[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebawem coś się stanie.Chciał być przy tym, kiedy to już nastąpi.Odchylił głowę do tyłu i ponownie spojrzał na dymny otwór.Kaszel sprawił, że czuł się lekki, zupełnie jakby unosił się w powietrzu.To było przyjemne uczucie.Zaczerpnął parę płytkich oddechów i pomyślał: Któregoś dnia będę gwiazdą rock and rolla.Otóż to.Tak.Będę sławny.Będę nagrywał płyty i grywał w filmach.Będę miał czarne drogie ciuchy, białe buty i żółtego cadillaca.A kiedy wrócę do Derry, wszystkim gały wyjdą na wierzch.Nawet Bowersowi.Noszę okulary, no i co z tego? Buddy Holly też je nosi.Śpiewam, bo mi smutno, i tańczę, bo jestem czarny.Będę pierwszą gwiazdą rocka z Maine.Będę.Myśl odpłynęła.To nieistotne.Stwierdził, że teraz nie musi już oddychać płytko, jak do tej pory.Jego płuca się przystosowały.Mógł oddychać dymem tak głęboko, jak tylko miał ochotę.Może pochodził z Wenus.Mike dorzucił kilka gałązek do ognia.Richie, nie chcąc być gorszy, zrobił to samo.- Jak się czujesz, Rich? - spytał Mike.Richie uśmiechnął się.- Lepiej.Prawie dobrze.A ty?Mike skinął głową i odpowiedział uśmiechem.- Czuję się świetnie.Miałeś jakieś zabawne myśli?- Tak.Wydawało mi się, że byłem Sherlockiem Holmesem.Potem miałem wrażenie, że potrafię tańczyć jak Dovellsi.Masz niewiarygodnie czerwone oczy, wiesz?- Ty też.Dwie łasice w ciemnej jamie.- Tak?- Tak.- Ale wszystko w porządku?- Tak.Wszystko w porządku.Myślisz, że będziemy mieli wizje?- Chyba tak.- No to dobrze.Uśmiechnęli się do siebie, a potem Richie ponownie oparł głowę o ścianę i uniósł wzrok, wpatrując się w dymny otwór.Niebawem poczuł, że odpływa.Nie.nie odpływał.Unosił się w górę.Pławił się.Jak.(tu na dole wszyscy się pławimy) balon.- N-n-nic w-wam n-n-nie jest, chłopaki? - Głos Billa wpływał do środka przez dymny otwór.Napływał z Wenus.Zatroskany.Bill, pozwól nam mieć wizje, chcemy mieć (świat) wizje.Klubowy domek był większy niż kiedykolwiek, część jego podłogi pokrywało polerowane drewno.Dym był gęsty jak mgła i trudno było dostrzec ogień.Ta podłoga! Jezu! Była wielka jak parkiet taneczny w jednym z musicali wytwórni MGM.Mike spoglądał nań z przeciwka, prawie niewidoczny we mgle.Idziesz, Mikey?Jestem tu z tobą, Mikey.Nadal twierdzisz, że jest ci dobrze?Tak.ale złap mnie za rękę.możesz?Chyba tak.Richie wyciągnął rękę i choć Mike znajdował się po przeciwnej stronie tej ogromnej sali, poczuł, jak te silne, brązowe palce zamykają się wokół jego nadgarstka.Och, to było świetne - ten dotyk był cudowny, tak wspaniale było odnaleźć pragnienie w pocieszeniu i pocieszenie w pragnieniu - odnaleźć coś trwałego w dymie i coś ulotnego w czymś trwałym.Odchylił głowę do tyłu i patrzył na mały, biały prostokąt dymnego otworu.Wydawał się odległy.Bardzo odległy.Wiele mil nad nimi.Wenusjański świetlik.To się zaczęło.Poczuł, że unosi się w górę.No to jazda - pomyślał i zaczął wznosić się coraz wyżej, pośród dymu, mgły, pary, czymkolwiek to było.5Nie byli już w środku.Stali obok siebie pośrodku Barrens.Zapadał zmierzch.To było Barrens, wiedział o tym, ale wszystko wyglądało tu inaczej.Listowie było bardziej bujne, aromatyczne i dzikie.Rosły tu rośliny, jakich nigdy dotąd nie widział, i Richie zdał sobie nagle sprawę, że niektóre spośród domniemanych drzew były w rzeczywistości gigantycznymi paprociami.Z oddali dobiegał odgłos płynącej wody, ale dużo głośniejszy, niż powinien być słyszalny - nie przypominał leniwego poszumu Kenduskeag, a raczej dźwięk towarzyszący rzece Colorado przepływającej przez Wielki Kanion.Było też bardzo gorąco.Owszem, w Maine bywały upalne i parne lata, kiedy to - bywa - budzisz się nocą mokry jak szczur, ale jeszcze nigdy dotąd nie było aż tak gorąco i parno.Nisko zwieszająca się mgiełka, gęsta i lepka, wypełniała zagłębienia w ziemi i owijała się wokół nóg chłopców.Miała kwaśną woń jak palone zielone gałązki.Richie i Mike zaczęli iść przyciągani odgłosem płynącej wody.Nie odzywając się do siebie, ruszyli poprzez gąszcz.Grube włókniste liany rozwieszone pomiędzy drzewami przypominały pajęcze sieci, a w którymś momencie Richie usłyszał szelest w pobliskich chaszczach.Stworzenie, które go spowodowało, musiało być dużo większe od jelenia.Zatrzymał się na dłuższą chwilę, aby się rozejrzeć, i zatoczył krąg, spoglądając na linię horyzontu.Wiedział, gdzie powinien się znajdować gruby biały cylinder stacji pomp, ale go tam nie było.Podobnie jak szyn biegnących w stronę krzyżówki na torowisku przy końcu Neibolt Street ani Old Cape ze swymi tanimi domkami; ich miejsce zajmowały wyłaniające się spośród olbrzymich paproci i sosen niskie skałki i czerwone bryły piaskowca.Nad nimi dał się słyszeć głośny trzepot skrzydeł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl