie wyobrazić tegozwierzęcia! Taaa. Copperhead zderzył się plecami z Malajczykiem, który podobnie jak on samrozglądał się po lesie. Nigdy nie słyszałem niczego podobnego. Ja słyszałem.Wszyscy odwrócili się w kierunku właściciela głosu, który się odzywał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl