[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Ty, dziewko, wytrzyj nos i słuchaj uważnie.Siedź tu i czekaj na pościg, za tobą by może nie posłali, ale za Bibersteinówną przyjdzie niezawodnie.Panu na Stolzu przekażesz, że okup za jego córeczkę wynosił będzie.pięćset grzywien.Znaczy się, konkretnie pięćset kóp groszy praskich, dla Bibersteinów to drobnostka.Pan Jan będzie uwiadomiony o sposobie zapłaty.Pojęłaś? Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! Pojęłaś?Dziewczyna skurczyła się jeszcze bardziej, ale uniosła na Buka błękitne oczęta.I pokiwała głową.–Czy ty–odezwał się poważnie Tassilo de Tresckow–naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?–Naprawdę.I dość mi o tym.Jedziem.Obrócił się w stronę Szarleja, Reynevana i Samsona.–Wy zaś.–My–przerwał Reynevan–chcielibyśmy jechać z wami, panie Buko.–Że jak?–Chcielibyśmy wam towarzyszyć–Reynevan, zapatrzony na Nikolettę, nie zważał ani na syknięcia Szarleja, ani na miny Samsona.–Dla bezpieczeństwa.Jeśli nie macie nic przeciw.–Kto powiedział–rzekł Buko–że nie mam?–Nie miej–powiedział dość znacząco Notker Wey–rach.–Dlaczego masz mieć? Nie lepiej, wśród danych cyrkumstancyj, by byli z nami? Miast za nami, za naszymi plecami? Chcieli, jak pamiętam, na Węgry, z nami impo drodze.–Dobra–kiwnął głową Buko.–Jedziecie z nami.Na koń, comitiua.Hubercik, pilnuj dziewki.A pan, panie Huonie, czemu taką minę ma kwaśną?–Pomyśl, Buko.Pomyśl.Rozdział dwudziesty czwartyw którym Reynevan, zamiast na Wągry, jedzie na zamek Bodak w Górach Złoto–stockich.Nie wie tego, ale wyjść stamtąd zdoła nie inaczej, jak in omnem ven–turn.Jechali drogą na Bardo, początkowo szybko, co i rusz oglądając się wstecz, rychło jednak zwolnili.Konie były pomęczone, a i kondycja jeźdźców, jak się pokazało, daleka od dobrej.W siodle garbił się i pojękiwał nie tylko Woldan z Osin z twarzą silnie poranioną przez wgniecio–ny hełm.Obrażenia pozostałych, choć nie tak spektakularne, dawały się jednak wyraźnie we znaki.Stękał Not–ker Weyrach, przyciskał do brzucha łokieć i szukał wygodnej pozycji w kulbace Tassilo de Tresckow.Półgłosem wzywał świętych Kuno Wittram, skrzywiony jak po occi siedmiu złodziei.Paszko Rymbaba macał bok, klął, pluł na dłoń i oglądał plwocinę.Z raubritterów jedynie po von Krossigu nie było nic widać, albo nie oberwał tak mocno jak inni, albo lepiej umiał znosić ból.Widząc wreszcie, że wciąż musi zatrzymywać się i czekać na zostających w tyle kamratów, Buko zdecydował porzucić drogę i jechać lasami.Ukryci mogli ;jechać wolno–a bez ryzyka, że dojdzie ich pościg.Nikoletta–Katarzyna Biberstein–nie wydała podczas iazdy najmniejszego dźwięku.Choć związane ręce i pozycja na łęku Hubercika musiały dokuczać i ciążyć, dziewczyna nie jęknęła, nie uroniła słowa skargi.Patrzyła przed siebie apatycznie, widać było, że jest zupełnie zrezygnowana.Reynevan podjął kilka skrytych prób kontaktu, ale bez widocznego efektu–unikała jego wzroku, odwracała oczy, nie reagowała na gesty, nie zauważała ich–lub udawała, że nie zauważa.Tak było aż do przeprawy.Przez Nysę przeprawili się na odwieczerz, w niezbyt rozsądnie wybranym miejscu, pozornie tylko płytkim, prąd za to był znacznie silniejszy od spodziewanego.Wśród zamętu, chlupotu, klątw i rżenia koni Nikoletta zsunęła się z łęku i byłaby skąpała, gdyby nie czujnie trzymający się w pobliżu Reynevan.–Odwagi–szepnął jej do ucha, unosząc i tuląc do siebie.–Odwagi, Nikoletto.Wyciągnę cię z tego.Odnalazł jej małą i wąską dłoń, ścisnął.Mocno odwzajemniła uścisk.Pachniała miętą i tatarakiem.–Hej!–krzyknął Buko.–Ty! Hagenau! Zostaw ją! Hubercik!Samson podjechał do Reynevana, wyjął mu Nikolettę z ramion, uniósł jak piórko i posadził przed sobą.–Ustałem ją wieźć, panie!–uprzedził Buka Hubercik.–Niechaj waligóra mnie małość zmieni!Buko zaklął, ale machnął ręką.Reynevan przyglądał mu się z rosnącą nienawiścią.Nie bardzo wierzył w ludożercze potwory wodne, bytujące ponoć w odmętach Nysy w okolicach Barda, ale teraz wiele by dał, by jeden z takich potworów wynurzył się ze zmąconej rzeki i zeżarł raubrittera razem z jego ryżogniadym ogierem.–W jednym–rzekł półgłosem rozbryzgujący obok wodę Szarlej–muszę oddać ci honor.W twojej kompanii nie można się nudzić.–Szarleju.Winien ci jestem.–Winien mi jesteś wiele, nie przeczę–demeryt ściągnął wodze.–Ale jeśli miałeś na myśli wyjaśnienia, to te sobie daruj.Poznałem ją.Na turnieju w Ziębicach gapiłeś się na nią jak cielę, później to ona nas ostrzegła, że na Stolzu będą na ciebie dybać.Zakładam, że masz u niej więcej długów wdzięczności.Czy już ci ktoś prorokował że zgubią cię kobiety? Czy też ja będę pierwszy?–Szarleju.–Nie trudź się–przerwał demeryt.–Rozumiem.Dług wdzięczności plus afekt wielki, ergo znowu przyjdzie nadstawić karku, a Węgry wciąż dalej i dalej.Trudna rada.Proszę cię tylko o jedno: pomyśl, zanim zaczniesz czynić.Możesz mi to obiecać?–Szarleju.Ja.–Wiedziałem.Uważaj, milcz.Patrzą na nas.I poganiaj konia, poganiaj! Bo cię nurt uniesie!*Pod wieczór dotarli do podnóża Reichensteinu, Gór Zło–tostockich, północno–zachodniego krańca granicznych pasm Rychlebów i Jesionika.W leżącej nad płynącą z gór rzeczką Bystrą osadzie zamierzali popasać i posilić się, jednak tamtejsi chłopi okazali się niegościnni–nie dali się ograbić.Zza broniącego wjazdu zasieku w stronę raub–ritterów sypnęły się strzały, a zacięte oblicza uzbrojonych w widły i oksze kmieciów nie zachęcały do wymuszania gościnności.Kto wie, do czego doszłoby w zwykłej sytuacji, teraz jednak szwank i zmęczenie zrobiły swoje.Pierwszy obrócił konia Tassilo de Tresckow, za nim pospieszył zapalczywy zwykle Rymbaba, zawrócił, nawet nie rzuciwszy w stronę wsi słowem brzydkim, Notker von Weyrach.–Chamy przeklęte–dogonił ich Buko Krossig.–Trzeba, jak czynił mój ociec, przynajmniej raz na pięć lat burzyć im te budy, palić im to wszystko do gołej ziemi.Inaczej bieszą się.Dostatek w głowach im przewraca.W PV" chę wbija.Chmurzyło się.Od wsi niosło dymem.Szczekały psy.·–Przed nami Czarny Las–ostrzegł od czoła Buko.–Trzymać się w kupie! Z tyłu nie zostawać! Na konie baczyć!Ostrzeżenie zostało potraktowane poważnie.Bo też i Czarny Las, gęsty, mokry i zamglony kompleks buków, cisów, olch i grabów, bardzo poważnie się prezentował.Tak poważnie, że aż ciarki chodziły po plecach.Czuło się od razu drzemiące gdzieś tam w gąszczu zło.Konie chrapały, rzucały łbami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.–Ty, dziewko, wytrzyj nos i słuchaj uważnie.Siedź tu i czekaj na pościg, za tobą by może nie posłali, ale za Bibersteinówną przyjdzie niezawodnie.Panu na Stolzu przekażesz, że okup za jego córeczkę wynosił będzie.pięćset grzywien.Znaczy się, konkretnie pięćset kóp groszy praskich, dla Bibersteinów to drobnostka.Pan Jan będzie uwiadomiony o sposobie zapłaty.Pojęłaś? Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! Pojęłaś?Dziewczyna skurczyła się jeszcze bardziej, ale uniosła na Buka błękitne oczęta.I pokiwała głową.–Czy ty–odezwał się poważnie Tassilo de Tresckow–naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?–Naprawdę.I dość mi o tym.Jedziem.Obrócił się w stronę Szarleja, Reynevana i Samsona.–Wy zaś.–My–przerwał Reynevan–chcielibyśmy jechać z wami, panie Buko.–Że jak?–Chcielibyśmy wam towarzyszyć–Reynevan, zapatrzony na Nikolettę, nie zważał ani na syknięcia Szarleja, ani na miny Samsona.–Dla bezpieczeństwa.Jeśli nie macie nic przeciw.–Kto powiedział–rzekł Buko–że nie mam?–Nie miej–powiedział dość znacząco Notker Wey–rach.–Dlaczego masz mieć? Nie lepiej, wśród danych cyrkumstancyj, by byli z nami? Miast za nami, za naszymi plecami? Chcieli, jak pamiętam, na Węgry, z nami impo drodze.–Dobra–kiwnął głową Buko.–Jedziecie z nami.Na koń, comitiua.Hubercik, pilnuj dziewki.A pan, panie Huonie, czemu taką minę ma kwaśną?–Pomyśl, Buko.Pomyśl.Rozdział dwudziesty czwartyw którym Reynevan, zamiast na Wągry, jedzie na zamek Bodak w Górach Złoto–stockich.Nie wie tego, ale wyjść stamtąd zdoła nie inaczej, jak in omnem ven–turn.Jechali drogą na Bardo, początkowo szybko, co i rusz oglądając się wstecz, rychło jednak zwolnili.Konie były pomęczone, a i kondycja jeźdźców, jak się pokazało, daleka od dobrej.W siodle garbił się i pojękiwał nie tylko Woldan z Osin z twarzą silnie poranioną przez wgniecio–ny hełm.Obrażenia pozostałych, choć nie tak spektakularne, dawały się jednak wyraźnie we znaki.Stękał Not–ker Weyrach, przyciskał do brzucha łokieć i szukał wygodnej pozycji w kulbace Tassilo de Tresckow.Półgłosem wzywał świętych Kuno Wittram, skrzywiony jak po occi siedmiu złodziei.Paszko Rymbaba macał bok, klął, pluł na dłoń i oglądał plwocinę.Z raubritterów jedynie po von Krossigu nie było nic widać, albo nie oberwał tak mocno jak inni, albo lepiej umiał znosić ból.Widząc wreszcie, że wciąż musi zatrzymywać się i czekać na zostających w tyle kamratów, Buko zdecydował porzucić drogę i jechać lasami.Ukryci mogli ;jechać wolno–a bez ryzyka, że dojdzie ich pościg.Nikoletta–Katarzyna Biberstein–nie wydała podczas iazdy najmniejszego dźwięku.Choć związane ręce i pozycja na łęku Hubercika musiały dokuczać i ciążyć, dziewczyna nie jęknęła, nie uroniła słowa skargi.Patrzyła przed siebie apatycznie, widać było, że jest zupełnie zrezygnowana.Reynevan podjął kilka skrytych prób kontaktu, ale bez widocznego efektu–unikała jego wzroku, odwracała oczy, nie reagowała na gesty, nie zauważała ich–lub udawała, że nie zauważa.Tak było aż do przeprawy.Przez Nysę przeprawili się na odwieczerz, w niezbyt rozsądnie wybranym miejscu, pozornie tylko płytkim, prąd za to był znacznie silniejszy od spodziewanego.Wśród zamętu, chlupotu, klątw i rżenia koni Nikoletta zsunęła się z łęku i byłaby skąpała, gdyby nie czujnie trzymający się w pobliżu Reynevan.–Odwagi–szepnął jej do ucha, unosząc i tuląc do siebie.–Odwagi, Nikoletto.Wyciągnę cię z tego.Odnalazł jej małą i wąską dłoń, ścisnął.Mocno odwzajemniła uścisk.Pachniała miętą i tatarakiem.–Hej!–krzyknął Buko.–Ty! Hagenau! Zostaw ją! Hubercik!Samson podjechał do Reynevana, wyjął mu Nikolettę z ramion, uniósł jak piórko i posadził przed sobą.–Ustałem ją wieźć, panie!–uprzedził Buka Hubercik.–Niechaj waligóra mnie małość zmieni!Buko zaklął, ale machnął ręką.Reynevan przyglądał mu się z rosnącą nienawiścią.Nie bardzo wierzył w ludożercze potwory wodne, bytujące ponoć w odmętach Nysy w okolicach Barda, ale teraz wiele by dał, by jeden z takich potworów wynurzył się ze zmąconej rzeki i zeżarł raubrittera razem z jego ryżogniadym ogierem.–W jednym–rzekł półgłosem rozbryzgujący obok wodę Szarlej–muszę oddać ci honor.W twojej kompanii nie można się nudzić.–Szarleju.Winien ci jestem.–Winien mi jesteś wiele, nie przeczę–demeryt ściągnął wodze.–Ale jeśli miałeś na myśli wyjaśnienia, to te sobie daruj.Poznałem ją.Na turnieju w Ziębicach gapiłeś się na nią jak cielę, później to ona nas ostrzegła, że na Stolzu będą na ciebie dybać.Zakładam, że masz u niej więcej długów wdzięczności.Czy już ci ktoś prorokował że zgubią cię kobiety? Czy też ja będę pierwszy?–Szarleju.–Nie trudź się–przerwał demeryt.–Rozumiem.Dług wdzięczności plus afekt wielki, ergo znowu przyjdzie nadstawić karku, a Węgry wciąż dalej i dalej.Trudna rada.Proszę cię tylko o jedno: pomyśl, zanim zaczniesz czynić.Możesz mi to obiecać?–Szarleju.Ja.–Wiedziałem.Uważaj, milcz.Patrzą na nas.I poganiaj konia, poganiaj! Bo cię nurt uniesie!*Pod wieczór dotarli do podnóża Reichensteinu, Gór Zło–tostockich, północno–zachodniego krańca granicznych pasm Rychlebów i Jesionika.W leżącej nad płynącą z gór rzeczką Bystrą osadzie zamierzali popasać i posilić się, jednak tamtejsi chłopi okazali się niegościnni–nie dali się ograbić.Zza broniącego wjazdu zasieku w stronę raub–ritterów sypnęły się strzały, a zacięte oblicza uzbrojonych w widły i oksze kmieciów nie zachęcały do wymuszania gościnności.Kto wie, do czego doszłoby w zwykłej sytuacji, teraz jednak szwank i zmęczenie zrobiły swoje.Pierwszy obrócił konia Tassilo de Tresckow, za nim pospieszył zapalczywy zwykle Rymbaba, zawrócił, nawet nie rzuciwszy w stronę wsi słowem brzydkim, Notker von Weyrach.–Chamy przeklęte–dogonił ich Buko Krossig.–Trzeba, jak czynił mój ociec, przynajmniej raz na pięć lat burzyć im te budy, palić im to wszystko do gołej ziemi.Inaczej bieszą się.Dostatek w głowach im przewraca.W PV" chę wbija.Chmurzyło się.Od wsi niosło dymem.Szczekały psy.·–Przed nami Czarny Las–ostrzegł od czoła Buko.–Trzymać się w kupie! Z tyłu nie zostawać! Na konie baczyć!Ostrzeżenie zostało potraktowane poważnie.Bo też i Czarny Las, gęsty, mokry i zamglony kompleks buków, cisów, olch i grabów, bardzo poważnie się prezentował.Tak poważnie, że aż ciarki chodziły po plecach.Czuło się od razu drzemiące gdzieś tam w gąszczu zło.Konie chrapały, rzucały łbami [ Pobierz całość w formacie PDF ]