[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to zawsze kąt nadgłową to coś znaczy.A może Wodnicki razem całą zapłatę od razu uskuteczni? Kto to wiedziećmoże!151W zakrystii spotykała czasem księdza, który ją spowiadał.Poznała go od razu po zapachu mięty,która rozchodziła się wiecznie dokoła tego człowieka.Brzydki, ospowaty, z twarzą bezbarwną,modlił się sycząc, oparty o aksamitny, wytarty klęcznik.Kaśka szorowała wówczas mosiężneozdoby u szufladek szafy i ręka jej drżała na samą myśl, że ksiądz może ją poznać i zapytać, czypokutę odprawiła w całości.Kaśka była tak znużona całodzienną pracą, że nie była w stanie od-mówić nieskończonej ilości pacierzy, przepisanej przez księdza.Zresztą te nagie posągi, bielejącewśród nocnych cieni, nie usposabiały ją do modlitwy.W połowie pacierza zasypiała, mając przedoczami majaczące posągi o wysmukłych, kształtnych konturach.Próżną jednak była jej trwoga.Ksiądz nie zwracał na nią uwagi, szybko uchylał głowę i odcho-dził w inną stronę; czasami tylko spoglądał badawczo na skurczoną dziewczynę, a Kaśka chyliłasię coraz więcej ku ziemi pod wpływem tego surowego, do głębi przenikającego ją wzroku.Tymczasem w pracowni rzezbiarza powstała wspaniała Kariatyda, szarzejąca w swych białych,wilgotnych całunach, którymi ją na noc przykrywano.Była to Kaśka, chwycona na gorąco, z całąwspaniałą, olbrzymią budową, z tym rozrośnięciem, które we wszystkich podziw budziło.Rysynawet twarzy pozostały też same, złagodzone cokolwiek, zaostrzone, doprowadzone do delikatniej-szych trochę linij.Wskutek podobieństwa twarzy i wyraz ust tej Kariatydy był jakiś inny, dziwny,rzec można bolesny.Kaśka zmęczona, osłabła, nie była w stanie ukryć cierpienia, które wyryłosię bolesnymi liniami na jej twarzy.Rzezbiarz bezwiednie boleść tę utrwalił w posągu, pózniej zaś,spostrzegłszy tę rzecz niezwykłą, pragnął ją naprawić; namyślił się przecież i zostawił swą Karia-tydę jakąś smutnie uśmiechniętą.Miała więc przetrwać tak wieki całe ze śladami cierpienia napięknej twarzy, miała kamiennymi zrenicami patrzeć na cały tłum mężczyzn, którzy jak stado sza-kali rzucali się na jej ciało, wyzyskując ją na wszelkie sposoby.Mały dziennikarz nie mógł patrzećśmiało na tę wielką, smutną dziewczynę.On przedstawiał ogół, a ogół ten bał się tej nagiej prawdy,rzuconej mu z całą bezwzględnością w oczy.Wolał rozmarzać się nie istniejącymi kształtami lu-bieżnej Afrodyty, rozłożonej ponętnie na odłamie skały.Według niego to było szczytem piękna,ostatnim słowem poezji.Taka gaza, drażniąca zmysły, działała nań pobudzająco, ogół upijał sięrozkoszną pozą mitologicznej bogini, osłaniającej dwuznacznie swe wdzięki.Kaśka naga, wspa-niała, a wynędzniała, uśmiechająca się nie kokieteryjnie, ale boleśnie, stawała nagle przed oczymatłumu jak znak zapytania.Wołała: Jestem kobietą rozwiniętą, kobietą-matką, a mimo to zmaltre-towaną jak zwierzę za wypełnienie celu, do którego mnie stworzono! Patrzcie, jak cierpię! Spójrz-cie na usta moje, jak gorzko skarżą się pomimo milczenia! Wina moja wielka, ale cierpienia niemniejsze, a wy, którzyście mnie pchnęli w przepaść, gdzież jest kara wasza?.Kaśka przez cały tydzień przychodziła do pracowni spokojniejsza i pomimo obawy o przyszłośćsypiała czasem kilka godzin bez przerwy.Głuchoniemy przywiązał się do niej na kształt psa wier-nego i starał się wszelkimi sposobami osładzać jej dolę.Wystarał się dla niej o kawałek podartegokoca i z uroczystą miną wręczył jej to okrycie.Kaśka nawzajem dzieliła się z nim pożywieniem,jakie przynosiła ze sobą i tak te dwie nędze wspierały się wzajemnie.Chłopak sypiał teraz w ką-ciku na gołej podłodze, podłożywszy sobie tylko kułak pod głowę.Dopóki ogarki świecy, ustawio-ne na postumentach, tliły, rzucając niepewne blaski, dotąd chłopak wpatrywał się uporczywie wukładającą się do snu Kaśkę.Obecność tej wielkiej, tęgiej dziewczyny niepokoiła go dziwnie kręcił się długo na podłodze, zanim usnął.Nie dotknął się jej przecież więcej budziła w nim oba-wę i szacunek.Obawiał się jej silnej pięści, choć nieraz przychodziła mu ochota pogłaskać jejgładkie ciało, różowiące się wśród promieni wiosennego ranka.Ona zdawała się nie dostrzegaćnawet tego niepokoju, jaki bezwiednie budziła swą osobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Był