[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalazło się między nimi.Przeszło przez nie.Już nie było tratw.Żagle Slanderscree wypełniły się wiatrem i tratwa zaczęła się oddalać.Uszkodzona płoza wytrzymała przez minutę, potem drugą i jeszcze jedną, aż w nawale innych problemów została zapomniana.Ethan jak gdyby przymarzł do poręczy, kiedy stado zbliżało się z niewiarygodną szybkością.Poruszało się co najmniej sto kilometrów na godzinę – pod wiatr!To, co jeszcze zostało z niegdyś wszechwładnej Hordy Bicza, zniknęło pod kilkoma milionami ton szarego cielska i stało się czerwonobrązową plamą na lśniącym lodzie.Stado zbliżyło się jeszcze bardziej.Po raz drugi Ethan spojrzał w gardziel Lewiatana.Gardziel zatrzymała się, zamarła w bezruchu.I zaczęła się cofać.– Zatrzymują się przy ciele – zamruczał Hunnar w dłuższy czas po tym, jak już bezpiecznie oddalili się na południe.Musiał odchrząknąć, zanim zdołał wykrztusić słowo.– Dzięki wszystkim bogom!– Nie wyglądało na to, żeby wielu z nich udało się uciec – powiedział Ethan.– Nie – powiedział Hunnar dziwnie mało poruszony.– Niewielu.– I kocięta też – ciągnął dalej Ethan, a jego głos opadł do ledwie dosłyszalnego pomruku.September nie sprawiał wrażenia poruszonego.Zacierał obie ręce, wdał się w pogawędkę z marynarzami i żołnierzami, rozradowany, jakby właśnie udało się szczęśliwie wyjąć z pieca świeżo upieczone, dobrze wyrośnięte ciasto.Hunnar pochylał się nad sterem i usiłował rozpoznać szybko oddalające się kształty.– Nie miałem na oku tratwy Sagyanak w tych ostatnich sekundach.Czyżby tej diablicy znowu udało się uciec?– Przykro mi, że muszę cię pozbawić wszystkich tych koszmarnych marzeń, które na wpół miałeś nadzieję snuć, przyjacielu Hunnarze – powiedział September.I złapał za swój kaptur, który nagły podmuch wiatru usiłował mu zedrzeć z głowy.– Ja miałem ją na oku.– Co te stavanzery będą robić z tym nieżywym? Teraz, kiedy go już znalazły? – zapytał Ethan.– Jeżeli czarodziej ma dokładne informacje, a dotąd miał – odparł rycerz – to grzmotożerce przez kilka dni zostaną ze zmarłym.Nigdy sam czegoś takiego nie widziałem.Podobno popychają kłami ciało, trącają je co chwilkę, wyraźnie mając nadzieję, że pobudzają je znowu do życia.I w końcu, kiedy zaspokoją jakąś wewnętrzną potrzebę, odejdą i nigdy już na to miejsce nie wrócą.A może po prostu zgłodnieją.Nikt tego na pewno nie wie.Przynajmniej wśród moich ziomków podglądanie zwyczajów grzmotożerców z bliska nie należy do nad-miernie popularnych zajęć.A grzmotożerce nieczęsto umierają– Wcale się nie dziwię waszej przezorności.Ethan zauważył, że teraz, kiedy Slanderscree nic już nic groziło, Ta-hoding jest o włos od kompletnego załamania.Kapitan po prostu opadł na pokład obok koła sterowego, taka pokryta potem sterta futra i ciała.Oczy miał wbite bezmyślnie w przestrzeń.Wydawało się, że cały wysiłek skupia na tym, żeby jeden oddech następował po drugim.– Szlachetne zwierzęta – wymamrotał Ethan.– Co? – Podszedł do niego September.– Te przekarmione, groteskowe roślinożerce? Weźże się w garść, chłopcze!– Skuo, niekiedy wydaje mi się, że nie ma ani szczypty poezji w twojej duszy – westchnął Ethan.– A co do tego, mój chłopcze, to najpierw trzeba by ustalić, czy ta ostatnia istnieje.I popatrzcie tylko, kto to mówi!Prychnął z przesadną siłą.Wynikła z tego tak prześmiesznie wyniosła poza, że Ethan nie mógł powstrzymać się od śmiechu.– Bądź tak uprzejmy i wyjaśnij mi, jak się ma poezja do kupowania hurtem i sprzedawania z opustem.Ethan właśnie się do tego zabierał, ale musiał przerwać w połowie pierwszego zdania.Czemu ciągle ktoś musiał mu przypominać, gdzie nie jest?ROZDZIAŁ XIIITratwa połykała kilometr za kilometrem, a po drodze niewiele nowego było widać.Podróż bardzo szybko zmieniła się w do znudzenia powtarzającą się serię czynności: wstawanie, spacery po aż nazbyt znajomym pokładzie, rozmowy, jedzenie i znowu sen.Przynajmniej pod jednym względem ludzie mieli szczęście.Musieli dodatkowo walczyć o to, żeby uchronić się przed odmrożeniem, które podążało za nimi krok w krok.Wjechali na nowy obszar, który wypełniały niezliczone, małe wysepki.Wiele z nich wyrastało z lodu niemal pionowo – ciemne, czarne skały, kikuty i czopy pozostałe po dawno uległych erozji wulkanach.Nieco urozmaicały one monotonie płaskiego krajobrazu, ale nie zanadto, bo każda następna aż nazbyt przypominała swoją poprzedniczkę.Kilka wysepek było zamieszkanych.Maciupeńkie wioski wczepiały się ryzykancko w urwiska.Sporadycznie jakaś mała tratwa albo grupka wędrownych myśliwych przez kilka dziesiątków metrów jechała równolegle do Slanderscree.Tutejszy dialekt odbiegał od sofoldzkiego, mimo to Ta-hoding, dobry kupiec, był w stanie porozumieć się z nimi jak to sąsiad.Po pierwszych kilku spotkaniach nawet Ethan i pozostali ludzie potrafili mówić zrozumiale, chociaż brak im było płynności kapitana.A więc język trański był ogólnoplanetarny, lokalne odmiany nie wykluczały możliwości porozumiewania się szeroko rozproszonych grup.Jeszcze jeden plus, interesujący z punktu widzenia handlu i kupców.Miejscowi ludzie, nawet na najdoskonalszych tratwach, nie byli w stanie dotrzymać tempa wielkiej trat – wie i zostawali z tyłu.Zaczęło być tak nudno, że Ethanowi zamarzyła się następna zawierucha, chociaż nie Rifs.Aż taki znudzony nie był.No i zawierucha przyszła.Kiedy mijał trzeci już dzień dojmująco zimnego wiatru z niewielkim dodatkiem kłującego jakby szydłem deszczu ze śniegiem, wyzywał sam siebie od romantycznych idiotów i dla odmiany marzył o powrocie jasnej monotonii dni minionych.Wszystko, żeby tylko powtórzyła się ładna pogoda!Stałe manewry na silnym wietrze doprowadziły w końcu do tego, że popękało kilka górnych rei i osłabł naprawiony maszt przedni.Poza tym Ta-hoding miał ochotę wyremontować wciąż jeszcze obłamany bukszpryt; trzeba też było sprawdzić, co burza zrobiła z niezdarnie naprawioną płozą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Znalazło się między nimi.Przeszło przez nie.Już nie było tratw.Żagle Slanderscree wypełniły się wiatrem i tratwa zaczęła się oddalać.Uszkodzona płoza wytrzymała przez minutę, potem drugą i jeszcze jedną, aż w nawale innych problemów została zapomniana.Ethan jak gdyby przymarzł do poręczy, kiedy stado zbliżało się z niewiarygodną szybkością.Poruszało się co najmniej sto kilometrów na godzinę – pod wiatr!To, co jeszcze zostało z niegdyś wszechwładnej Hordy Bicza, zniknęło pod kilkoma milionami ton szarego cielska i stało się czerwonobrązową plamą na lśniącym lodzie.Stado zbliżyło się jeszcze bardziej.Po raz drugi Ethan spojrzał w gardziel Lewiatana.Gardziel zatrzymała się, zamarła w bezruchu.I zaczęła się cofać.– Zatrzymują się przy ciele – zamruczał Hunnar w dłuższy czas po tym, jak już bezpiecznie oddalili się na południe.Musiał odchrząknąć, zanim zdołał wykrztusić słowo.– Dzięki wszystkim bogom!– Nie wyglądało na to, żeby wielu z nich udało się uciec – powiedział Ethan.– Nie – powiedział Hunnar dziwnie mało poruszony.– Niewielu.– I kocięta też – ciągnął dalej Ethan, a jego głos opadł do ledwie dosłyszalnego pomruku.September nie sprawiał wrażenia poruszonego.Zacierał obie ręce, wdał się w pogawędkę z marynarzami i żołnierzami, rozradowany, jakby właśnie udało się szczęśliwie wyjąć z pieca świeżo upieczone, dobrze wyrośnięte ciasto.Hunnar pochylał się nad sterem i usiłował rozpoznać szybko oddalające się kształty.– Nie miałem na oku tratwy Sagyanak w tych ostatnich sekundach.Czyżby tej diablicy znowu udało się uciec?– Przykro mi, że muszę cię pozbawić wszystkich tych koszmarnych marzeń, które na wpół miałeś nadzieję snuć, przyjacielu Hunnarze – powiedział September.I złapał za swój kaptur, który nagły podmuch wiatru usiłował mu zedrzeć z głowy.– Ja miałem ją na oku.– Co te stavanzery będą robić z tym nieżywym? Teraz, kiedy go już znalazły? – zapytał Ethan.– Jeżeli czarodziej ma dokładne informacje, a dotąd miał – odparł rycerz – to grzmotożerce przez kilka dni zostaną ze zmarłym.Nigdy sam czegoś takiego nie widziałem.Podobno popychają kłami ciało, trącają je co chwilkę, wyraźnie mając nadzieję, że pobudzają je znowu do życia.I w końcu, kiedy zaspokoją jakąś wewnętrzną potrzebę, odejdą i nigdy już na to miejsce nie wrócą.A może po prostu zgłodnieją.Nikt tego na pewno nie wie.Przynajmniej wśród moich ziomków podglądanie zwyczajów grzmotożerców z bliska nie należy do nad-miernie popularnych zajęć.A grzmotożerce nieczęsto umierają– Wcale się nie dziwię waszej przezorności.Ethan zauważył, że teraz, kiedy Slanderscree nic już nic groziło, Ta-hoding jest o włos od kompletnego załamania.Kapitan po prostu opadł na pokład obok koła sterowego, taka pokryta potem sterta futra i ciała.Oczy miał wbite bezmyślnie w przestrzeń.Wydawało się, że cały wysiłek skupia na tym, żeby jeden oddech następował po drugim.– Szlachetne zwierzęta – wymamrotał Ethan.– Co? – Podszedł do niego September.– Te przekarmione, groteskowe roślinożerce? Weźże się w garść, chłopcze!– Skuo, niekiedy wydaje mi się, że nie ma ani szczypty poezji w twojej duszy – westchnął Ethan.– A co do tego, mój chłopcze, to najpierw trzeba by ustalić, czy ta ostatnia istnieje.I popatrzcie tylko, kto to mówi!Prychnął z przesadną siłą.Wynikła z tego tak prześmiesznie wyniosła poza, że Ethan nie mógł powstrzymać się od śmiechu.– Bądź tak uprzejmy i wyjaśnij mi, jak się ma poezja do kupowania hurtem i sprzedawania z opustem.Ethan właśnie się do tego zabierał, ale musiał przerwać w połowie pierwszego zdania.Czemu ciągle ktoś musiał mu przypominać, gdzie nie jest?ROZDZIAŁ XIIITratwa połykała kilometr za kilometrem, a po drodze niewiele nowego było widać.Podróż bardzo szybko zmieniła się w do znudzenia powtarzającą się serię czynności: wstawanie, spacery po aż nazbyt znajomym pokładzie, rozmowy, jedzenie i znowu sen.Przynajmniej pod jednym względem ludzie mieli szczęście.Musieli dodatkowo walczyć o to, żeby uchronić się przed odmrożeniem, które podążało za nimi krok w krok.Wjechali na nowy obszar, który wypełniały niezliczone, małe wysepki.Wiele z nich wyrastało z lodu niemal pionowo – ciemne, czarne skały, kikuty i czopy pozostałe po dawno uległych erozji wulkanach.Nieco urozmaicały one monotonie płaskiego krajobrazu, ale nie zanadto, bo każda następna aż nazbyt przypominała swoją poprzedniczkę.Kilka wysepek było zamieszkanych.Maciupeńkie wioski wczepiały się ryzykancko w urwiska.Sporadycznie jakaś mała tratwa albo grupka wędrownych myśliwych przez kilka dziesiątków metrów jechała równolegle do Slanderscree.Tutejszy dialekt odbiegał od sofoldzkiego, mimo to Ta-hoding, dobry kupiec, był w stanie porozumieć się z nimi jak to sąsiad.Po pierwszych kilku spotkaniach nawet Ethan i pozostali ludzie potrafili mówić zrozumiale, chociaż brak im było płynności kapitana.A więc język trański był ogólnoplanetarny, lokalne odmiany nie wykluczały możliwości porozumiewania się szeroko rozproszonych grup.Jeszcze jeden plus, interesujący z punktu widzenia handlu i kupców.Miejscowi ludzie, nawet na najdoskonalszych tratwach, nie byli w stanie dotrzymać tempa wielkiej trat – wie i zostawali z tyłu.Zaczęło być tak nudno, że Ethanowi zamarzyła się następna zawierucha, chociaż nie Rifs.Aż taki znudzony nie był.No i zawierucha przyszła.Kiedy mijał trzeci już dzień dojmująco zimnego wiatru z niewielkim dodatkiem kłującego jakby szydłem deszczu ze śniegiem, wyzywał sam siebie od romantycznych idiotów i dla odmiany marzył o powrocie jasnej monotonii dni minionych.Wszystko, żeby tylko powtórzyła się ładna pogoda!Stałe manewry na silnym wietrze doprowadziły w końcu do tego, że popękało kilka górnych rei i osłabł naprawiony maszt przedni.Poza tym Ta-hoding miał ochotę wyremontować wciąż jeszcze obłamany bukszpryt; trzeba też było sprawdzić, co burza zrobiła z niezdarnie naprawioną płozą [ Pobierz całość w formacie PDF ]