[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie martwię się tym.Przynajmniej będzie więcej pacjentów.Nudno tu strasznie, kiedy jest nas tak mało.Wilfred powiedział mi, że planują zbudowanie oszklonej werandy na urwisku.To świetny pomysł.Poza tym będzie sporo rozrywek, wycieczek i tak dalej.Ostatnio niewiele się tu działo.Właściwie już myślałam, żeby stąd wyjechać.Ciągle piszą z mojego dawnego szpitala, bym do nich wróciła.Ursula wiedziała, że mówi nieprawdę.Lecz to nie miało znaczenia.I ona dodała swój okruch fantazji:- Ja też chciałam wyjechać.Steve pragnie, żebym była bliżej Londynu, bo wtedy będzie mógł mnie odwiedzać.Oczywiście, dopóki nie znajdzie dla nas odpowiedniego mieszkania.- Trust Ridgewella ma dom w Londynie, czyż nie? Może cię przeniosą.Dziwne, iż Helen jej o tym nie wspomniała! Ursula szepnęła:- Ciekawe, że Helen głosowała za transferem.Przecież jej za­leżało, aby Wilfred sprzedał Folwark.- Pewnie tak, do śmierci Maggie.Teraz, kiedy się jej pozby­ła, może równie dobrze zostać tutaj.Pole się przecież oczyściło, prawda?Pozbyła się Maggie.Ależ Maggie sama się zabiła.Helen nie mogła wiedzieć, że Maggie umrze.Zaledwie sześć dni wcześniej namawiała Ursulę, by głosowała za sprzedażą.Wówczas jeszcze nie mogła być niczego świadoma.Nawet podczas wstępnej narady rodzinnej, zanim rozeszli się na godzinę medytacji, nie ukrywała swoich zamiarów.Potem zaś, podczas godziny medytacji, zmieniła zdanie.Nie, Helen nie mogła wiedzieć, że Maggie umrze.Ursulę uspokoiła nieco ta myśl.Wszystko dobrze się skończy.Opowiedziała inspektorowi Danielowi o postaci w kapturze, którą widziała w noc śmierci Grace.Oczywiście nie wyznała całej prawdy, lecz powiedziała dostatecznie wiele, by pozbyć się owego męczącego i irracjonalnego brzemienia.Pewnie nie była to ważna informacja.Wyczuła to ze sposobu, w jaki zareagował, z tych kilku zdawkowych pytań.I oczywiście miał rację.Nie było w tym nic istotnego.Zastanawiała się teraz, jak mogła leżeć zaniepokojona, pełna niejasnej obawy, ścigana obrazami zła i śmierci przemykającej cichymi korytarzami w habicie i kapturze.To bez wapienia była Maggie.Na wieść o jej samobójstwie Ursula nabrała pewności.Może dlatego, że owa postać wyglądała jednocześnie teatralnie i tajemniczo, jak ktoś zupełnie obcy, szła w tym mnisim habicie bez niechlujnej nonszalancji personelu Folwarku Toynton.Opowiedziała o tym inspektorowi i nie musiała się już martwić.Wszystko będzie w porządku.Folwark Toynton nie ulegnie likwidacji, lecz to bez znaczenia, skoro ona zostanie przeniesiona do Londynu, prawdopodobnie za inną osobę, która przybędzie tutaj.Na pewno ktoś będzie chciał przyjechać nad morze.Usłyszała piskliwy, dziecinny głos Jennie.- Wyznam ci coś w sekrecie o Maggie, jeśli dasz słowo, że nikomu nie powiesz.Przysięgnij.- Przysięgam.- Pisała anonimy.Mnie też przysłała.Serce Ursuli podskoczyło gwałtownie.- Skąd wiesz? - zapytała szybko.Bo mój był napisany na maszynie Grace Willison, a ja widziałam poprzedniego wieczora, że Maggie coś na niej wystukuje.Drzwi były uchylone, ale ona nie zdawała sobie sprawy, że ja patrzę.- I co tam było?- O pewnym mężczyźnie, który się we mnie kocha.Jest produ­centem telewizyjnym.Chciał się rozwieść z żoną i zabrać mnie ze sobą.Cały szpital o niczym innym nie mówił i wszystkich paliła zazdrość.Między innymi dlatego musiałam stamtąd wyjechać.Właściwie, gdybym chciała, wciąż mogłabym do niego wrócić,- Lecz skąd Maggie o tym wiedziała?- Przecież była pielęgniarką, prawda? Na pewno znała jedną z sióstr w moim starym szpitalu.Maggie była sprytna i umiała zdobywać informacje.Myślę, że wiedziała też coś o Yictorze Holroydzie, ale nic nie powiedziała.Cieszę się, że już nie żyje.Jeżeli ty również dostałaś taki list, to więcej nie otrzymasz.Maggie nie żyje i listy się skończą.Ursulo, czesz trochę mocniej i bardziej na prawo.O, świetnie.Musimy zostać przyjaciółkami.Gdy zaczną przyjeżdżać nowi pacjenci, będziemy się trzymać razem.Oczywiście, o ile po­stanowię tu zostać.Ursula, z grzebieniem w powietrzu, zauważyła w lustrze odbicie przebiegłego uśmiechu Jennie.VPo kolacji, tuż po dziesiątej, Dalgliesh wyszedł na dwór.Mgła zniknęła równie tajemniczo, jak się pojawiła, i chłodne powietrze, pachnące trawą obmytą deszczem, muskało delikatnie jego rozpa­loną twarz.Stojąc w absolutnej ciszy, słyszał szemranie i szept morza.Światło latarki, niepewne jak robaczek świętojański, sunęło od strony Folwarku w jego kierunku.Z mroku wychynął pękaty cień i przybrał ludzki kształt.Millicent Hammitt wracała do domu.Przy drzwiach Chaty Wiary zatrzymała się i zawołała:- Dobry wieczór, komendancie.Twoi przyjaciele już wyjechali?Jej głos brzmiał piskliwie, niemal agresywnie.- Owszem, inspektor już pojechał.- Zapewne zauważyłeś, że nie przyłączyłam się do tej histerii rozpętanej w związku z Maggie.Nie bawią mnie takie rzeczy.Eric postanowił dzisiaj spać w Folwarku Toynton.Myślę, że tak będzie dla mego dużo lepiej.Chociaż skoro policja zabrała ciało - jak mniemamnie musi chyba udawać nadwrażliwości.Nawiasem mówiąc, przegłosowaliśmy przejęcie Folwarku przez trust Ridgewella.W su­mie trzeba przyznać, iż wieczór był pełen wrażeń, czyż nie?Odwróciła się, by otworzyć drzwi.Następnie przystanęła i znowu zawołała:- Mówili mi, że paznokcie miała pomalowane na czerwono.- Zgadza się.- I u nóg też.Nie odpowiedział.Ona zaś rzuciła gniewnie:- Co za kobieta!Usłyszał, że zamknęła drzwi.Sekundę później za firankami roz­błysło światło.Wszedł do swojej chaty.Był zbyt zmęczony, by wejść na gorę do sypialni, więc wyciągnął się w fotelu ojca Baddeleya przy wygasłym kominku.Gdy spoglądał w palenisko, nagle jeden biały pyłek popiołu drgnął leciutko, sczerniały chrust na chwilę rozbłysnął i po raz pierwszy tej nocy dał się słyszeć znajomy i kojący jęk wiatru w kominie.Potem do uszu detektywa doszedł jeszcze jeden bliski dźwięk.Zza ściany dobiegał cichy, wesoły synkopowany pomruk.Millicent Hammitt włączyła telewizor.8CZARNA WIEŻAINastępnego dnia Dalgliesh poszedł do folwarku, by wyjaśnić Wilfredowi, że musi teraz zostać w Chacie Nadziei aż do zakoń­czenia sprawy i chce uiścić symboliczny czynsz.Znalazł Ansteya w portierni.Ku swemu zdziwieniu Dalgliesh nigdzie nie zauważył Dot Moxon.Wilfred studiował mapę Francji rozłożoną na biurku.Sterta paszportów owiniętych gumką przygniatała jeden róg mapy.Wilfred puszczał słowa gościa mimo uszu.Mruknął: “Śledztwo, a tak, oczywiście", jakby chodziło o nieistotny termin umówionego spotkania, po czym ponownie pochylił się nad mapą.Nawet nie wspomniał o śmierci Maggie i oficjalne kondolencje Dalgliesha przyjął chłodno, dając do zrozumienia, że detektyw popełnia nietakt [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl