[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W kilkasekund Archibald minął dwa pierwsze przęsła mostu.Bez tchu, zlany potem, ze zgiętą ręką, w której trzymał pistoletzwrócony lufą ku ziemi, Martin spanikował.Może z drugiej stronymostu czeka na Archibalda samochód? Może nagle jakiś wspólnikprzyjdzie mu z pomocą? Tym razem ryzyko, że Archibald muucieknie, było zbyt duże, żeby kontynuować śledzenie go.Martinodbezpieczył pistolet i wykrzyknął: Stój, policja!Złodziej nagle zwolnił. Stój, bo strzelam! Martin chciał wykorzystać efekt zasko-czenia.Nie musiał powtarzać rozkazu, bo Archibald się zatrzymał.Poraz pierwszy Martin mógł mu się przyjrzeć.Archibald był dobrze zakonserwowanym, mającym około sześć-dziesięciu lat mężczyzną.Jego szpakowate włosy i krótko ostrzy-żona broda błyszczały w świetle nocy.W zielonych bardzo jasnychoczach migotały figlarne błyski, rozświetlając twarz o regularnychrysach, na której widać było kilka ciemnych cieni, resztki charakte-ryzacji.Nic w tym spojrzeniu nie zdradzało zaskoczenia ani stra-chu.Przeciwnie, Archibald był spokojny i jakby lekko rozbawiony. Witaj, Martinie.Piękna noc, prawda?Młody policjant poczuł, że krew ścina mu się w żyłach.63Cholera, skąd on mnie zna? pomyślał w panice, starając się niezdradzić zmieszania. Nie pytam pana o nic! Proszę postawić worek na ziemi!Archibald puścił worek, który spadł i leżał teraz przy jego sto-pach.Martin zauważył na nim znak Royal Air Force.Skąd on wie, że. zakołatało mu w głowie. Miałeś szansę, ale ją przegapiłeś stwierdził złodziej.Archibald mówił niskim głosem i miał lekki szkocki akcent,zwłaszcza przy wymawianiu r.Martin pomyślał o głosie SeanaConnery'ego, który z dumą obnosił akcent swego ojczystego krajuniezależnie od narodowości postaci, którą w danym momencie grał. Proszę wyciągnąć ręce w moim kierunku! krzyknął Mar-tin, wyjmując kajdanki z kieszeni kurtki.Tym razem Szkot nie posłuchał. Zrobiłeś jeden błąd, ale najgorszy, jaki mogłeś.Zostawiłeśsobie możliwość przegranej, mimo że mogłeś wygrać.Wahanie jestzawsze fatalne.Martin stał jak sparaliżowany.Przeraziła go ta nagła zamianaról. Pechowcy zawsze przegrywają z powodu własnych błędów,a nie przez przeciwników, ale to chyba już wiesz ciągnął Archi-bald.Wiatr wiał coraz silniej.Nagły powiew wzniósł w powietrzechmurę kurzu, zmuszając Martina do zakrycia twarzy.Niewzruszo-ny McLean mówił dalej:64 Czasem jest łatwiej przegrać, niż zapłacić cenę, którą kosz-tuje zwycięstwo, prawda?Ponieważ Martin milczał, Archibald powiedział z naciskiem: Przyznaj się przynajmniej, że zadałeś sobie to pytanie. Jakie pytanie? zapytał Martin, mimo że nie chciał się od-zywać. Gdybym dziś zaaresztował McLeana, jaki sens miałobymoje życie jutro rano?. To gdybanie nie ma sensu.Aresztuję pana dziś.Teraz. No, synku, przyznaj, że masz w życiu tylko mnie. Nie jestem pana synkiem, okay? Nie masz żony, dzieci, od wieków nie byłeś w stałymzwiązku.Rodzice? Obydwoje nie żyją.Koledzy? Większością znich pogardzasz.Zwierzchnicy? Uważasz, że nie doceniają twojejpracy.Mimo że Archibald patrzył w lufę wycelowanego w niego pisto-letu, zachował zadziwiającą pewność siebie.Martin miał do dyspo-zycji broń, Archibald tylko słowa.Ale w tej chwili słowa odnosi-ły większy skutek niż pistolet.Oczy Archibalda zabłysły.Biła z niego dziwna mieszanka bez-względności i elegancji. Przyznaj, chłopcze, że tym razem przeceniłeś swoje siły. Nie sądzę skłamał Martin.Starał się dodać sobie odwagi, ściskając mocno pistolet, który65zdawał się ważyć tonę i wyślizgiwał mu się ze spoconej dłoni, mi-mo że uchwyt sig sauera był specjalnie chropowaty. Dziś wieczorem powinieneś mieć wsparcie kolegów! dobiłgo Archibald.Podniósł płócienny worek leżący u jego stóp, jakby nadeszłachwila rozstania, i wyjął z niego autoportret van Gogha, po czymwystawił rękę z obrazem za balustradę mostu. Sytuacja wygląda następująco: albo będziesz miał obraz, al-bo mnie! uprzedził, udając, że wrzuca płótno do rzeki.Martin wpadł w panikę.Wpatrywał się w obraz, który błyszczałhipnotyzującym błękitem.Coś tu nie grało.Wiedział, że Archibald był estetą, prawdziwymkoneserem.Nigdy nie zniszczyłby dzieła sztuki, nawet gdyby w gręwchodziło własne bezpieczeństwo.Prawda, że w zeszłym rokumanifestacyjnie zaprotestował przeciw wystawie Jeffa Koonsa wPałacu Wersalskim.Domowym sposobem zrobiona bomba umiesz-czona w wielkim homarze zawieszonym w jednej z sal rozbiłarzezbę współczesnego artysty w drobny mak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.W kilkasekund Archibald minął dwa pierwsze przęsła mostu.Bez tchu, zlany potem, ze zgiętą ręką, w której trzymał pistoletzwrócony lufą ku ziemi, Martin spanikował.Może z drugiej stronymostu czeka na Archibalda samochód? Może nagle jakiś wspólnikprzyjdzie mu z pomocą? Tym razem ryzyko, że Archibald muucieknie, było zbyt duże, żeby kontynuować śledzenie go.Martinodbezpieczył pistolet i wykrzyknął: Stój, policja!Złodziej nagle zwolnił. Stój, bo strzelam! Martin chciał wykorzystać efekt zasko-czenia.Nie musiał powtarzać rozkazu, bo Archibald się zatrzymał.Poraz pierwszy Martin mógł mu się przyjrzeć.Archibald był dobrze zakonserwowanym, mającym około sześć-dziesięciu lat mężczyzną.Jego szpakowate włosy i krótko ostrzy-żona broda błyszczały w świetle nocy.W zielonych bardzo jasnychoczach migotały figlarne błyski, rozświetlając twarz o regularnychrysach, na której widać było kilka ciemnych cieni, resztki charakte-ryzacji.Nic w tym spojrzeniu nie zdradzało zaskoczenia ani stra-chu.Przeciwnie, Archibald był spokojny i jakby lekko rozbawiony. Witaj, Martinie.Piękna noc, prawda?Młody policjant poczuł, że krew ścina mu się w żyłach.63Cholera, skąd on mnie zna? pomyślał w panice, starając się niezdradzić zmieszania. Nie pytam pana o nic! Proszę postawić worek na ziemi!Archibald puścił worek, który spadł i leżał teraz przy jego sto-pach.Martin zauważył na nim znak Royal Air Force.Skąd on wie, że. zakołatało mu w głowie. Miałeś szansę, ale ją przegapiłeś stwierdził złodziej.Archibald mówił niskim głosem i miał lekki szkocki akcent,zwłaszcza przy wymawianiu r.Martin pomyślał o głosie SeanaConnery'ego, który z dumą obnosił akcent swego ojczystego krajuniezależnie od narodowości postaci, którą w danym momencie grał. Proszę wyciągnąć ręce w moim kierunku! krzyknął Mar-tin, wyjmując kajdanki z kieszeni kurtki.Tym razem Szkot nie posłuchał. Zrobiłeś jeden błąd, ale najgorszy, jaki mogłeś.Zostawiłeśsobie możliwość przegranej, mimo że mogłeś wygrać.Wahanie jestzawsze fatalne.Martin stał jak sparaliżowany.Przeraziła go ta nagła zamianaról. Pechowcy zawsze przegrywają z powodu własnych błędów,a nie przez przeciwników, ale to chyba już wiesz ciągnął Archi-bald.Wiatr wiał coraz silniej.Nagły powiew wzniósł w powietrzechmurę kurzu, zmuszając Martina do zakrycia twarzy.Niewzruszo-ny McLean mówił dalej:64 Czasem jest łatwiej przegrać, niż zapłacić cenę, którą kosz-tuje zwycięstwo, prawda?Ponieważ Martin milczał, Archibald powiedział z naciskiem: Przyznaj się przynajmniej, że zadałeś sobie to pytanie. Jakie pytanie? zapytał Martin, mimo że nie chciał się od-zywać. Gdybym dziś zaaresztował McLeana, jaki sens miałobymoje życie jutro rano?. To gdybanie nie ma sensu.Aresztuję pana dziś.Teraz. No, synku, przyznaj, że masz w życiu tylko mnie. Nie jestem pana synkiem, okay? Nie masz żony, dzieci, od wieków nie byłeś w stałymzwiązku.Rodzice? Obydwoje nie żyją.Koledzy? Większością znich pogardzasz.Zwierzchnicy? Uważasz, że nie doceniają twojejpracy.Mimo że Archibald patrzył w lufę wycelowanego w niego pisto-letu, zachował zadziwiającą pewność siebie.Martin miał do dyspo-zycji broń, Archibald tylko słowa.Ale w tej chwili słowa odnosi-ły większy skutek niż pistolet.Oczy Archibalda zabłysły.Biła z niego dziwna mieszanka bez-względności i elegancji. Przyznaj, chłopcze, że tym razem przeceniłeś swoje siły. Nie sądzę skłamał Martin.Starał się dodać sobie odwagi, ściskając mocno pistolet, który65zdawał się ważyć tonę i wyślizgiwał mu się ze spoconej dłoni, mi-mo że uchwyt sig sauera był specjalnie chropowaty. Dziś wieczorem powinieneś mieć wsparcie kolegów! dobiłgo Archibald.Podniósł płócienny worek leżący u jego stóp, jakby nadeszłachwila rozstania, i wyjął z niego autoportret van Gogha, po czymwystawił rękę z obrazem za balustradę mostu. Sytuacja wygląda następująco: albo będziesz miał obraz, al-bo mnie! uprzedził, udając, że wrzuca płótno do rzeki.Martin wpadł w panikę.Wpatrywał się w obraz, który błyszczałhipnotyzującym błękitem.Coś tu nie grało.Wiedział, że Archibald był estetą, prawdziwymkoneserem.Nigdy nie zniszczyłby dzieła sztuki, nawet gdyby w gręwchodziło własne bezpieczeństwo.Prawda, że w zeszłym rokumanifestacyjnie zaprotestował przeciw wystawie Jeffa Koonsa wPałacu Wersalskim.Domowym sposobem zrobiona bomba umiesz-czona w wielkim homarze zawieszonym w jednej z sal rozbiłarzezbę współczesnego artysty w drobny mak [ Pobierz całość w formacie PDF ]