[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak jak się spodziewał, zaułek na tyłach kościoła był i tym razem pusty.Zaparkował na wybetonowanym podjeździe przed kompleksem od dawna nie używanych garaży.Uznał, że samochód stojący w takim miejscu nie wzbudzi niczyjego zainteresowania.Idąc zaułkiem ciągle wydawało mu się, że ktoś go obserwuje.Kilkakrotnie, pod różnymi pretekstami rozglądał się wkoło, ale niczego nie dostrzegł.Źródłem tego niesamowitego wrażenia musiało być poczucie winy.Górna krawędź cmentarnego muru była mokra i porośnięta mchem.Przewijając się przez zaokrągloną koronę muru czuł wyraźnie zapach tej zielonej wilgotności.Opadł po drugiej stronie i na chwilę pozostał w głębokim przysiadzie, nasłuchując pilnie.Było jednak zupełnie cicho.Już zamierzał się wyprostować, kiedy jego uwagę zwrócił jakiś cień na krawędzi muru.Znieruchomiał, a stalowe szpony strachu ścisnęły mu żołądek.Wytężył wzrok, by z ulgą stwierdzić, że to tylko kot.Siedział teraz na murze, spoglądając nań jarzącymi się zielono oczyma.Zaklął pod nosem, podniósł się i ruszył w kierunku kępy sosenek, aby pod ich osłoną przekraść się do szopy grabarzy.Otworzył drzwi, zamknięte tylko na zardzewiały skobel i ze sterty rupieci wybrał potrzebne mu przedmioty: łopatę, dwa drewniane klocki i brezentową płachtę.Zamknął szopę i rozłożył brezent na ziemi.Oprócz tego, co pożyczył od grabarzy, miał jeszcze latarkę, śrubokręt i łyżkę do opon.Złożył wszystko na płachcie i powlókł ją za sobą jak sanki.Zimny wiatr chłodził mu twarz, szeleścił w koronach sosen; rozpraszał cmentarną ciszę i przez to działał uspokajająco.Tak jak przewidywał, ziemia była miękka i przy kopaniu nie stawiała zbyt wielkiego oporu.Bez trudu usunął wierzchnią warstwę darni.Kopiąc głębiej, odkładał wybraną ziemię na brezent, klnąc od czasu do czasu, kiedy wilgotne, gliniaste bryły przywierały zbyt mocno do łopaty, zmuszając go do energicznego potrząsania narzędziem, aż do bólu w krzyżu.Po dwudziestu minutach przerwał kopanie – łopata uderzyła o drewno.Dotarł do trumny.Wszystkie wyrzuty sumienia, skrupuły i moralne wątpliwości, które dokuczały mu przed przystąpieniem do działania, odżyły z taką siłą, że czoło Saracena pokrył zimny pot.„Co robisz?! To profanacja!” – krzyczało sumienie.Ale nie było już odwrotu.Zgarnął ziemię z wieka trumny i oświetlił latarką mosiężną tabliczkę: „Myra Archer, RIP”.– RIP – requiescat in pace.In pace.in pace – powtarzało sumienie w rytmie pulsującego w skroniach tętna.Saracen odkręcił śruby mocujące wieko.Przy ostatniej – ręce drżały mu już tak wyraźnie, że ledwo udało mu się trafić wydobytą śrubą do kieszeni kurtki, gdzie umieścił poprzednie.Odczekał chwilę, żeby przygotować się na widok, jaki czekał go po otwarciu wieka trumny.Podważył je łyżką do opon i podniósł.Całe poczucie winy, skrucha i obawy przed groźną, oskarżycielską ręką losu zniknęły w jednej chwili.Zawartość trumny stanowiły cztery worki z piaskiem, nic więcej.Saracen patrzył oniemiały na brudne, jutowe worki, z trudem zmuszając się do logicznego myślenia.Czyżby Garten go uprzedził? Nie, w żadnym wypadku! Istniały jednak inne możliwości.Przede wszystkim ta, że ciała Myry Archer nigdy tu nie było! Pojawiło się zatem pytanie: czy pusty grób wystarczy, czy nie, żeby przygwoździć Gartena i wyciągnąć na jaw jego machinacje.Tego Saracen nie mógł być pewny.Niewątpliwie wystarczy, żeby zapoczątkować oficjalne dochodzenie.Ale dokąd ono zaprowadzi? Na to pytanie nie umiał odpowiedzieć.Niepokoiło go własne niezdecydowanie; brak sensownego planu dalszego postępowania.Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to poszukać świadka swojego odkrycia.Najprościej było zadzwonić do Jill i poprosić o przybycie na cmentarz.Zostawił wszystko w nie zmienionym stanie, przelazł przez mur i ruszył zaułkiem w stronę budki telefonicznej, którą zauważył już wcześniej.Puścił się biegiem, zwalniając do normalnego kroku, kiedy znalazł się blisko skrzyżowania z główną ulicą.Za nic nie chciałby teraz zwracać na siebie uwagi.Zdawało mu się, że czeka wieki całe, zanim w słuchawce umilkł sygnał wywoławczy, a pojawił się głos Jill.– Już po wszystkim? – spytała, zanim Saracen zdążył się odezwać.– Nie.Jesteś mi tutaj potrzebna.– James, ja.chyba nie dam rady.– To nic takiego.Trumna jest pusta.Potrzebuję świadka, to wszystko.– Powiedziałeś: pusta?– Tak.Nie ma zbyt wiele czasu.Mogłabyś przyjechać zaraz?– W tej chwili jest tu Claire Tremaine.Zaprosiłam ją kiedyś, więc przyszła.Saracen zaklął cicho.– Przyjedziemy obie.Ona wie o całej tej sprawie i o sytuacji w szpitalu.Brat jej o tym powiedział.Saracen zastanawiał się przez chwilę.Zrozumiał, że nie ma wyboru.– W porządku.Przyjeżdżajcie, ale szybko.Po dziesięciu minutach obie dziewczyny pojawiły się w zaułku.Samochód prowadziła Claire.Zaparkowała swoje zielone metro obok wozu Saracena, przed nieczynnymi garażami.Zauważył, że Jill jest podenerwowana, natomiast Claire promieniowała zwykłą pewnością siebie.Podbiegły do niego.Pomógł im przedostać się przez mur i poprowadził między sosenkami do otwartego grobu.Kiedy skierował światło latarki na wnętrze trumny Jill skinęła tylko głową.Claire uśmiechnęła się i stwierdziła:– No tak.Nie ma najmniejszej wątpliwości.– Chciałem tylko, żebyście to zobaczyły – powiedział Saracen.– Możecie już wracać.Ku zaskoczeniu Saracena, Jill odmówiła.– Zaczekamy na ciebie.Czy nie mogłybyśmy w czymś pomóc? – zapytała.Claire spojrzała na nią.– Świetny pomysł! Lubię takie horrorki.Czuję się, jakbym uczestniczyła w jakimś rytuale czarnej magii.– Dla zlustrowania swojej gotowości odtańczyła kilka pas nad krawędzią odkopanej mogiły.Jill była wyraźnie zmieszana, a Saracen poirytowany.Zszedł do dołu i umocował wieko na właściwym miejscu.Potem zaczął zasypywać dół.– Czy nie powinien pan wezwać policji, czy coś w tym rodzaju? – spytała Claire.– Wpierw spotkam się z Gartenem – odparł Saracen.– To pozwoli uniknąć wielu kłopotliwych formalności.– Nadjeżdża jakiś samochód – szepnęła Jill, kiedy światła reflektorów rozjaśniły zaułek, mur i dolne gałęzie sosen.Cała trójka kucnęła i zamarła w bezruchu.Samochód przejeżdżał powoli, z cichym pomrukiem silnika.– Odjechali – szepnęła Claire.– Nie – Jill podniosła ostrzegawczo dłoń.