[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektóre ciała, jeszcze nie ostygłe, z rozwalonymi jakąś łopatą głowami, huśtały się w takt marszu kolumny, która musiała trzymać krok.Jedzenie możliwe dla wegetowania w bezczynności, przy ciężkiej pracy było daleko niewystarczające, by zachować energię.Tym bardziej jeśli z tej energii trzeba było jeszcze ogrzewać ciało, zziębnięte przy pracy pod gołym niebem.Na “Industriehof II”, po stracie Michała, kombinowaliśmy tak ze Sławkiem, lawirując dość sprytnie pomiędzy kijami, by zawsze pracować w możliwej partii.Raz przy wyładowywaniu wagonów, to znowu w komandzie “Straßenbau” u “Augusta Białego”.Gdy do pracy z tym komandem, wypadło nam przejść koło magazynu, uderzył nasze powonienia silny zapach wędlin.Głodem wyostrzony ten zmysł był wtedy zadziwiająco czuły.W wyobraźni naszej przesunęły się żywo rzędy wiszących szynek, boczków wędzonych, polędwic.Lecz cóż - to nie dla nas! Zapasy są pewno dla “nadludzi”.Zresztą - żartowaliśmy sobie - powonienie to świadczy, że nie jesteśmy już ludźmi.Do magazynów mieliśmy ze 40 metrów; był to więc raczej węch zwierzęcia, niż człowieka.Jedno nas ratowało zawsze – dobry humor.A jednak warunki te wszystkie razem wzięte zaczęły wykańczać na dobre.Niosąc cegły do lagru, szczególnie wieczorem, szedłem - pozornie tylko - pewnym krokiem.Naprawdę zaś czasami traciłem świadomość i robiłem kilka kroków zupełnie mechanicznie, jakby we śnie, byłem gdzieś daleko od otoczenia.przed oczami robiło się zielono.Niewiele brakowało do tego, bym się potknął.Gdy myśl moja zaczynała znowu działać i rejestrować mój stan wewnętrzny - budziłem się.Przeszywał mnie nakaz: Nie! Nie możesz się poddać! I szedłem dalej pchany tylko wolą.Powoli mijał stan zapamiętania.Wchodziłem przez bramę do obozu.Tak, teraz rozumiałem napis na bramie: “Arbeit macht frei”! O tak, rzeczywiście.praca czyni wolnym.wyzwala z obozu.ze świadomości, jak to przeżywałem przed chwilą.Wyzwala ducha z ciała kierując to ciało do krematorium.A jednak należało coś wymyślić.coś zrobić, by jakoś ukrócić ten proces utraty sił.Gdy się spotkałem z Władkami (płk.1 i dr.2), Władek 2 pytał zawsze: “No, Tomasz, jak się czujesz?” Odpowiadałem z wesołą miną, że czuję się doskonale.Początkowo dziwiono się, później się przyzwyczajono i wreszcie uwierzono, że się czuję doskonale.Nie mogłem odpowiadać inaczej.Chcąc prowadzić “pracę" - mimo, że koledzy zabrali się do tego szczerze i jeden zdołał umocnić swe stanowisko w szpitalu, gdzie zaczął coś znaczyć, a drugi rozbudowywał piątkę w biurze budowlanym - musiałem jeszcze stale sugerować, że i tutaj praca jest zupełnie możliwa i zwalczać psychozę, której już zaczął ulegać Nr 3.Co by było, gdybym się choć raz poskarżył, że jest mi źle, lub że jestem słaby i że właściwie przyparto mnie pracą tak, iż sam, dla ratowania swego życia, szukam wyjścia.Jasne, że wtedy nie mógłbym ani sugerować niczego innym, ani czegokolwiek od kogoś wymagać.Więc było mi dobrze - na razie tylko dla innych - a potem, o czym napiszę niżej, powoli doszło do tego, że pomimo ciągłych zagrożeń i napiętych nerwów stało mi się naprawdę dobrze, nie tylko w słowach kierowanych do innych.Nastąpiło niejako rozdwojenie.Wtedy, gdy ciało było stale udręczone, duchowo człowiek czuł się czasami – nie przesadzając - wspaniale.Zadowolenie zaczęło się gnieździć gdzieś w mózgu, tak z powodu przeżyć duchowych, jak i z powodu ciekawej gry, czysto intelektualnej, którą prowadziłem.Należało jednak przede wszystkim własne ciało jakoś uchronić od uśmiercenia.Dostać się jakoś pod dach, żeby uniknąć wykończenia się spowodowanego potwornymi warunkami atmosferycznymi pod gołym niebem.Marzeniem Sławka było dostać się do rzeźbiarni w stolarni.Później miał się starać, by i mnie tam wciągnąć.Były w obozie już dwie stolarnie.Jedna, wielka, na “Industriehof I”, druga - mała, w samym obozie na bloku 9 (stara numeracja).Do tej stolarni zdołał się już dostać mój kolega z pracy jeszcze w Warszawie, kpt.3, imieniem Fred.Pytany, poinformował mnie, że może i mnie by się udało tam dostać, gdybym potrafił przekonać czymś Vorarbeitera stolarni.Był nim volksdeutsch - Westrych Wilhelm - pochodzący z Pyr pod Warszawą.Siedział tu za handel walutą i czekał na rychłe zwolnienie.Westrych, jakkolwiek volksdeutsch, jednak na dwóch stołkach siedzący [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Niektóre ciała, jeszcze nie ostygłe, z rozwalonymi jakąś łopatą głowami, huśtały się w takt marszu kolumny, która musiała trzymać krok.Jedzenie możliwe dla wegetowania w bezczynności, przy ciężkiej pracy było daleko niewystarczające, by zachować energię.Tym bardziej jeśli z tej energii trzeba było jeszcze ogrzewać ciało, zziębnięte przy pracy pod gołym niebem.Na “Industriehof II”, po stracie Michała, kombinowaliśmy tak ze Sławkiem, lawirując dość sprytnie pomiędzy kijami, by zawsze pracować w możliwej partii.Raz przy wyładowywaniu wagonów, to znowu w komandzie “Straßenbau” u “Augusta Białego”.Gdy do pracy z tym komandem, wypadło nam przejść koło magazynu, uderzył nasze powonienia silny zapach wędlin.Głodem wyostrzony ten zmysł był wtedy zadziwiająco czuły.W wyobraźni naszej przesunęły się żywo rzędy wiszących szynek, boczków wędzonych, polędwic.Lecz cóż - to nie dla nas! Zapasy są pewno dla “nadludzi”.Zresztą - żartowaliśmy sobie - powonienie to świadczy, że nie jesteśmy już ludźmi.Do magazynów mieliśmy ze 40 metrów; był to więc raczej węch zwierzęcia, niż człowieka.Jedno nas ratowało zawsze – dobry humor.A jednak warunki te wszystkie razem wzięte zaczęły wykańczać na dobre.Niosąc cegły do lagru, szczególnie wieczorem, szedłem - pozornie tylko - pewnym krokiem.Naprawdę zaś czasami traciłem świadomość i robiłem kilka kroków zupełnie mechanicznie, jakby we śnie, byłem gdzieś daleko od otoczenia.przed oczami robiło się zielono.Niewiele brakowało do tego, bym się potknął.Gdy myśl moja zaczynała znowu działać i rejestrować mój stan wewnętrzny - budziłem się.Przeszywał mnie nakaz: Nie! Nie możesz się poddać! I szedłem dalej pchany tylko wolą.Powoli mijał stan zapamiętania.Wchodziłem przez bramę do obozu.Tak, teraz rozumiałem napis na bramie: “Arbeit macht frei”! O tak, rzeczywiście.praca czyni wolnym.wyzwala z obozu.ze świadomości, jak to przeżywałem przed chwilą.Wyzwala ducha z ciała kierując to ciało do krematorium.A jednak należało coś wymyślić.coś zrobić, by jakoś ukrócić ten proces utraty sił.Gdy się spotkałem z Władkami (płk.1 i dr.2), Władek 2 pytał zawsze: “No, Tomasz, jak się czujesz?” Odpowiadałem z wesołą miną, że czuję się doskonale.Początkowo dziwiono się, później się przyzwyczajono i wreszcie uwierzono, że się czuję doskonale.Nie mogłem odpowiadać inaczej.Chcąc prowadzić “pracę" - mimo, że koledzy zabrali się do tego szczerze i jeden zdołał umocnić swe stanowisko w szpitalu, gdzie zaczął coś znaczyć, a drugi rozbudowywał piątkę w biurze budowlanym - musiałem jeszcze stale sugerować, że i tutaj praca jest zupełnie możliwa i zwalczać psychozę, której już zaczął ulegać Nr 3.Co by było, gdybym się choć raz poskarżył, że jest mi źle, lub że jestem słaby i że właściwie przyparto mnie pracą tak, iż sam, dla ratowania swego życia, szukam wyjścia.Jasne, że wtedy nie mógłbym ani sugerować niczego innym, ani czegokolwiek od kogoś wymagać.Więc było mi dobrze - na razie tylko dla innych - a potem, o czym napiszę niżej, powoli doszło do tego, że pomimo ciągłych zagrożeń i napiętych nerwów stało mi się naprawdę dobrze, nie tylko w słowach kierowanych do innych.Nastąpiło niejako rozdwojenie.Wtedy, gdy ciało było stale udręczone, duchowo człowiek czuł się czasami – nie przesadzając - wspaniale.Zadowolenie zaczęło się gnieździć gdzieś w mózgu, tak z powodu przeżyć duchowych, jak i z powodu ciekawej gry, czysto intelektualnej, którą prowadziłem.Należało jednak przede wszystkim własne ciało jakoś uchronić od uśmiercenia.Dostać się jakoś pod dach, żeby uniknąć wykończenia się spowodowanego potwornymi warunkami atmosferycznymi pod gołym niebem.Marzeniem Sławka było dostać się do rzeźbiarni w stolarni.Później miał się starać, by i mnie tam wciągnąć.Były w obozie już dwie stolarnie.Jedna, wielka, na “Industriehof I”, druga - mała, w samym obozie na bloku 9 (stara numeracja).Do tej stolarni zdołał się już dostać mój kolega z pracy jeszcze w Warszawie, kpt.3, imieniem Fred.Pytany, poinformował mnie, że może i mnie by się udało tam dostać, gdybym potrafił przekonać czymś Vorarbeitera stolarni.Był nim volksdeutsch - Westrych Wilhelm - pochodzący z Pyr pod Warszawą.Siedział tu za handel walutą i czekał na rychłe zwolnienie.Westrych, jakkolwiek volksdeutsch, jednak na dwóch stołkach siedzący [ Pobierz całość w formacie PDF ]