[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka minut przed dziesiątą wszedłem do wozu.Zaza zaczęła na mnie krzyczeć, nawymyślała mi od głupców, znowu szydziła ze mnie i raniła mnie do żywego.Zabiłem ją bagnetem z laseczki.Wyszedłem jak gdyby nigdy nic.- Niewinnego człowieka skazano na dożywocie - powiedział Henryk.- O, pan nie zna okoliczności sprawy - zauważył.- Ja i Arno byliśmy jednakowo podejrzani.Ale okazało się, że on nie miał alibi, więc w rezultacie to on zasiadł na ławie oskarżonych.Ja przecież nie mogłem przewidzieć, że on nie będzie miał alibi i że znajdą sztylet w jego skrzyni.Odechciało mi się podstawiać głowę pod stryczek.Zresztą, proszę pana, to za moje pieniądze bronił go najlepszy adwokat łódzki.Arno dostał dożywocie.Po roku jednak znalazła się dziewczyna, z którą w nocy romansował w parku, i zeznała, że towarzyszyła mu od dziewiątej wieczór, a więc niemożliwe było, aby Arno zamordował Zazę.Dziewczyna ta, jakaś młoda prostytutka, nazajutrz po zabójstwie Zazy trafiła za coś tam do więzienia i nie miała pojęcia, że w ręku ma los faceta, z którym romansowała w parku.Zrobiono rewizję sprawy.Arno uniewinniono.Nikt nie znalazł laseczki z bagnetem, nikt nie domyślał się w ogóle jej istnienia.Laseczkę wcisnąłem między krokwie dachu w domu na Bałutach.Dom ten był wówczas moją własnością, sprzedałem go potem.Podczas wojny dom znalazł się w obrębie getta, pod koniec wojny zupełnie go zrujnowano.Teraz na tym miejscu budują nowy blok.Skąd, u licha, laseczka znalazła się w pańskim ręku?- I pan to wszystko opowiada tak spokojnie, połykając jajecznicę z boczkiem? - zapytał Henryk.Uśmiechnął się.- A jak mam opowiadać? Krzycząc? Płacząc? Zalewając się łzami? Muszę panu wyznać, że nigdy nie trapiły mnie wyrzuty sumienia.Ja chyba Zazy bardzo nienawidziłem.Zresztą może ją kochałem? Teraz chodzę na jej grób.Ale to także nie z powodu wyrzutów sumienia.Po prostu nie mam gdzie chodzić.Podczas wojny przyjąłem Volkslistę, a po wojnie zabrano mi sklep, zrobiono ze mnie nędzarza.Wszyscy dawni moi znajomi Niemcy albo wyjechali, albo już nie żyją.Jestem stary, raz w tygodniu odwiedzam grób mej zmarłej żony, która leży na cmentarzu ewangelickim, raz w tygodniu chodzę na grób Zazy.Otrzymuję niewielką rentę, bo po wojnie pracowałem w fabryce włókien sztucznych na Widzewie i nadszarpnąłem zdrowie.Żyję nędznie, ale żyję.Dopóki nie umrę - zachichotał.- A co się stało z Arno?- Nie wiem.Przez kilka lat śledziłem jego losy.Przeniósł się do cyrku węgierskiego i wyjechał z Polski.Wtedy ślad po nim zaginął.Henryk podniósł się z kulawego stołka:- Teraz wiem już wszystko.Rzeczywiście wszystko.- Czy nie mógłby mi pan pozostawić tej laseczki? - zapytał Bromberg.Henryk zawahał się.- Być może później zdecyduję się ją panu podarować.Teraz jednak będzie mi ona bardzo potrzebna.W pańskiej sprawie wyjaśniłem wszystko.Ale ona znajdowała się nie tylko w pańskich rękach.- Proszę, niech mnie pan jeszcze odwiedzi - powiedział Bromberg.- Jestem bardzo samotny, a rozmowa z panem to prawdziwa przyjemność.Być może, przypomnę sobie jeszcze jakieś szczegóły zbrodni.Bo jestem bardzo samotny.Zdarzają się całe tygodnie, że nie mam do kogo ust otworzyć.Przyjdzie pan tu jeszcze, prawda?- O tak.Przyjdę - rzekł Henryk.I z prawdziwą ulgą opuścił mieszkanie Bromberga.Na dole, na brudnym podwórzu czekała Rosanna- Julia poszła.Nareszcie udało mi się ją obrazić - zawołała triumfująco.12 czerwca, ranoW dwa dni później złożył Henrykowi wizytę porucznik Pakuła.Usiadł na tapczanie, położył na kolanach kapelusz z szerokim rondem.- To pan podpuścił Kobylińskiego, aby napisał te wszystkie brednie? - zapytał wrogo.- Od tygodnia nie miałem w ręku “Echa".Trudno mi osądzić, czy Kobyliński napisał brednie.- Boże, co on nagryzmolił o morderstwie Butyłłów! Podobno była to krwawa “vendetta" lub mord jakiegoś Iksa czy Ygreka.Brednie, panie.Do licha - złościł się - milicja jest od tego, żeby szukać zbrodniarzy, a dziennikarz od tego, żeby to opisać.Zgubi nas choroba niekompetencji.Henryk spróbował bronić Kobylińskiego, choć nie miał pojęcia, co tamten napisał w “Echu".- Zapewne chłopak pokusił się o znalezienie motywu zbrodni.Zrobił to, na co go było stać.Wy przecież także nie znacie właściwego motywu zabójstwa Butyłłów?- To się okaże.To się jeszcze okaże.Jedno jest jednak pewne:Kobyliński jota w jotę powtórzył w gazecie to, co mi pan opowiadał, gdy siedzieliśmy przy zwłokach Butyłłowej.Znowu ta historia o laseczce, o rzekomym Rykiercie i tak dalej, i temu podobne.Tyle tylko, że dodał o Iksie i Ygreku i o trudnościach, jakie Desa zaczęła robić Butylle, który dostarczał jej przedmioty podejrzanego pochodzenia.Panie redaktorze - aż sapał ze złości my te wszystkie sprawy równie dobrze znamy.Rozmawialiśmy z Gniewkowskim i zapoznaliśmy się z notesem Rykierta.Czy pan wie, jak się nazywa robota, którą uprawia pan Kobyliński? To jest ujawnianie szczegółów śledztwa i grozi odpowiedzialnością karną.- Kobyliński opublikował wyniki własnego śledztwa, a nie waszego.A że akurat wy także tylko tyle wiecie co i on, to już nie jego, ale wasza wina.Zresztą - machnął ręką Henryk - nie rozumiem dlaczego te wszystkie pretensje składa pan na moje ręce? Nie ja redaguję “Echo", nie jestem redaktorem Kobylińskim.- Ba - warknął - już dwa razy byłem u Kobylińskiego.Gdzieś się zawieruszył.Wezwaliśmy go do kierownika wydziału dochodzeniowego.Nie raczył się pofatygować.Pan się jednak myli, redaktorze.My wiemy nieco więcej niż Kobyliński.Dla was najważniejszym ogniwem sprawy obydwu morderstw jest laseczka.Czy nie tak?- Może - Henryk odpowiedział bez przekonania.- Bo nie ulega wątpliwości, że jakiś facet dzwonił do mnie i podając się za rekwizytora z filmu chciał za trzy tysiące złotych wycyganić laskę.Innymi słowy, laseczka jest komuś bardzo potrzebna.Pakuła pokiwał głową:- Nie przeczę, że mógł być taki telefon i że, być może, rzeczywiście laska pańska ma jakieś znaczenie w tej sprawie.Lecz jeśli byłaby aż tak bardzo potrzebna mordercy, to zginąłby nie tylko Butyłło i Butyłłowa, ale pan, redaktorze.A wraz z panem zginęłaby laska.- Zgoda.Chwilami również poczynam wątpić, czy laseczka odgrywa jakąś poważną rolę - Ale jak dotąd naprawdę nikt z nas nie wynalazł żadnego innego uzasadnienia dla tej historii.- Proszę pana rzekł z powagą Pakuła - ta historia z “vendettą" dobra była dla “Echa".Lecz przecież my dwaj możemy sobie szczerze powiedzieć, że to bzdura.Chciałbym, aby pan był jednak pewny, że zrobiliśmy wszystko, co można, w tej sprawie.Przetrząsnęliśmy dokładnie całą przeszłość zarówno Butyłły, jak i jego żony.Poznaliśmy ich wszystkich krewnych i znajomych.To nie było zabójstwo rabunkowe.Nie zabił również kochanek Butyłłowej, ma zbyt dobre alibi.Lecz musiał to być człowiek, któremu na coś była potrzebna śmierć Butyłły i jego żony.Zanim milicja powie “kto", najpierw musi wiedzieć “dlaczego".- Czy wiecie “dlaczego"'?- Wydaje nam się, że wiemy.- Oczywiście, pan mi tego nie powie, prawda?