– Zatrzymali się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Tak jak się spodziewał, zaułek na tyłach kościoła był i tym razem pusty.Zaparkował na wybetonowanym podjeździe przed kompleksem od dawna nie używanych garaży.Uznał, że samochód stojący w takim miejscu nie wzbudzi niczyjego zainteresowania.Idąc zaułkiem ciągle wydawało mu się, że ktoś go obserwuje.Kilkakrotnie, pod różnymi pretekstami rozglądał się wkoło, ale niczego nie dostrzegł.Źródłem tego niesamowitego wrażenia musiało być poczucie winy.Górna krawędź cmentarnego muru była mokra i porośnięta mchem.Przewijając się przez zaokrągloną koronę muru czuł wyraźnie zapach tej zielonej wilgotności.Opadł po drugiej stronie i na chwilę pozostał w głębokim przysiadzie, nasłuchując pilnie.Było jednak zupełnie cicho.Już zamierzał się wyprostować, kiedy jego uwagę zwrócił jakiś cień na krawędzi muru.Znieruchomiał, a stalowe szpony strachu ścisnęły mu żołądek.Wytężył wzrok, by z ulgą stwierdzić, że to tylko kot.Siedział teraz na murze, spoglądając nań jarzącymi się zielono oczyma.Zaklął pod nosem, podniósł się i ruszył w kierunku kępy sosenek, aby pod ich osłoną przekraść się do szopy grabarzy.Otworzył drzwi, zamknięte tylko na zardzewiały skobel i ze sterty rupieci wybrał potrzebne mu przedmioty: łopatę, dwa drewniane klocki i brezentową płachtę.Zamknął szopę i rozłożył brezent na ziemi.Oprócz tego, co pożyczył od grabarzy, miał jeszcze latarkę, śrubokręt i łyżkę do opon.Złożył wszystko na płachcie i powlókł ją za sobą jak sanki.Zimny wiatr chłodził mu twarz, szeleścił w koronach sosen; rozpraszał cmentarną ciszę i przez to działał uspokajająco.Tak jak przewidywał, ziemia była miękka i przy kopaniu nie stawiała zbyt wielkiego oporu.Bez trudu usunął wierzchnią warstwę darni.Kopiąc głębiej, odkładał wybraną ziemię na brezent, klnąc od czasu do czasu, kiedy wilgotne, gliniaste bryły przywierały zbyt mocno do łopaty, zmuszając go do energicznego potrząsania narzędziem, aż do bólu w krzyżu.Po dwudziestu minutach przerwał kopanie – łopata uderzyła o drewno.Dotarł do trumny.Wszystkie wyrzuty sumienia, skrupuły i moralne wątpliwości, które dokuczały mu przed przystąpieniem do działania, odżyły z taką siłą, że czoło Saracena pokrył zimny pot.„Co robisz?! To profanacja!” – krzyczało sumienie.Ale nie było już odwrotu.Zgarnął ziemię z wieka trumny i oświetlił latarką mosiężną tabliczkę: „Myra Archer, RIP”.– RIP – requiescat in pace.In pace.in pace – powtarzało sumienie w rytmie pulsującego w skroniach tętna.Saracen odkręcił śruby mocujące wieko.Przy ostatniej – ręce drżały mu już tak wyraźnie, że ledwo udało mu się trafić wydobytą śrubą do kieszeni kurtki, gdzie umieścił poprzednie.Odczekał chwilę, żeby przygotować się na widok, jaki czekał go po otwarciu wieka trumny.Podważył je łyżką do opon i podniósł.Całe poczucie winy, skrucha i obawy przed groźną, oskarżycielską ręką losu zniknęły w jednej chwili.Zawartość trumny stanowiły cztery worki z piaskiem, nic więcej.Saracen patrzył oniemiały na brudne, jutowe worki, z trudem zmuszając się do logicznego myślenia.Czyżby Garten go uprzedził? Nie, w żadnym wypadku! Istniały jednak inne możliwości.Przede wszystkim ta, że ciała Myry Archer nigdy tu nie było! Pojawiło się zatem pytanie: czy pusty grób wystarczy, czy nie, żeby przygwoździć Gartena i wyciągnąć na jaw jego machinacje.Tego Saracen nie mógł być pewny.Niewątpliwie wystarczy, żeby zapoczątkować oficjalne dochodzenie.Ale dokąd ono zaprowadzi? Na to pytanie nie umiał odpowiedzieć.Niepokoiło go własne niezdecydowanie; brak sensownego planu dalszego postępowania.Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to poszukać świadka swojego odkrycia.Najprościej było zadzwonić do Jill i poprosić o przybycie na cmentarz.Zostawił wszystko w nie zmienionym stanie, przelazł przez mur i ruszył zaułkiem w stronę budki telefonicznej, którą zauważył już wcześniej.Puścił się biegiem, zwalniając do normalnego kroku, kiedy znalazł się blisko skrzyżowania z główną ulicą.Za nic nie chciałby teraz zwracać na siebie uwagi.Zdawało mu się, że czeka wieki całe, zanim w słuchawce umilkł sygnał wywoławczy, a pojawił się głos Jill.– Już po wszystkim? – spytała, zanim Saracen zdążył się odezwać.– Nie.Jesteś mi tutaj potrzebna.– James, ja.chyba nie dam rady.– To nic takiego.Trumna jest pusta.Potrzebuję świadka, to wszystko.– Powiedziałeś: pusta?– Tak.Nie ma zbyt wiele czasu.Mogłabyś przyjechać zaraz?– W tej chwili jest tu Claire Tremaine.Zaprosiłam ją kiedyś, więc przyszła.Saracen zaklął cicho.– Przyjedziemy obie.Ona wie o całej tej sprawie i o sytuacji w szpitalu.Brat jej o tym powiedział.Saracen zastanawiał się przez chwilę.Zrozumiał, że nie ma wyboru.– W porządku.Przyjeżdżajcie, ale szybko.Po dziesięciu minutach obie dziewczyny pojawiły się w zaułku.Samochód prowadziła Claire.Zaparkowała swoje zielone metro obok wozu Saracena, przed nieczynnymi garażami.Zauważył, że Jill jest podenerwowana, natomiast Claire promieniowała zwykłą pewnością siebie.Podbiegły do niego.Pomógł im przedostać się przez mur i poprowadził między sosenkami do otwartego grobu.Kiedy skierował światło latarki na wnętrze trumny Jill skinęła tylko głową.Claire uśmiechnęła się i stwierdziła:– No tak.Nie ma najmniejszej wątpliwości.– Chciałem tylko, żebyście to zobaczyły – powiedział Saracen.– Możecie już wracać.Ku zaskoczeniu Saracena, Jill odmówiła.– Zaczekamy na ciebie.Czy nie mogłybyśmy w czymś pomóc? – zapytała.Claire spojrzała na nią.– Świetny pomysł! Lubię takie horrorki.Czuję się, jakbym uczestniczyła w jakimś rytuale czarnej magii.– Dla zlustrowania swojej gotowości odtańczyła kilka pas nad krawędzią odkopanej mogiły.Jill była wyraźnie zmieszana, a Saracen poirytowany.Zszedł do dołu i umocował wieko na właściwym miejscu.Potem zaczął zasypywać dół.– Czy nie powinien pan wezwać policji, czy coś w tym rodzaju? – spytała Claire.– Wpierw spotkam się z Gartenem – odparł Saracen.– To pozwoli uniknąć wielu kłopotliwych formalności.– Nadjeżdża jakiś samochód – szepnęła Jill, kiedy światła reflektorów rozjaśniły zaułek, mur i dolne gałęzie sosen.Cała trójka kucnęła i zamarła w bezruchu.Samochód przejeżdżał powoli, z cichym pomrukiem silnika.– Odjechali – szepnęła Claire.– Nie – Jill podniosła ostrzegawczo dłoń.– Zatrzymali się [ Pobierz całość w formacie PDF ]