[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to robota zawodowców.Ale najpoważniejszym aspektem całej sprawy był fakt samego rozpowszechnienia pisma w Związku Radzieckim.Po upływie kilku dni można już było stwierdzić, że w samym ZSRR rozkolportowano przynajmniej trzy miliony egzemplarzy.Tak więc problem dotyczył nie tylko wielkiej operacji druku pisma, ale również wielkiej operacji jego transportu.Zasięg kolportażu wskazywał na to, że musiały w nim brać udział setki obywateli radzieckich.Ponieważ cały nakład rozkolportowano w ciągu dwóch dni, prowadzący śledztwo doszli do wniosku, że jego rozprowadzenie do poszczególnych kolporterów musiało trwać uprzednio co najmniej kilka tygodni.W terenie miejscowi przywódcy partyjni nękani byli nieustannie pytaniami, dlaczego nie zaprzeczają zarzutom zawartym w podziemnej gazecie, a przy okazji wydobywano na światło dzienne ich własne, lokalne grzeszki.Niektórzy zarządzili na swoim terenie aresztowania, ale spowodowało to publiczne protesty o takiej skali, że Moskwa wydała polecenie wypuszczenia wszystkich zatrzymanych i ograniczenia się do rozmów ostrzegawczych.Mniej więcej w tym samym czasie w okazałej rezydencji w miasta Maryland pewien Amerykanin zajęty był wykreślaniem linii biegnących prostopadle do grubej czarnej kreski i oddzielających od siebie siedem linijek maszynopisu.Z góry na dół wykresu biegły pionowe linie oznaczające poszczególne dni kolejnych ośmiu miesięcy.Całość przypominała szkielet ryby, a w lewym górnym rogu miała legendę głoszącą po prostu: “G 709 - Analiza Przebiegu Krtycznego”.Rynek Starego Miasta w Warszawie wygląda obecnie bardzo podobnie jak w XVIII wieku.Tyle że nie istnieje już stary ratusz, a plac wypełniają teraz kawiarnie na wolnym powietrzu, artyści sprzedający swe prace i tłumy turystów.Choć na wybrukowanych kocimi łbami i oświetlonych jedynie romantycznymi latarniami uliczkach panuje półmrok, człowiek, z którym umówił się O’Malley, nalegał, żeby spotkali się na dole w winiarni u Fukiera.Pełna dymu papierosowego i gwaru rozmów piwniczka winiarni rzeczywiście dawała pewne poczucie bezpieczeństwa i O’Malley zdał sobie sprawę, że Rosjanin prawdopodobnie dużo lepiej porusza się po Warszawie niż on sam.Wszystko odbyło się bez trudności.Przyjechał z francuskim paszportem, a człowiek, który przedstawił mu się imieniem Oktiabr, czekał już na niego na lotnisku a następnie zawiózł go do jakiegoś mieszkania na Starym Mieście.Teraz spotykali się już po raz trzeci w ciągu dwóch dni.Tamten spojrzał na niego przelotnie swymi bladobłękitnymi oczami i zapalił papierosa.- Chciałbym wiedzieć, jaką część z tego stanowią obietnice, a jaką konkrety - powtórzył z naciskiem.- Wszystko, o czym mówiliśmy, będzie załatwione w stu procentach - odparł O’Malley z przekonaniem.- A jak z waszej strony?Rosjanin uśmiechnął się nieznacznie, pewnym siebie, wszystkowiedzącym uśmiechem.- Wie pan przecież, że z naszej strony sprawa jest pewna.Inaczej nie byłoby pana tutaj.Proszę mi powiedzieć, na co możemy liczyć.- To niech raczej pan mi powie, czego konkretnie potrzebujecie, a ja odpowiem, czy jesteśmy w stanie tego dostarczyć.Tamten sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął złożony na pół program teatralny.- Na kropce po nazwisku reżysera jest mikrozapis.To lista rzeczy, które są nam niezbędne.- Ale ja nie mam ze sobą czytnika.- To przeczyta pan po powrocie.- Skąd pan zdobył aparaturę do mikrozapisu? - spytał O’Malley z podziwem.- Naprawdę pan sądzi, że mógłbym to panu powiedzieć?- Może i nie.Proszę w takim razie chociaż z grubsza określić, jakie są wasze główne potrzeby.- Pieniądze.W złocie, lub w srebrze.Najlepiej krugerrandy albo dolary Marii Teresy.Wyrzutnie rakietowe, pociski ziemia-ziemia i ziemia-powietrze, karabiny maszynowe, amunicja.Proste w obsłudze nadajniki radiowe i fałszywe dokumenty.- Jakie ilości wchodzą w grę? Weźmy na przykład pociski.- Właściwie każda ilość.Jesteśmy w stanie zagospodarować wszystko, czego dostarczycie.Ale jeśli chodzi o typ ziemia-ziemia, to dla mniej niż dwustu w ogóle nie ma się co wysilać.Natomiast tych ziemia-powietrze nawet setka to już byłoby coś.- Czy zgodzilibyście się skoordynować z nami czasy?- Czasy przerzutu, czy czasy akcji?- Jedno i drugie.- Jeśli chodzi o przerzut, to nawet koniecznie, co do akcji zaś, to jeszcze zobaczymy.- Czy jest pan w stanie dostarczyć nam prawdziwych dokumentów na wzory do podrabiania?- Oczywiście, z tym nie ma problemu.- Jak będę się mógł z panem skontaktować?- Tak samo jak teraz.- A w razie nagłej potrzeby?Oktiabr przez dłuższą chwilę spoglądał na twarz O’Malleya.Potem zapytał półgłosem:- Rozumiem, że pan jest z CIA, prawda?- Tak, jestem.- Żonaty?- Tak.- Dzieci?- Dwoje.- Czy zaryzykowałby pan życie któregoś ze swoich dzieci dla sprawy wolności Stanów Zjednoczonych?- Nie.Na pewno nie.Ale zaryzykowałbym własne.Oktiabr uśmiechnął się i klepnął O’Malleya lekko po ramieniu.- Dobra odpowiedź, wierzę panu.OK., kiedy stąd wyjdziemy, podam panu nazwisko i hasło.Kontakt w Nowym Jorku w naszej misji przy ONZ.Chyba możemy już iść?- Tak, oczywiście.Na dworze było jeszcze ciepło, usiedli więc przy jednym ze stolików pod parasolami i zamówili kawę.Kiedy kelnerka odeszła i zostali sami, Rosjanin zapytał:- Dlaczego wasi ludzie skontaktowali się ze mną dopiero teraz, po tak długim czasie?- Musieliśmy mieć pewność, że nie jest pan wtyczką.Kiedy stopień tej pewności był już wystarczający, natychmiast podjęliśmy kontakt.- Co spowodowało, że uznaliście go za wystarczający?- Było parę takich spraw.Mieliśmy doniesienia od dziennikarzy o waszych działaniach w Związku Radzieckim.Wiedzieliśmy też o pomocy, jakiej udzielił pan Anglikowi.Oktiabr uśmiechnął się.- Niech pan go nigdy nie nazywa Anglikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Była to robota zawodowców.Ale najpoważniejszym aspektem całej sprawy był fakt samego rozpowszechnienia pisma w Związku Radzieckim.Po upływie kilku dni można już było stwierdzić, że w samym ZSRR rozkolportowano przynajmniej trzy miliony egzemplarzy.Tak więc problem dotyczył nie tylko wielkiej operacji druku pisma, ale również wielkiej operacji jego transportu.Zasięg kolportażu wskazywał na to, że musiały w nim brać udział setki obywateli radzieckich.Ponieważ cały nakład rozkolportowano w ciągu dwóch dni, prowadzący śledztwo doszli do wniosku, że jego rozprowadzenie do poszczególnych kolporterów musiało trwać uprzednio co najmniej kilka tygodni.W terenie miejscowi przywódcy partyjni nękani byli nieustannie pytaniami, dlaczego nie zaprzeczają zarzutom zawartym w podziemnej gazecie, a przy okazji wydobywano na światło dzienne ich własne, lokalne grzeszki.Niektórzy zarządzili na swoim terenie aresztowania, ale spowodowało to publiczne protesty o takiej skali, że Moskwa wydała polecenie wypuszczenia wszystkich zatrzymanych i ograniczenia się do rozmów ostrzegawczych.Mniej więcej w tym samym czasie w okazałej rezydencji w miasta Maryland pewien Amerykanin zajęty był wykreślaniem linii biegnących prostopadle do grubej czarnej kreski i oddzielających od siebie siedem linijek maszynopisu.Z góry na dół wykresu biegły pionowe linie oznaczające poszczególne dni kolejnych ośmiu miesięcy.Całość przypominała szkielet ryby, a w lewym górnym rogu miała legendę głoszącą po prostu: “G 709 - Analiza Przebiegu Krtycznego”.Rynek Starego Miasta w Warszawie wygląda obecnie bardzo podobnie jak w XVIII wieku.Tyle że nie istnieje już stary ratusz, a plac wypełniają teraz kawiarnie na wolnym powietrzu, artyści sprzedający swe prace i tłumy turystów.Choć na wybrukowanych kocimi łbami i oświetlonych jedynie romantycznymi latarniami uliczkach panuje półmrok, człowiek, z którym umówił się O’Malley, nalegał, żeby spotkali się na dole w winiarni u Fukiera.Pełna dymu papierosowego i gwaru rozmów piwniczka winiarni rzeczywiście dawała pewne poczucie bezpieczeństwa i O’Malley zdał sobie sprawę, że Rosjanin prawdopodobnie dużo lepiej porusza się po Warszawie niż on sam.Wszystko odbyło się bez trudności.Przyjechał z francuskim paszportem, a człowiek, który przedstawił mu się imieniem Oktiabr, czekał już na niego na lotnisku a następnie zawiózł go do jakiegoś mieszkania na Starym Mieście.Teraz spotykali się już po raz trzeci w ciągu dwóch dni.Tamten spojrzał na niego przelotnie swymi bladobłękitnymi oczami i zapalił papierosa.- Chciałbym wiedzieć, jaką część z tego stanowią obietnice, a jaką konkrety - powtórzył z naciskiem.- Wszystko, o czym mówiliśmy, będzie załatwione w stu procentach - odparł O’Malley z przekonaniem.- A jak z waszej strony?Rosjanin uśmiechnął się nieznacznie, pewnym siebie, wszystkowiedzącym uśmiechem.- Wie pan przecież, że z naszej strony sprawa jest pewna.Inaczej nie byłoby pana tutaj.Proszę mi powiedzieć, na co możemy liczyć.- To niech raczej pan mi powie, czego konkretnie potrzebujecie, a ja odpowiem, czy jesteśmy w stanie tego dostarczyć.Tamten sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął złożony na pół program teatralny.- Na kropce po nazwisku reżysera jest mikrozapis.To lista rzeczy, które są nam niezbędne.- Ale ja nie mam ze sobą czytnika.- To przeczyta pan po powrocie.- Skąd pan zdobył aparaturę do mikrozapisu? - spytał O’Malley z podziwem.- Naprawdę pan sądzi, że mógłbym to panu powiedzieć?- Może i nie.Proszę w takim razie chociaż z grubsza określić, jakie są wasze główne potrzeby.- Pieniądze.W złocie, lub w srebrze.Najlepiej krugerrandy albo dolary Marii Teresy.Wyrzutnie rakietowe, pociski ziemia-ziemia i ziemia-powietrze, karabiny maszynowe, amunicja.Proste w obsłudze nadajniki radiowe i fałszywe dokumenty.- Jakie ilości wchodzą w grę? Weźmy na przykład pociski.- Właściwie każda ilość.Jesteśmy w stanie zagospodarować wszystko, czego dostarczycie.Ale jeśli chodzi o typ ziemia-ziemia, to dla mniej niż dwustu w ogóle nie ma się co wysilać.Natomiast tych ziemia-powietrze nawet setka to już byłoby coś.- Czy zgodzilibyście się skoordynować z nami czasy?- Czasy przerzutu, czy czasy akcji?- Jedno i drugie.- Jeśli chodzi o przerzut, to nawet koniecznie, co do akcji zaś, to jeszcze zobaczymy.- Czy jest pan w stanie dostarczyć nam prawdziwych dokumentów na wzory do podrabiania?- Oczywiście, z tym nie ma problemu.- Jak będę się mógł z panem skontaktować?- Tak samo jak teraz.- A w razie nagłej potrzeby?Oktiabr przez dłuższą chwilę spoglądał na twarz O’Malleya.Potem zapytał półgłosem:- Rozumiem, że pan jest z CIA, prawda?- Tak, jestem.- Żonaty?- Tak.- Dzieci?- Dwoje.- Czy zaryzykowałby pan życie któregoś ze swoich dzieci dla sprawy wolności Stanów Zjednoczonych?- Nie.Na pewno nie.Ale zaryzykowałbym własne.Oktiabr uśmiechnął się i klepnął O’Malleya lekko po ramieniu.- Dobra odpowiedź, wierzę panu.OK., kiedy stąd wyjdziemy, podam panu nazwisko i hasło.Kontakt w Nowym Jorku w naszej misji przy ONZ.Chyba możemy już iść?- Tak, oczywiście.Na dworze było jeszcze ciepło, usiedli więc przy jednym ze stolików pod parasolami i zamówili kawę.Kiedy kelnerka odeszła i zostali sami, Rosjanin zapytał:- Dlaczego wasi ludzie skontaktowali się ze mną dopiero teraz, po tak długim czasie?- Musieliśmy mieć pewność, że nie jest pan wtyczką.Kiedy stopień tej pewności był już wystarczający, natychmiast podjęliśmy kontakt.- Co spowodowało, że uznaliście go za wystarczający?- Było parę takich spraw.Mieliśmy doniesienia od dziennikarzy o waszych działaniach w Związku Radzieckim.Wiedzieliśmy też o pomocy, jakiej udzielił pan Anglikowi.Oktiabr uśmiechnął się.- Niech pan go nigdy nie nazywa Anglikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]