[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.jak gdyby większość z nich nie zasługiwała właśnie, by im poderżnąć gardła.! i że dlatego urządzanie wyborów jest niebezpieczne.To się zdarzyło kilka dni temu.coś ty, w jaskini żyjesz czy co? Rozesłano po całej Italii heroldów z wieścią, by ludzie nie przybywali do Rzymu, gdyż wybory odłożono.Wielu obywateli w to nie uwierzyło, myśląc, że to zwykła sztuczka, by nie dopuścić ich do urn.Całkiem podobne do optymatów, nie? No więc i tak przyjechaliśmy.Gdy senatorowie zobaczyli takie tłumy, gotowi byli porzucić ten zamysł i przeprowadzić wybory.Ale w przeddzień widziano błyskawice na jasnym niebie, a nocą było lekkie trzęsienie ziemi.Nazajutrz rano odczytano wróżby i augurowie orzekli, że to strasznie złe znaki.Urny wyborcze zamknięto, a wybory odłożone na czas nieokreślony, powtarzają nam.Co to, na Hades, ma znaczyć? Potem zaczęły się co chwila sypać plotki, że wybory się odbędą a to za dwa dni, a to za trzy czy za dziesięć.Na drodze bez przerwy widać przyjeżdżających i wyjeżdżających ludzi.Ostatnia wieść niesie, że głosowanie nastąpi prawdopodobnie pojutrze.– Co?– Tak, tak! W ten sam dzień co wybory pretorów.To dlatego wracam dziś do miasta.Pomyślałem, że oni chcą urządzić je jutro, a nie za dwa dni, by mnie oszukać i sprawić, bym się spóźnił o dzień.Ale ja się nie dam wykołować tym oszustom optymatom! Będę na Polu Marsowym jutro z samego rana, gotów, by mnie policzono z resztą mojego okręgu, a jak trzeba będzie, przyjadę następnego dnia, i jeszcze następnego! Za Katylinę! – krzyknął nagle, unosząc w górę zaciśniętą pięść.Wokół nas, w niewielkim kręgu, w którym jego głos dał się słyszeć ponad ogólnym hałasem, kilka pięści wystrzeliło w górę i usłyszałem kilkakrotnie powtórzone imię Katyliny, aż kilku ludzi zaczęło je skandować niczym plemienną pieśń.Mój rozmówca uśmiechnął się z dumą, ujrzawszy wywołany przez siebie pokaz poparcia dla swego kandydata, i znów zwrócił się do mnie.– Oczywiście nie każdy może zostać w Rzymie nie wiadomo jak długo.– Uśmiech zgasł mu na ustach.– To dlatego tu taki ruch.Zwykli obywatele muszą wracać do swych gospodarstw, nie? Muszą się martwić o to, by zarobić na życie i utrzymać rodziny.Nie tak, jak optymaci, którzy mogą sobie podróżować, kiedy zechcą, i nigdy nie pomijają wyborów.– Zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem od stóp do głów.– Ty chyba nie jesteś jednym z nich?– Nie muszę się przed tobą tłumaczyć, obywatelu – warknąłem, ale szybko zdałem sobie sprawę, że nie jestem zły na niego, lecz na nowinę, którą mi przekazał.Okazuje się więc, że to, czego za wszelką cenę chciałem uniknąć, jednak nastąpi: będę w Rzymie podczas wyborów konsularnych! Bogowie zakpili sobie ze mnie; nie dziwota, że nie przydarzyło się nam po drodze nic złego.Uparli się doprowadzić mnie do miasta, bym musiał ścierpieć ten okres.Zacząłem się śmiać, aż w końcu roześmiałem się serdecznie na cały głos, gdyż poczułem, że dobrze mi to zrobi.Nieznajomy uczynił to samo, walcząc z atakiem czkawki.Znów uniósł pięść.– Za Katylinę!Przestałem się śmiać.– Za dzień, w którym to szaleństwo się skończy – mruknąłem pod nosem.– Co mówisz?Potrząsnąłem tylko głową, ściągnąłem wodze i pomachałem mu ręką, kiedy się oddalał.Powoli zbliżaliśmy się do miasta.Nad Polem Marsowym, gdzie tysiące zamiejscowych rozłożyły się obozem, unosiły się kłęby dymu i kurzu.W każdy inny dzień można by tam raczej ujrzeć ścigające się rydwany albo ćwiczące oddziały wojska.Miejsce, gdzie gromadzą się wyborcy, było puste.Przed wąskim gardłem Porta Flaminia ruch znów zwolnił, ale kiedy już przejechaliśmy przez nią, znaleźliśmy się wreszcie w murach miasta.Słońce chyliło się już nad horyzontem, rzucając na dachy czerwonawą poświatę, ale Rzym wciąż kipiał życiem, zwłaszcza na ruchliwej via Subura.Ta osławiona ulica prowadziła nas ku bijącemu sercu Urbs, nie tam, gdzie zebrały się przepyszne świątynie i rezydencje, ale do dzielnicy rzeźni, burdeli i domów gry.W nozdrza uderzył mnie zapach miasta, mieszanka woni końskiego nawozu, dymu z kominów, surowych ryb i perfum, uryny z publicznego szaletu i świeżo upieczonego chleba.Na krótkim odcinku zobaczyłem więcej ludzi, niż na wsi widzi się przez cały rok.Widziałem starych i młodych, grubych i smukłych, odzianych w kosztowne tuniki i w łachmany, albo i prawie nagich.Kobiety, przechylone przez parapety okien czynszowych kamienic, plotkowały z sobą.Mali chłopcy grali na otwartym placu w trygon, ustawieni w trójkąt rzucali do siebie skórzaną piłką.Etiopski niewolnik o skórze lśniącej jak polerowany heban nabierał wody z publicznej studni.Moją uwagę przykuła właśnie owa studnia.Była najważniejszą ozdobą dzielnicy, której służyła.U jej podstawy stało kamienne koryto dla koni, powyżej którego znajdował się wylot wody dla ludzi, w formie klęczącej driady – leśnej nimfy lejącej wodę z przechylonego dzbana.Ta studnia stała tu od moich chłopięcych lat.Nie zliczyłbym, ile razy przykładałem usta pod strumień płynący z dzbana, napełniałem podróżny bukłak i poiłem konie w korycie.Nic na świecie nie mogło być bardziej powszednie, ale ta studnia – nie tylko zresztą ona, także całe jej otoczenie – wydawała mi się zarazem znajoma i obca.Opuściłem Rzym na dobre, pomyślałem, a teraz wróciłem; i nie da się zaprzeczyć, że niezależnie od tego, jak daleko wyjadę i jak długo tam zostanę, to miejsce na zawsze pozostanie moim domem.Obejrzałem się na wóz.Diana była wyczerpana: leżała zwinięta w kłębek przy matce i twardo spała, mimo że wozem niemiłosiernie trzęsło i szarpało.Bethesda trzymała ją za rękę i głaskała po głowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl