[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.do widzenia.- Z Bohom - odetchnął z ulgą karczmarz.Jędrek przeszedł obok drwali, nie rzuciwszy im nawet spojrzenia.Słyszał za sobą suchy, pijacki śmiech leśniczego i jego słowa:- Może pozdrowić od was Palinkasa?Nie odwrócił się.Szedł zrazu wolno, jak gdyby dźwigał na ramionach nieznośny ciężar i nie mógł się go pozbyć.Deski podłogi skrzypiały pod jego stopami.Zdawało mu się, że nigdy nie dojdzie do schodków.Nareszcie droga, orzeźwiający cień jesionów i chłód powiewu na rozpalonej twarzy, a jednak czuł, że koszula klei mu się do ciała, a za uszami i z czoła spływają drobne strużki potu.Szedł coraz szybciej i miał takie uczucie, jakby go ktoś ścigał.Nie śmiał jednak odwrócić głowy.Dopiero przy kapliczce obejrzał się.Droga była pusta.Za kapliczką skręcił w opłotki.Wzdłuż sadu z karłowatymi jabłonkami pchał się w stronę lasu.Nie mógł jeszcze pozbierać myśli ani pozbyć się lęku.Wiedział jedynie, że spartaczył całą robotę.Trzeba było zajść do karczmy od tyłu, od sieni i wywołać karczmarza.Na pewno inaczej by wtedy z nim rozmawiał.Kiedy docierał do skraju lasu, usłyszał, że ktoś za nim biegnie.Odwrócił się gwałtownie, lecz wnet się uspokoił - zobaczył bowiem chłopca, który wołał za nim:- Hej, zaczekajcie! Zaczekajcie!Przystanął.Oparł się plecami o pień drzewa i czekał, aż chłopiec się zbliży.- Czego chcesz? - zapytał ostro.Chłopiec przyglądał mu się z zaciekawieniem.- Tata kazał wam przyjść za godzinę.- Ty od Tabora?- Tak.tylko prosił, żebyście zaszli od podwórza, żeby was nikt nie zobaczył."Jednak nie wszystko stracone" - pomyślał i ogarnęła go radość.Miał ochotę uścisnąć chłopca, lecz ten stał w oddaleniu i przyglądał mu się nieufnie.Chłopiec uśmiechnął się przekornie, zmarszczył łuszczący się nos, błysnął żywo burymi oczami, przechylił głowę i nagle roześmiał się.- Dziękuję - rzucił wesoło Bukowy.- A wy pewno Polak.Bo tu już nieraz Polacy do taty przychodzili.Bukowy świsnął przez zęby.- Pojętny z ciebie chłopak! Malec wzruszył ramionami.- No a jak.- zrobił komiczny grymas, obrócił się na pięcie i biegiem ruszył z powrotem.Bukowy patrzył za nim jeszcze chwilę, a gdy chłopiec zniknął w opłotkach, ruszył w stronę lasu.Przedzierając się mozolnie przez zarośla, brodząc po pas w jałowcach, dotarł do miejsca, gdzie czekał Wichniewicz.Na jego widok Antek uniósł się.- Jak poszło? - zapytał.Bukowy splunął ze złością.- Mało nie wpadłem.Wygłupiłem się jak jasna cholera, ale jednak miałem szczęście.10Kiedy po godzinie Bukowy ubliżał się do karczmy, Tabor czekał już na niego w ogrodzie.Wskazał mu małą furtkę w płocie i zaprowadził bez słowa do szopy, gdzie był skład pustych butelek, gąsiorków i beczek.Twarz miał zasępioną, a jego bure oczy spoglądały z niepokojem na Bukowego.- Człowieku - zaczął niskim głosem - wkopałbyś mnie i siebie.Nie mogłeś mnie wywołać albo.- machnął zniecierpliwiony ręką.- Dobrze, że tak się skończyło.Słyszeliście, że Palinkasa złapali finance na granicy?- Tak - mruknął Bukowy, nie kryjąc zakłopotania.- A kto to był ten w zielonym mundurze?- Szwab i do tego hlinkowiec.Mieliście szczęście.Mógł was porządnie wpakować.- Nagle spojrzał dociekliwiej i z naciskiem zapytał: - A wy.czego ode mnie chcecie?- Palinkas mówił, że możecie wystarać się o taksówkę albo inny samochód.Tabor rozłożył ręce gestem wyrażającym bezradność.- Człowieku, nie macie pojęcia, co się tu teraz dzieje.Wczoraj finance złapali dwóch Polaków.Postawili na nogi całą straż graniczną.Zamknęli granicę nawet dla małego ruchu.A wy - samochód?.