[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nabieranie jest podobne do jiu-jitsu: wykorzystujesz siłę przeciwnika, aby wygrać.Nabierając kogoś - wykorzystujesz jego chciwość.Wystarczy, że zrobisz pierwszy krok, a resztę pozostawiasz jemu.Tracy śmiejąc się myślała, czy Jeff zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele mieli ze sobą wspólnego.Przyjemnie było rozmawiać z nim, ale nie miała wątpliwości, że przy pierwszej okazji ten sympatyczny przyjaciel wystawi ją do wiatru.Był to człowiek, na którego trzeba nieustannie uważać, i to właśnie sobie postanowiła.Plac, na którym rozgrywano pelotę, był dużą, odkrytą areną, o rozmiarach boiska sportowego, położoną wysoko wśród wzgórz otaczających Biarritz.Po obu jego końcach stały wielkie, betonowe tablice, pomalowane na zielono, wzdłuż dłuższych boków znaj­dowały się cztery kondygnacje kamiennych ławek, przeznaczonych dla widzów.Z zapadnięciem zmroku włączono reflektory.Gdy Tracy i Jeff przybyli na stadion, był on wypełniony ludźmi.W chwilę potem rozpoczął się mecz.Zawodnicy obu drużyn na zmianę rzucali piłką o betonową ścianę, a po odbiciu łapali ją w cesty - długie wąskie kosze przywiązane do ich ramion.Pelota była dynamiczną, niebezpieczną grą.Gdy jednemu z zawodników nie udało się złapać piłki, tłum zawył.- Oni naprawdę traktują to bardzo poważnie - zauważyła Tracy.- Zakładają się o wielkie sumy.Baskowie to naród hazardzistów.Widzowie zaczęli wstawać i podchodzić bliżej do placu gry, w ławkach zrobiło się jeszcze ciaśniej.Tłum przyciskał ich do siebie.Jeśli nawet Jeff czuł, jak ciało Tracy napiera na niego, nie dał tego po sobie poznać.W miarę upływu czasu tempo gry i zapalczywość graczy wydawały się rosnąć.Okrzyki kibiców odbijały się echem w ciem­ności.- Czy ta gra jest naprawdę tak niebezpieczna, jak się wydaje?- Baronowo, piłka leci w powietrzu z szybkością stu pięć­dziesięciu kilometrów na godzinę.Jeśli uderzy cię w głowę - umie­rasz.Ale ci gracze rzadko pudłują.- Poklepał ją po ramieniu, zafascynowany grą.Gracze byli doświadczonymi zawodnikami, poruszali się zwinnie i panowali nad sytuacją.Ale w pewnej chwili jeden z nich zupełnie nieoczekiwanie rzucił piłkę pod niewłaściwym kątem i rozpędzony pocisk pomknął wprost ku ławce, na której siedzieli Tracy i Jeff.Widzowie gorączkowo szukali zasłony.Jeff chwycił Tracy, pociągnął ją na ziemię i zasłonił własnym ciałem.Usłyszeli świst piłki, przelatującej tuż nad ich głowami i uderzającej w boczną ścianę.Tracy leżała na ziemi, czując twardość ciała Jeffa.Ich twarze prawie się dotykały.Jeff trzymał ją jeszcze przez moment, potem podniósł się i pomógł Tracy wstać.Długo nic nie mówili, zmieszani.- Chyba.chyba już wystarczy emocji na ten wieczór - odezwała się wreszcie dziewczyna.- Chciałabym wrócić do hotelu.W holu hotelowym powiedzieli sobie dobranoc.- To był naprawdę fascynujący wieczór - rzekła na pożeg­nanie Tracy.Była teraz zupełnie szczera.- Tracy, chyba nie myślisz poważnie o tym zwariowanym planie Zuckermana, prawda?- Zupełnie poważnie.- Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.- I nadal podejrzewasz, że zamierzam ubiec cię w tym przed­sięwzięciu?- A nie zamierzasz? - Spojrzała mu prosto w oczy.- Powodzenia.- Spoważniał nagle.- Dobranoc, Jeff.Tracy odprowadzała go wzrokiem, gdy odwrócił się i wyszedł z hotelu.Była pewna, że szedł prosto do Suzanne.„Biedna dziewczyna”.- Dobry wieczór, pani baronowo.Mam dla pani list.- Przy­witał ją recepcjonista.List był od profesora Zuckermana.Adolf Zuckerman miał kłopoty.Bardzo poważne kłopoty.Siedział w biurze Armanda Grangiera, przerażony do tego stopnia, że aż miał mokro w spodniach.Grangier był właścicielem nielegalnego kasyna gry ulokowanego w eleganckiej prywatnej willi przy Rue de Friars 123.Grangierowi było wszystko jedno, czy Casino Municipal było otwarte, czy zamknięte, ponieważ klub przy Rue de Friars zawsze był pełen bogatych gości.W odróżnieniu od domów gry nadzorowanych przez rząd, tutaj sumy, o jakie się zakładano, były nieograniczone, dlatego tu właśnie wielcy tego świata najchętniej zabawiali się grą w ruletkę, chemin de fer albo w kości.Do klientów Grangiera należeli arabscy książęta, angielska arystokracja, biznesmeni z Dalekiego Wschodu, afrykańscy szefowie państw.Skąpo ubrane młode damy krążyły po sali, przyjmując zamówienia na darmowego szampana, ponieważ Armand Grangier już dawno zauważył, że bogaci ludzie bardziej niż inni lubią prezenty.Grangiera stać było na fundowanie drinków.W jego ruletce i grach karcianych o wygranej nie decydował przypadek.W klubie nigdy nie brakowało pięknych, młodych kobiet, przychodzących tu zazwyczaj w towarzystwie starszych i bogatych dżentelmenów.Uwiedzenie każdej z nich nie sprawiłoby Gran­gierowi większych trudności.Był małym człowiekiem, prawie karłem, o ujmującej powierzchowności, błyszczących piwnych oczach i ła­godnych, zmysłowych ustach.Miał sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, co w połączeniu z jego zawsze eleganckim wyglądem i delikatną budową działało na kobiety jak magnes.Grangier traktował je zawsze z dobrze udaną galanterią, lecz gdy go odwiedzały, odprawiał je mówiąc: Jesteś cudowna, chérie, ale nieszczęśliwie dla nas obojga zakochałem się na śmierć i życie w kimś innym.Najczęściej była to prawda.Oczywiście ktoś inny zmieniał się co tydzień, gdyż w Biarritz nigdy nie brakowało pięknych młodzieńców, a Armand Grangier gotów był zapewnić każdemu z nich krótkie, ale interesujące wakacje.Powiązania Grangiera z policją i światem przestępczym były wystarczająco silne, by mógł sprawować kontrolę nad kasynem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl