[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mouret odchodził, a pan de Vallagnosc, spostrzegłszy w dzialekoronek panią de Boves z córką, pośpieszył ofiarować ramię matce.Małgorzata zeszła naparter, aby przy jednej z kas wyszczególnić zakupy pani Marty.Klientka zapłaciła i kazałaodnieść wszystko do czekającej na nią dorożki.Pani Desforges odnalazła swoje sprawunki wkasie nr 10.Następnie panie spotkały się ponownie w salonie wschodnim.Zbierały się doodejścia, ale nie przestawały wyrażać swego zachwytu w nagłym wybuchu gadulstwa.Nawetpani Guibal była poruszona. Jakież to prześliczne!.Wydaje mi się, że jestem na Wschodzie. Nieprawdaż? Prawdziwy harem.I jakie to wszystko niedrogie! Dywany smyrneńskie! Ach, dywany smyrneńskie? Co za przepiękne odcienie, co zadelikatność wyrobu! A ten dywan z Kurdystanu! Przypatrzcie się tytko.Zupełnie jak z obrazu Delacroix!Tłum odpływał powoli.Dzwięki dzwonu dwukrotnie już oznajmiły dwie pierwsze zmianywieczornego posiłku: za chwilę miała się rozpocząć trzecia.Poszczególne działy pustoszały,widziało się w nich już tylko zapóznione klientki, którym szał zakupów kazał zapomnieć ogodzinie.Z zewnątrz dochodził jedynie turkot oddalających się ostatnich dorożek orazprzygłuszony rozgwar Paryża, chrapanie nasyconego potwora trawiącego płótna i wełny,jedwabie i koronki, którymi karmiono go od samego rana.W blasku gazowych lamp.które98 paliły się w zapadającym zmroku oświetlając ostatnie drgnienia kończącego się dniasprzedaży, wnętrze magazynu było, rzekłbyś, pobojowiskiem dyszącym jeszcze ogniemwalki.Upadający ze zmęczenia sprzedawcy obozowali wśród tego pogromu swych działów,które wydawały się wymiecione przez wściekły podmuch huraganu.Z trudem tylko możnabyło przecisnąć się przez parter zatarasowany porozstawianymi krzesłami.W dzialerękawiczek trzeba było przeskakiwać barykadę z pudełek nagromadzonych koło Mignota: wdziale wełny przejście było zupełnie zablokowane.Linard drzemał, otoczony morzemmateriałów, których na wpół zburzone stosy podobne były do domów uniesionych przez falewezbranej rzeki.Nieco dalej zaścielały podłogę płótna podobne do śniegu, potykano się olodowe ławice ręczników, stąpano po lekkich płatkach chusteczek.Takie samo spustoszeniepanowało na górze, w działach półpiętra: futra poniewierały się na podłodze, artykułykonfekcyjne leżały w stosach jak mundury żołnierzy wycofanych z walki: w dziale koronek ibielizny towar zmięty, rzucony byle jak, nasuwał myśl o tłumie kobiet, które musiały się tutajrozbierać ogarnięte gorączkowym pośpiechem.Na samym dole biuro ekspedycji miejskiej, wpełnym ruchu, pękało od paczek i wyrzucało bez przerwy całe ich stosy.Następnie wozyciężarowe zabierały te paczki i rozwoziły po mieście.Były to ostatnie wstrząsy rozpędzonejmaszyny.W dziale jedwabi, na które klientki rzucały się najtłumniej, pozostał pusty placboju; hala ogołocona, cały olbrzymi zapas  Paris-Bonheur doszczętnie rozchwytany.wymieciony, rzekłbyś, objedzony przez chmarę szarańczy, Pośród tej pustki Hutin i Favier,zdyszani po walce, przerzucali kartki kwitariusza obliczając procent.Favier zarobił piętnaściefranków, Hutin doszedł zaledwie do trzynastu i kipiał gniewem z powodu prześladującego gopecha.Oczy ich pałały pożądliwością: cały zresztą magazyn wokół nich tak samo obliczałzyski i płonął taką samą gorączką, dziką wesołością zwycięzców po dokonanej rzezi. Jak tam, Bourdoncle?  zawołał Mouret. Czy jeszcze się boisz? Powrócił na swójulubiony punkt obserwacyjny na półpiętrze i oparł się o balustradę.Widząc opustoszeniewśród materiałów na parterze, zaśmiał się zwycięsko.Jego poranne obawy, ten nie doprzebaczenia moment słabości, o którym nikt nigdy się nie dowie, przeobraziły się w potrzebęhałaśliwego triumfu.Bitwa była definitywnie wygrana, drobne kupiectwo dzielnicyrozgromione, baron Hartmann pokonany wraz ze swoimi milionami i terenami.Mouretpatrzył na kasjerów, jak pochyleni nad rejestrami dodawali długie kolumny cyfr, słuchałdzwięku złota spadającego przy liczeniu do miedzianych miseczek  i już widział oczymawyobrazni magazyn  Wszystko dla Pań powiększony, ze znacznie rozszerzoną halą i galeriąprzedłużoną aż do ulicy Dziesiątego Grudnia. Czy nie przekonałeś się dzisiaj na własne oczy  zaczął znowu  że magazyn jest za99 mały?.Gdyby byt większy, można by sprzedać dwa razy tyle.Bourdoncle przytakiwał pokornie, rad zresztą z tego.że nie miał racji.Ale miny imspoważniały na widok Lhomme a.Główny kasjer magazynu, tak jak każdego wieczora,skończywszy dzienny obchód kas detalicznych, sumował dochód ogólny, zatykając nażelazny szpikulec kartkę z końcową sumą.Następnie znosił do kasy centralnej wszystkiepieniądze w teczce oraz w workach, zależnie od rodzaju gotówki.Tego dnia przeważało złotoi srebro.Kasjer szedł wolno po schodach niosąc trzy wielkie worki.! Ponieważ prawą rękęmiał uciętą u łokcia, więc przyciskał do siebie worki lewą i przytrzymywał jeszcze brodą, abymu się nie wysunęły.Sapał przy tym ciężko i głośno, uginając się pod ciężarem, pełengodności i otoczony szacunkiem subiektów. Ile.panie Lhomme?  zapytał Mouret.Kasjer odpowiedział: Osiemdziesiąt tysięcy siedemset czterdzieści dwa franki, dziesięć centymów!Po magazynie rozszedł się radosny szmer [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl