[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chodnik był zbyt szeroki, bymogła oprzeć się o stemple.Szła powoli z rękami wyciągniętymi przed siebie, schylona,potykając się o szyny.Gdy doszła do podeszwy , tortura rozpoczęła się od nowa.Pot spływałpo niej wielkimi kroplami, podobnymi do kropli deszczu przed burzą, przesłaniając jej oczy.Ledwo uszła trzecią część drogi, pokryta była czarnym błotem.Wąska koszula, jakby umoczonaw atramencie, oblepiała się na ciele i krępowała ruchy; znów musiała przerwać pracę.Co jej się stało tego dnia? Nigdy nie czuła się tak słaba.To pewnie wina złego powietrza.Wgłębi tego odległego chodnika nie czuło się działania wentylatorów, ludzie wdychali wszelkiegorodzaju wyziewy, dodobywające się z węgla z bulgotem strumienia, częstokroć tak obfite, żelampy gasły.Katarzyna dobrze znała to złe powietrze, martwe powietrze, jak mówili górnicy;dołem ciężki czad, a górą lekki gaz łatwopalny, którego wybuch mógł zmieść całą kopalnię,setki ludzi.Od dzieciństwa przyzwyczajona do tego zaduchu dziwiła się, że tego dnia tak zle goznosi; gardło miała wyschnięte, w uszach jej szumiało, zapragnęła zdjąć koszulę, której każdanajdrobniejsza nawet fałdka wrzynała jej się w ciało piekąc nieznośnie.Oparła się jednak tejpokusie i ruszyła dalej, ale musiała przystanąć.I wówczas, mówiąc sobie, że włoży ją zpowrotem przy końcu trasy, szybko zdarła z siebie koszulę, tak rozgorączkowana, iż chętnieściągnęłaby i skórę, gdyby mogła.Pracowała teraz nago, pokryta pyłem węglowym i ubrudzonaaż do pasa jak koń dorożkarski.Pchała wózek posuwając się na czworakach.Ale stwierdziła z rozpaczą, że zrzucenie koszuli nic jej nie ulżyło.Co mogłaby zdjąć jeszcze?Ogłuchła od szumu w uszach, skronie ściskała jej jakaś twarda obręcz.Upadła na kolana.Wydało jej się, że umieszczona na wózku lampa gaśnie.W zamęcie, jaki ją ogarniał, jedna tylkomyśl pozostała jasna: podkręcić knot.Dwa razy brała lampę do ręki, żeby sprawdzić, co sięstało, ałe za każdym razem, gdy stawiała ją obok siebie na ziemi, płomień blakł, jakby i jemutakże brakowało oddechu.Nagle zgasł.Wszystko runęło w ciemność.Katarzynie huczało w głowie, serce jej przestało bić, całym ciałem owładnęło bezmierneznużenie.Osunęła się do tyłu i leżąc w zaczadzonym powietrzu walczyła ze śmiercią.224 Psiakrew, zdaje się, że ona znów nic nie robi rozległ się gniewny głos Chavala.Przysłuchiwał się przez chwilę, ale nie usłyszał turkotu kół. Katarzyna, guzdrało jedna!Jego głos utonął w głębi czarnego chodnika.%7ładnej odpowiedzi. Mam cię nauczyć szybciej się ruszać, co?Znów to samo śmiertelne milczenie.Rozgniewany chwycił lampę i pobiegł tak szybko, że omało nie wpadł na ciało ładowaczki zagradzające drogę.Przystanął zaskoczony.Co się jej stało!Może udaje tylko? Może ucięła sobie drzemkę? Ale kiedy pochylił się, żeby oświetlić jej twarz,lampa przygasła.Podniósł ją, opuścił znów i wreszcie zrozumiał: to było martwe powietrze.Jego gniew opadł, a obudziła się instynktowna potrzeba niesienia pomocy towarzyszowi wniebezpieczeństwie.Krzyknął, żeby mu przynieśli koszulę dziewczyny, chwycił Katarzynę,obiema rękami i uniósł, jak mógł najwyżej.Kiedy koledzy rzucili mu na ramiona odzież obojga,ruszył biegiem, w jednej ręce trzymając swój ciężar, w drugiej obie lampy.Skręcał to w prawo,to w lewo starając się dostać w sferę działania wentylatora wnoszącego mrozne powietrze zpowierzchni.Wreszcie posłyszał szmer wody sączącej się po skale.Znajdowali się u wylotuszerokiego chodnika, który należał dawniej do Gaston-Marie.Powietrze z wentylatora dęło tujak wiatr przed burzą i tak było chłodno, że Chavalem, kiedy posadził omdlałą dziewczynę podścianą, wstrząsnął dreszcz. Katarzyna, nie udawaj, co u licha!.Posiedz chwilę prosto, póki nie zamoczę koszuli.Bezwład kochanki przerażał go.Umoczył koszulę w zródle i obmył jej twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Chodnik był zbyt szeroki, bymogła oprzeć się o stemple.Szła powoli z rękami wyciągniętymi przed siebie, schylona,potykając się o szyny.Gdy doszła do podeszwy , tortura rozpoczęła się od nowa.Pot spływałpo niej wielkimi kroplami, podobnymi do kropli deszczu przed burzą, przesłaniając jej oczy.Ledwo uszła trzecią część drogi, pokryta była czarnym błotem.Wąska koszula, jakby umoczonaw atramencie, oblepiała się na ciele i krępowała ruchy; znów musiała przerwać pracę.Co jej się stało tego dnia? Nigdy nie czuła się tak słaba.To pewnie wina złego powietrza.Wgłębi tego odległego chodnika nie czuło się działania wentylatorów, ludzie wdychali wszelkiegorodzaju wyziewy, dodobywające się z węgla z bulgotem strumienia, częstokroć tak obfite, żelampy gasły.Katarzyna dobrze znała to złe powietrze, martwe powietrze, jak mówili górnicy;dołem ciężki czad, a górą lekki gaz łatwopalny, którego wybuch mógł zmieść całą kopalnię,setki ludzi.Od dzieciństwa przyzwyczajona do tego zaduchu dziwiła się, że tego dnia tak zle goznosi; gardło miała wyschnięte, w uszach jej szumiało, zapragnęła zdjąć koszulę, której każdanajdrobniejsza nawet fałdka wrzynała jej się w ciało piekąc nieznośnie.Oparła się jednak tejpokusie i ruszyła dalej, ale musiała przystanąć.I wówczas, mówiąc sobie, że włoży ją zpowrotem przy końcu trasy, szybko zdarła z siebie koszulę, tak rozgorączkowana, iż chętnieściągnęłaby i skórę, gdyby mogła.Pracowała teraz nago, pokryta pyłem węglowym i ubrudzonaaż do pasa jak koń dorożkarski.Pchała wózek posuwając się na czworakach.Ale stwierdziła z rozpaczą, że zrzucenie koszuli nic jej nie ulżyło.Co mogłaby zdjąć jeszcze?Ogłuchła od szumu w uszach, skronie ściskała jej jakaś twarda obręcz.Upadła na kolana.Wydało jej się, że umieszczona na wózku lampa gaśnie.W zamęcie, jaki ją ogarniał, jedna tylkomyśl pozostała jasna: podkręcić knot.Dwa razy brała lampę do ręki, żeby sprawdzić, co sięstało, ałe za każdym razem, gdy stawiała ją obok siebie na ziemi, płomień blakł, jakby i jemutakże brakowało oddechu.Nagle zgasł.Wszystko runęło w ciemność.Katarzynie huczało w głowie, serce jej przestało bić, całym ciałem owładnęło bezmierneznużenie.Osunęła się do tyłu i leżąc w zaczadzonym powietrzu walczyła ze śmiercią.224 Psiakrew, zdaje się, że ona znów nic nie robi rozległ się gniewny głos Chavala.Przysłuchiwał się przez chwilę, ale nie usłyszał turkotu kół. Katarzyna, guzdrało jedna!Jego głos utonął w głębi czarnego chodnika.%7ładnej odpowiedzi. Mam cię nauczyć szybciej się ruszać, co?Znów to samo śmiertelne milczenie.Rozgniewany chwycił lampę i pobiegł tak szybko, że omało nie wpadł na ciało ładowaczki zagradzające drogę.Przystanął zaskoczony.Co się jej stało!Może udaje tylko? Może ucięła sobie drzemkę? Ale kiedy pochylił się, żeby oświetlić jej twarz,lampa przygasła.Podniósł ją, opuścił znów i wreszcie zrozumiał: to było martwe powietrze.Jego gniew opadł, a obudziła się instynktowna potrzeba niesienia pomocy towarzyszowi wniebezpieczeństwie.Krzyknął, żeby mu przynieśli koszulę dziewczyny, chwycił Katarzynę,obiema rękami i uniósł, jak mógł najwyżej.Kiedy koledzy rzucili mu na ramiona odzież obojga,ruszył biegiem, w jednej ręce trzymając swój ciężar, w drugiej obie lampy.Skręcał to w prawo,to w lewo starając się dostać w sferę działania wentylatora wnoszącego mrozne powietrze zpowierzchni.Wreszcie posłyszał szmer wody sączącej się po skale.Znajdowali się u wylotuszerokiego chodnika, który należał dawniej do Gaston-Marie.Powietrze z wentylatora dęło tujak wiatr przed burzą i tak było chłodno, że Chavalem, kiedy posadził omdlałą dziewczynę podścianą, wstrząsnął dreszcz. Katarzyna, nie udawaj, co u licha!.Posiedz chwilę prosto, póki nie zamoczę koszuli.Bezwład kochanki przerażał go.Umoczył koszulę w zródle i obmył jej twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]