[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprężył się i pofrunął nad głowami rozbawionych kotów.Selene nie próbowała go zatrzymać.Większość zwierzaków nawet nie zauważyła, gdy w kilku susach dopadł strzeżonego lustra.Wystukał na klawiaturze trzy razy „H” (Heli, heli, heli), potem słowo „papież” w eurokodzie.Minęła przeraźliwie długa sekunda, po czym drzwi zgrzytnęły i uchyliły się nieco, otwierając czeluść ziejącą mrokiem i mrozem.Ktoś wczepił się pazurami w jego kark.Usłyszał nad uchem wściekłe syczenie, policzek musnęły szorstkie wąsy.Miaugion, oczywiście.Kola strząsnął napastnika z pleców nawet się zbytnio nie wysilając.Jęczący przeraźliwie strażnik przekoziołkował do tyłu i spadł na inne skradające się koty.Kola w ostatniej chwili przemknął przez szczelinę zatrzaskujących się właśnie drzwi.Znalazł się w zupełnych ciemnościach, lecz jego wzrok błyskawicznie przystosował się do nowej sytuacji.Stał na pierwszym stopniu stromych kamiennych schodów, na których szczycie majaczyło dziwne blade światełko, jak zapomniany nocoświetlik w odległym zaułku.Po wizycie w rozgrzanej kociej piwnicy tutaj paraliżował ruchy niesamowity chłód bijący od murów.Azimow otrząsnął się jednak szybko z termicznego szoku.Krew Selene słodko pulsowała mu w żyłach i dodawała sił.Ruszył schodami w górę z dziwnym uczuciem deja vu.Na pewno kiedyś już szedł po tych stopniach, choćby we śnie.Nie miał jednak czasu zastanawiać się, kiedy to było.Najważniejsze dotrzeć do celu, chociażby nawet sam cel przerażał.Czego właściwie szukał w mrocznych komnatach przeklętego zamczyska? Odpowiedź nasuwała się tylko jedna.Penetrował właśnie mroczne zakamarki własnego umysłu.Szukał prawdy o sobie samym.I w tym sensie biedny Mruczuś z pewnością miał rację.Lustro prowadziło do poznania prawdy.Gdy bez szczególnego wysiłku wstąpił na najwyższy stopień, przekonał się, że tajemniczy błędny ognik, który go dotychczas prowadził, to odblask częstych błyskawic.Rozjarzały się co chwila w zniszczonych witrażach, ożywiając widmowe postacie dawnych rycerzy i królów.Wokół zamku Nieśmiertelnik szalała burza.Fosforyzujące błyski zalewały swym światłem łuki gotyckich okien i kolumnadę korytarza.Potężne grzmoty przewalały się po krużgankach i zdawały się wstrząsać posadami budowli.Azimow szedł dalej.Mrok osaczał go ze wszystkich stron jak samodzielna, lepka i zabójcza substancja, chwytał za gardło kościstą dłonią upiora.Koli zdawało się, że po kątach i za kolumnami kryją się dziesiątki złośliwych istot, rozszeptanych i rozchichotanych, gotowych rzucić się w każdej chwili na intruza.Z głębi korytarza patrzyły nań żółte ślepia, które znikały, gdy się przybliżył, aby natychmiast pojawić się w innym miejscu.Miał wrażenie, że potężna siła próbuje powstrzymać jego kroki.Nogi stawały się ciężkie, a pierś odpychała niewidzialna fala wichru świszczącego żałośnie w załomach murów.Mimo to brnął przed siebie, nadal nie wiedząc, dokąd ani po co zmierza.Nadepnął na spróchniałą deskę, która złamała się z niemiłym chrzęstem.Przysiągłby, że spod ziemi wydobyło się lodowate tchnienie złośliwego śmiechu.Po chwili natrafił na taflę kolejnego lustra, zamykającego wejście do korytarza.Kiedy w dziwacznych floresach ramy namacał klawiaturę, ta zaświeciła w ciemnościach.Błogosławiąc Selene oraz swoją fenomenalną pamięć i przytomność umysłu, detektyw wystukał: „l, 2, 3”, a następnie satan, oczywiście w eurokodzie.I tym razem zwierciadło okazało się posłuszne.Azimow wszedł do następnej komnaty.Zobaczył.Zobaczył najpierw Adama Jarowita, zasiadającego w czarnej szacie na kamiennym tronie.Strzygoń śledził z uwagą zbliżającą się ku niemu gibką sylwetkę młodego chłopca.Eliade był nagi.Szerokiego, foremnego torsu i długich nóg mógłby mu pozazdrościć sam Apollo Phoebus.Spocony i zdyszany, pachnący młodością i wschodnimi olejkami, którymi zapewne go wcześniej namaszczono, zakończył przed chwilą taniec.Podszedł do jedynego, jak mu się zdawało, widza, oczekując pochwały, może pieszczoty i nagrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Sprężył się i pofrunął nad głowami rozbawionych kotów.Selene nie próbowała go zatrzymać.Większość zwierzaków nawet nie zauważyła, gdy w kilku susach dopadł strzeżonego lustra.Wystukał na klawiaturze trzy razy „H” (Heli, heli, heli), potem słowo „papież” w eurokodzie.Minęła przeraźliwie długa sekunda, po czym drzwi zgrzytnęły i uchyliły się nieco, otwierając czeluść ziejącą mrokiem i mrozem.Ktoś wczepił się pazurami w jego kark.Usłyszał nad uchem wściekłe syczenie, policzek musnęły szorstkie wąsy.Miaugion, oczywiście.Kola strząsnął napastnika z pleców nawet się zbytnio nie wysilając.Jęczący przeraźliwie strażnik przekoziołkował do tyłu i spadł na inne skradające się koty.Kola w ostatniej chwili przemknął przez szczelinę zatrzaskujących się właśnie drzwi.Znalazł się w zupełnych ciemnościach, lecz jego wzrok błyskawicznie przystosował się do nowej sytuacji.Stał na pierwszym stopniu stromych kamiennych schodów, na których szczycie majaczyło dziwne blade światełko, jak zapomniany nocoświetlik w odległym zaułku.Po wizycie w rozgrzanej kociej piwnicy tutaj paraliżował ruchy niesamowity chłód bijący od murów.Azimow otrząsnął się jednak szybko z termicznego szoku.Krew Selene słodko pulsowała mu w żyłach i dodawała sił.Ruszył schodami w górę z dziwnym uczuciem deja vu.Na pewno kiedyś już szedł po tych stopniach, choćby we śnie.Nie miał jednak czasu zastanawiać się, kiedy to było.Najważniejsze dotrzeć do celu, chociażby nawet sam cel przerażał.Czego właściwie szukał w mrocznych komnatach przeklętego zamczyska? Odpowiedź nasuwała się tylko jedna.Penetrował właśnie mroczne zakamarki własnego umysłu.Szukał prawdy o sobie samym.I w tym sensie biedny Mruczuś z pewnością miał rację.Lustro prowadziło do poznania prawdy.Gdy bez szczególnego wysiłku wstąpił na najwyższy stopień, przekonał się, że tajemniczy błędny ognik, który go dotychczas prowadził, to odblask częstych błyskawic.Rozjarzały się co chwila w zniszczonych witrażach, ożywiając widmowe postacie dawnych rycerzy i królów.Wokół zamku Nieśmiertelnik szalała burza.Fosforyzujące błyski zalewały swym światłem łuki gotyckich okien i kolumnadę korytarza.Potężne grzmoty przewalały się po krużgankach i zdawały się wstrząsać posadami budowli.Azimow szedł dalej.Mrok osaczał go ze wszystkich stron jak samodzielna, lepka i zabójcza substancja, chwytał za gardło kościstą dłonią upiora.Koli zdawało się, że po kątach i za kolumnami kryją się dziesiątki złośliwych istot, rozszeptanych i rozchichotanych, gotowych rzucić się w każdej chwili na intruza.Z głębi korytarza patrzyły nań żółte ślepia, które znikały, gdy się przybliżył, aby natychmiast pojawić się w innym miejscu.Miał wrażenie, że potężna siła próbuje powstrzymać jego kroki.Nogi stawały się ciężkie, a pierś odpychała niewidzialna fala wichru świszczącego żałośnie w załomach murów.Mimo to brnął przed siebie, nadal nie wiedząc, dokąd ani po co zmierza.Nadepnął na spróchniałą deskę, która złamała się z niemiłym chrzęstem.Przysiągłby, że spod ziemi wydobyło się lodowate tchnienie złośliwego śmiechu.Po chwili natrafił na taflę kolejnego lustra, zamykającego wejście do korytarza.Kiedy w dziwacznych floresach ramy namacał klawiaturę, ta zaświeciła w ciemnościach.Błogosławiąc Selene oraz swoją fenomenalną pamięć i przytomność umysłu, detektyw wystukał: „l, 2, 3”, a następnie satan, oczywiście w eurokodzie.I tym razem zwierciadło okazało się posłuszne.Azimow wszedł do następnej komnaty.Zobaczył.Zobaczył najpierw Adama Jarowita, zasiadającego w czarnej szacie na kamiennym tronie.Strzygoń śledził z uwagą zbliżającą się ku niemu gibką sylwetkę młodego chłopca.Eliade był nagi.Szerokiego, foremnego torsu i długich nóg mógłby mu pozazdrościć sam Apollo Phoebus.Spocony i zdyszany, pachnący młodością i wschodnimi olejkami, którymi zapewne go wcześniej namaszczono, zakończył przed chwilą taniec.Podszedł do jedynego, jak mu się zdawało, widza, oczekując pochwały, może pieszczoty i nagrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]