to zawsze kąt nadgłową to coś znaczy.A może Wodnicki razem całą zapłatę od razu uskuteczni? Kto to wiedziećmoże!151W zakrystii spotykała czasem księdza, który ją spowiadał.Poznała go od razu po zapachu mięty,która rozchodziła się wiecznie dokoła tego człowieka.Brzydki, ospowaty, z twarzą bezbarwną,modlił się sycząc, oparty o aksamitny, wytarty klęcznik.Kaśka szorowała wówczas mosiężneozdoby u szufladek szafy i ręka jej drżała na samą myśl, że ksiądz może ją poznać i zapytać, czypokutę odprawiła w całości.Kaśka była tak znużona całodzienną pracą, że nie była w stanie od-mówić nieskończonej ilości pacierzy, przepisanej przez księdza.Zresztą te nagie posągi, bielejącewśród nocnych cieni, nie usposabiały ją do modlitwy.W połowie pacierza zasypiała, mając przedoczami majaczące posągi o wysmukłych, kształtnych konturach.Próżną jednak była jej trwoga.Ksiądz nie zwracał na nią uwagi, szybko uchylał głowę i odcho-dził w inną stronę; czasami tylko spoglądał badawczo na skurczoną dziewczynę, a Kaśka chyliłasię coraz więcej ku ziemi pod wpływem tego surowego, do głębi przenikającego ją wzroku.Tymczasem w pracowni rzezbiarza powstała wspaniała Kariatyda, szarzejąca w swych białych,wilgotnych całunach, którymi ją na noc przykrywano.Była to Kaśka, chwycona na gorąco, z całąwspaniałą, olbrzymią budową, z tym rozrośnięciem, które we wszystkich podziw budziło.Rysynawet twarzy pozostały też same, złagodzone cokolwiek, zaostrzone, doprowadzone do delikatniej-szych trochę linij.Wskutek podobieństwa twarzy i wyraz ust tej Kariatydy był jakiś inny, dziwny,rzec można bolesny.Kaśka zmęczona, osłabła, nie była w stanie ukryć cierpienia, które wyryłosię bolesnymi liniami na jej twarzy.Rzezbiarz bezwiednie boleść tę utrwalił w posągu, pózniej zaś,spostrzegłszy tę rzecz niezwykłą, pragnął ją naprawić; namyślił się przecież i zostawił swą Karia-tydę jakąś smutnie uśmiechniętą.Miała więc przetrwać tak wieki całe ze śladami cierpienia napięknej twarzy, miała kamiennymi zrenicami patrzeć na cały tłum mężczyzn, którzy jak stado sza-kali rzucali się na jej ciało, wyzyskując ją na wszelkie sposoby.Mały dziennikarz nie mógł patrzećśmiało na tę wielką, smutną dziewczynę.On przedstawiał ogół, a ogół ten bał się tej nagiej prawdy,rzuconej mu z całą bezwzględnością w oczy.Wolał rozmarzać się nie istniejącymi kształtami lu-bieżnej Afrodyty, rozłożonej ponętnie na odłamie skały.Według niego to było szczytem piękna,ostatnim słowem poezji.Taka gaza, drażniąca zmysły, działała nań pobudzająco, ogół upijał sięrozkoszną pozą mitologicznej bogini, osłaniającej dwuznacznie swe wdzięki.Kaśka naga, wspa-niała, a wynędzniała, uśmiechająca się nie kokieteryjnie, ale boleśnie, stawała nagle przed oczymatłumu jak znak zapytania.Wołała: Jestem kobietą rozwiniętą, kobietą-matką, a mimo to zmaltre-towaną jak zwierzę za wypełnienie celu, do którego mnie stworzono! Patrzcie, jak cierpię! Spójrz-cie na usta moje, jak gorzko skarżą się pomimo milczenia! Wina moja wielka, ale cierpienia niemniejsze, a wy, którzyście mnie pchnęli w przepaść, gdzież jest kara wasza?.Kaśka przez cały tydzień przychodziła do pracowni spokojniejsza i pomimo obawy o przyszłośćsypiała czasem kilka godzin bez przerwy.Głuchoniemy przywiązał się do niej na kształt psa wier-nego i starał się wszelkimi sposobami osładzać jej dolę.Wystarał się dla niej o kawałek podartegokoca i z uroczystą miną wręczył jej to okrycie.Kaśka nawzajem dzieliła się z nim pożywieniem,jakie przynosiła ze sobą i tak te dwie nędze wspierały się wzajemnie.Chłopak sypiał teraz w ką-ciku na gołej podłodze, podłożywszy sobie tylko kułak pod głowę.Dopóki ogarki świecy, ustawio-ne na postumentach, tliły, rzucając niepewne blaski, dotąd chłopak wpatrywał się uporczywie wukładającą się do snu Kaśkę.Obecność tej wielkiej, tęgiej dziewczyny niepokoiła go dziwnie kręcił się długo na podłodze, zanim usnął.Nie dotknął się jej przecież więcej budziła w nim oba-wę i szacunek.Obawiał się jej silnej pięści, choć nieraz przychodziła mu ochota pogłaskać jejgładkie ciało, różowiące się wśród promieni wiosennego ranka.Ona zdawała się nie dostrzegaćnawet tego niepokoju, jaki bezwiednie budziła swą osobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]