- Nie, bracie, widzę, że znowu chcesz mnie wpakować.Radzę wam, wracajcie do Koszyc.- Łatwo wam powiedzieć - wracajcie.Zrozumcie mnie.nie mogę.- Ja nic wam nie poradzę.Nie znam żadnego kierowcy.A zresztą, kto teraz będzie się narażał.Bukowy cały czas obserwował go uważnie.Wyczuł, że Tabor odgrywa przed nim scenę, którą już wcześniej wyreżyserował w myśli.Aktorem był znakomitym.Jego żywe, pełne wyrazu gesty nerwowa mimika, cieniowanie głosu - wszystko obliczone było na przekonanie rozmówcy.Jędrek postanowił skończyć ten seans i zagrać w otwarte karty.Domyślał się, że Tabor, mając kontakt z Palinkasem, brał prawdopodobnie udział w przemycie, a w każdym razie czerpał z niego zyski.Powiedział więc chłodno:- Przecież my nie chcemy, żebyście się narażali za darmo.Przez otyłą twarz karczmarza przebiegł nagły skurcz, a jego oczy nasiąkły oleistym blaskiem.Zagryzł wargi.- Rób, co chcesz, ale ja ci teraz nie mogę pomóc - rzekł bez przekonania i uczynił taki gest, jakby go chciał wyprosić.Bukowy uśmiechnął się przekornie.- Słuchajcie.dobrze zapłacimy.Tabor uniósł ręce jak aktor wzywający na pomoc nadprzyrodzone siły.- Człowieku, zwariowałeś! Mnie życie droższe niż pieniądze.Bukowy przymrużył kpiące oko.- Nawet niż dolary?Twarz karczmarza nabrała wreszcie normalnego wyrazu.- Dolary? - powtórzył z nabożeństwem.- Skąd ty masz dolary?- To już moja sprawa - uśmiechnął się porozumiewawczo, a potem dokończył chłodno, z naciskiem: - Może jednak namyślicie się?Tabor grał teraz zafrasowanego poczciwca: masował chwilę kark, mierzwił włosy, wreszcie podrapał się za uchem.- Zaraz.zaraz.Słyszałem, że ma tu przyjechać jeden z Dobszyny z towarem do sklepu.Mogę z nim pogadać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.do widzenia.- Z Bohom - odetchnął z ulgą karczmarz.Jędrek przeszedł obok drwali, nie rzuciwszy im nawet spojrzenia.Słyszał za sobą suchy, pijacki śmiech leśniczego i jego słowa:- Może pozdrowić od was Palinkasa?Nie odwrócił się.Szedł zrazu wolno, jak gdyby dźwigał na ramionach nieznośny ciężar i nie mógł się go pozbyć.Deski podłogi skrzypiały pod jego stopami.Zdawało mu się, że nigdy nie dojdzie do schodków.Nareszcie droga, orzeźwiający cień jesionów i chłód powiewu na rozpalonej twarzy, a jednak czuł, że koszula klei mu się do ciała, a za uszami i z czoła spływają drobne strużki potu.Szedł coraz szybciej i miał takie uczucie, jakby go ktoś ścigał.Nie śmiał jednak odwrócić głowy.Dopiero przy kapliczce obejrzał się.Droga była pusta.Za kapliczką skręcił w opłotki.Wzdłuż sadu z karłowatymi jabłonkami pchał się w stronę lasu.Nie mógł jeszcze pozbierać myśli ani pozbyć się lęku.Wiedział jedynie, że spartaczył całą robotę.Trzeba było zajść do karczmy od tyłu, od sieni i wywołać karczmarza.Na pewno inaczej by wtedy z nim rozmawiał.Kiedy docierał do skraju lasu, usłyszał, że ktoś za nim biegnie.Odwrócił się gwałtownie, lecz wnet się uspokoił - zobaczył bowiem chłopca, który wołał za nim:- Hej, zaczekajcie! Zaczekajcie!Przystanął.Oparł się plecami o pień drzewa i czekał, aż chłopiec się zbliży.- Czego chcesz? - zapytał ostro.Chłopiec przyglądał mu się z zaciekawieniem.- Tata kazał wam przyjść za godzinę.- Ty od Tabora?- Tak.tylko prosił, żebyście zaszli od podwórza, żeby was nikt nie zobaczył."Jednak nie wszystko stracone" - pomyślał i ogarnęła go radość.Miał ochotę uścisnąć chłopca, lecz ten stał w oddaleniu i przyglądał mu się nieufnie.Chłopiec uśmiechnął się przekornie, zmarszczył łuszczący się nos, błysnął żywo burymi oczami, przechylił głowę i nagle roześmiał się.- Dziękuję - rzucił wesoło Bukowy.- A wy pewno Polak.Bo tu już nieraz Polacy do taty przychodzili.Bukowy świsnął przez zęby.- Pojętny z ciebie chłopak! Malec wzruszył ramionami.- No a jak.- zrobił komiczny grymas, obrócił się na pięcie i biegiem ruszył z powrotem.Bukowy patrzył za nim jeszcze chwilę, a gdy chłopiec zniknął w opłotkach, ruszył w stronę lasu.Przedzierając się mozolnie przez zarośla, brodząc po pas w jałowcach, dotarł do miejsca, gdzie czekał Wichniewicz.Na jego widok Antek uniósł się.- Jak poszło? - zapytał.Bukowy splunął ze złością.- Mało nie wpadłem.Wygłupiłem się jak jasna cholera, ale jednak miałem szczęście.10Kiedy po godzinie Bukowy ubliżał się do karczmy, Tabor czekał już na niego w ogrodzie.Wskazał mu małą furtkę w płocie i zaprowadził bez słowa do szopy, gdzie był skład pustych butelek, gąsiorków i beczek.Twarz miał zasępioną, a jego bure oczy spoglądały z niepokojem na Bukowego.- Człowieku - zaczął niskim głosem - wkopałbyś mnie i siebie.Nie mogłeś mnie wywołać albo.- machnął zniecierpliwiony ręką.- Dobrze, że tak się skończyło.Słyszeliście, że Palinkasa złapali finance na granicy?- Tak - mruknął Bukowy, nie kryjąc zakłopotania.- A kto to był ten w zielonym mundurze?- Szwab i do tego hlinkowiec.Mieliście szczęście.Mógł was porządnie wpakować.- Nagle spojrzał dociekliwiej i z naciskiem zapytał: - A wy.czego ode mnie chcecie?- Palinkas mówił, że możecie wystarać się o taksówkę albo inny samochód.Tabor rozłożył ręce gestem wyrażającym bezradność.- Człowieku, nie macie pojęcia, co się tu teraz dzieje.Wczoraj finance złapali dwóch Polaków.Postawili na nogi całą straż graniczną.Zamknęli granicę nawet dla małego ruchu.A wy - samochód?.- Nie, bracie, widzę, że znowu chcesz mnie wpakować.Radzę wam, wracajcie do Koszyc.- Łatwo wam powiedzieć - wracajcie.Zrozumcie mnie.nie mogę.- Ja nic wam nie poradzę.Nie znam żadnego kierowcy.A zresztą, kto teraz będzie się narażał.Bukowy cały czas obserwował go uważnie.Wyczuł, że Tabor odgrywa przed nim scenę, którą już wcześniej wyreżyserował w myśli.Aktorem był znakomitym.Jego żywe, pełne wyrazu gesty nerwowa mimika, cieniowanie głosu - wszystko obliczone było na przekonanie rozmówcy.Jędrek postanowił skończyć ten seans i zagrać w otwarte karty.Domyślał się, że Tabor, mając kontakt z Palinkasem, brał prawdopodobnie udział w przemycie, a w każdym razie czerpał z niego zyski.Powiedział więc chłodno:- Przecież my nie chcemy, żebyście się narażali za darmo.Przez otyłą twarz karczmarza przebiegł nagły skurcz, a jego oczy nasiąkły oleistym blaskiem.Zagryzł wargi.- Rób, co chcesz, ale ja ci teraz nie mogę pomóc - rzekł bez przekonania i uczynił taki gest, jakby go chciał wyprosić.Bukowy uśmiechnął się przekornie.- Słuchajcie.dobrze zapłacimy.Tabor uniósł ręce jak aktor wzywający na pomoc nadprzyrodzone siły.- Człowieku, zwariowałeś! Mnie życie droższe niż pieniądze.Bukowy przymrużył kpiące oko.- Nawet niż dolary?Twarz karczmarza nabrała wreszcie normalnego wyrazu.- Dolary? - powtórzył z nabożeństwem.- Skąd ty masz dolary?- To już moja sprawa - uśmiechnął się porozumiewawczo, a potem dokończył chłodno, z naciskiem: - Może jednak namyślicie się?Tabor grał teraz zafrasowanego poczciwca: masował chwilę kark, mierzwił włosy, wreszcie podrapał się za uchem.- Zaraz.zaraz.Słyszałem, że ma tu przyjechać jeden z Dobszyny z towarem do sklepu.Mogę z nim pogadać [ Pobierz całość w formacie PDF ]