- Nie wolno mi mówić takich rzeczy.Tymczasem; później, oczywiście, chętnie odpowiem na wszystkie pytania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Kilka minut przed dziesiątą wszedłem do wozu.Zaza zaczęła na mnie krzyczeć, nawymyślała mi od głupców, znowu szydziła ze mnie i raniła mnie do żywego.Zabiłem ją bagnetem z laseczki.Wyszedłem jak gdyby nigdy nic.- Niewinnego człowieka skazano na dożywocie - powiedział Henryk.- O, pan nie zna okoliczności sprawy - zauważył.- Ja i Arno byliśmy jednakowo podejrzani.Ale okazało się, że on nie miał alibi, więc w rezultacie to on zasiadł na ławie oskarżonych.Ja przecież nie mogłem przewidzieć, że on nie będzie miał alibi i że znajdą sztylet w jego skrzyni.Odechciało mi się podstawiać głowę pod stryczek.Zresztą, proszę pana, to za moje pieniądze bronił go najlepszy adwokat łódzki.Arno dostał dożywocie.Po roku jednak znalazła się dziewczyna, z którą w nocy romansował w parku, i zeznała, że towarzyszyła mu od dziewiątej wieczór, a więc niemożliwe było, aby Arno zamordował Zazę.Dziewczyna ta, jakaś młoda prostytutka, nazajutrz po zabójstwie Zazy trafiła za coś tam do więzienia i nie miała pojęcia, że w ręku ma los faceta, z którym romansowała w parku.Zrobiono rewizję sprawy.Arno uniewinniono.Nikt nie znalazł laseczki z bagnetem, nikt nie domyślał się w ogóle jej istnienia.Laseczkę wcisnąłem między krokwie dachu w domu na Bałutach.Dom ten był wówczas moją własnością, sprzedałem go potem.Podczas wojny dom znalazł się w obrębie getta, pod koniec wojny zupełnie go zrujnowano.Teraz na tym miejscu budują nowy blok.Skąd, u licha, laseczka znalazła się w pańskim ręku?- I pan to wszystko opowiada tak spokojnie, połykając jajecznicę z boczkiem? - zapytał Henryk.Uśmiechnął się.- A jak mam opowiadać? Krzycząc? Płacząc? Zalewając się łzami? Muszę panu wyznać, że nigdy nie trapiły mnie wyrzuty sumienia.Ja chyba Zazy bardzo nienawidziłem.Zresztą może ją kochałem? Teraz chodzę na jej grób.Ale to także nie z powodu wyrzutów sumienia.Po prostu nie mam gdzie chodzić.Podczas wojny przyjąłem Volkslistę, a po wojnie zabrano mi sklep, zrobiono ze mnie nędzarza.Wszyscy dawni moi znajomi Niemcy albo wyjechali, albo już nie żyją.Jestem stary, raz w tygodniu odwiedzam grób mej zmarłej żony, która leży na cmentarzu ewangelickim, raz w tygodniu chodzę na grób Zazy.Otrzymuję niewielką rentę, bo po wojnie pracowałem w fabryce włókien sztucznych na Widzewie i nadszarpnąłem zdrowie.Żyję nędznie, ale żyję.Dopóki nie umrę - zachichotał.- A co się stało z Arno?- Nie wiem.Przez kilka lat śledziłem jego losy.Przeniósł się do cyrku węgierskiego i wyjechał z Polski.Wtedy ślad po nim zaginął.Henryk podniósł się z kulawego stołka:- Teraz wiem już wszystko.Rzeczywiście wszystko.- Czy nie mógłby mi pan pozostawić tej laseczki? - zapytał Bromberg.Henryk zawahał się.- Być może później zdecyduję się ją panu podarować.Teraz jednak będzie mi ona bardzo potrzebna.W pańskiej sprawie wyjaśniłem wszystko.Ale ona znajdowała się nie tylko w pańskich rękach.- Proszę, niech mnie pan jeszcze odwiedzi - powiedział Bromberg.- Jestem bardzo samotny, a rozmowa z panem to prawdziwa przyjemność.Być może, przypomnę sobie jeszcze jakieś szczegóły zbrodni.Bo jestem bardzo samotny.Zdarzają się całe tygodnie, że nie mam do kogo ust otworzyć.Przyjdzie pan tu jeszcze, prawda?- O tak.Przyjdę - rzekł Henryk.I z prawdziwą ulgą opuścił mieszkanie Bromberga.Na dole, na brudnym podwórzu czekała Rosanna- Julia poszła.Nareszcie udało mi się ją obrazić - zawołała triumfująco.12 czerwca, ranoW dwa dni później złożył Henrykowi wizytę porucznik Pakuła.Usiadł na tapczanie, położył na kolanach kapelusz z szerokim rondem.- To pan podpuścił Kobylińskiego, aby napisał te wszystkie brednie? - zapytał wrogo.- Od tygodnia nie miałem w ręku “Echa".Trudno mi osądzić, czy Kobyliński napisał brednie.- Boże, co on nagryzmolił o morderstwie Butyłłów! Podobno była to krwawa “vendetta" lub mord jakiegoś Iksa czy Ygreka.Brednie, panie.Do licha - złościł się - milicja jest od tego, żeby szukać zbrodniarzy, a dziennikarz od tego, żeby to opisać.Zgubi nas choroba niekompetencji.Henryk spróbował bronić Kobylińskiego, choć nie miał pojęcia, co tamten napisał w “Echu".- Zapewne chłopak pokusił się o znalezienie motywu zbrodni.Zrobił to, na co go było stać.Wy przecież także nie znacie właściwego motywu zabójstwa Butyłłów?- To się okaże.To się jeszcze okaże.Jedno jest jednak pewne:Kobyliński jota w jotę powtórzył w gazecie to, co mi pan opowiadał, gdy siedzieliśmy przy zwłokach Butyłłowej.Znowu ta historia o laseczce, o rzekomym Rykiercie i tak dalej, i temu podobne.Tyle tylko, że dodał o Iksie i Ygreku i o trudnościach, jakie Desa zaczęła robić Butylle, który dostarczał jej przedmioty podejrzanego pochodzenia.Panie redaktorze - aż sapał ze złości my te wszystkie sprawy równie dobrze znamy.Rozmawialiśmy z Gniewkowskim i zapoznaliśmy się z notesem Rykierta.Czy pan wie, jak się nazywa robota, którą uprawia pan Kobyliński? To jest ujawnianie szczegółów śledztwa i grozi odpowiedzialnością karną.- Kobyliński opublikował wyniki własnego śledztwa, a nie waszego.A że akurat wy także tylko tyle wiecie co i on, to już nie jego, ale wasza wina.Zresztą - machnął ręką Henryk - nie rozumiem dlaczego te wszystkie pretensje składa pan na moje ręce? Nie ja redaguję “Echo", nie jestem redaktorem Kobylińskim.- Ba - warknął - już dwa razy byłem u Kobylińskiego.Gdzieś się zawieruszył.Wezwaliśmy go do kierownika wydziału dochodzeniowego.Nie raczył się pofatygować.Pan się jednak myli, redaktorze.My wiemy nieco więcej niż Kobyliński.Dla was najważniejszym ogniwem sprawy obydwu morderstw jest laseczka.Czy nie tak?- Może - Henryk odpowiedział bez przekonania.- Bo nie ulega wątpliwości, że jakiś facet dzwonił do mnie i podając się za rekwizytora z filmu chciał za trzy tysiące złotych wycyganić laskę.Innymi słowy, laseczka jest komuś bardzo potrzebna.Pakuła pokiwał głową:- Nie przeczę, że mógł być taki telefon i że, być może, rzeczywiście laska pańska ma jakieś znaczenie w tej sprawie.Lecz jeśli byłaby aż tak bardzo potrzebna mordercy, to zginąłby nie tylko Butyłło i Butyłłowa, ale pan, redaktorze.A wraz z panem zginęłaby laska.- Zgoda.Chwilami również poczynam wątpić, czy laseczka odgrywa jakąś poważną rolę - Ale jak dotąd naprawdę nikt z nas nie wynalazł żadnego innego uzasadnienia dla tej historii.- Proszę pana rzekł z powagą Pakuła - ta historia z “vendettą" dobra była dla “Echa".Lecz przecież my dwaj możemy sobie szczerze powiedzieć, że to bzdura.Chciałbym, aby pan był jednak pewny, że zrobiliśmy wszystko, co można, w tej sprawie.Przetrząsnęliśmy dokładnie całą przeszłość zarówno Butyłły, jak i jego żony.Poznaliśmy ich wszystkich krewnych i znajomych.To nie było zabójstwo rabunkowe.Nie zabił również kochanek Butyłłowej, ma zbyt dobre alibi.Lecz musiał to być człowiek, któremu na coś była potrzebna śmierć Butyłły i jego żony.Zanim milicja powie “kto", najpierw musi wiedzieć “dlaczego".- Czy wiecie “dlaczego"'?- Wydaje nam się, że wiemy.- Oczywiście, pan mi tego nie powie, prawda?- Nie wolno mi mówić takich rzeczy.Tymczasem; później, oczywiście, chętnie odpowiem na wszystkie pytania [ Pobierz całość w formacie PDF ]