[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tą fałdą wiodła jedyna droga przez tę zieloną, falującą dżunglę.Wyżej leżało rumowisko skalne.Wśród niego, niby półki, jaśniały płasienki.Wreszcie przed samym wejściem do koliby wznosiła się mała, może dwudziestometrowa ścianka.Wprawny wspinacz mógł ją pokonać bez trudu.Ścianka kończyła się trawiastym tarasem.Dalej była już koliba.Przedzierając się przez kosówkę, Andrzej wspominał dzień, kiedy po raz pierwszy przyszedł do koliby w Niewcyrce.Była jesień.Trawy na upłazach i płasienkach rudziały jak rdza.Staszek, towarzysz tatrzańskich włóczęg i wspinaczek, rozpalał przed kolibą ognisko, wyciągał do płomieni chude, zgrabiałe z zimna dłonie.Potem zasypiając w śpiworach opowiadali sobie o dziewczynie, którą poznali w schronisku Tery'ego w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich.Dziewczyna miała oczy zielone jak kotka i rwała się do wspinaczki.Po dwóch latach dowiedział się, że zginęła w ścianie Jaworowego.Staszek - pamięta to dokładnie - snuł wtedy plany.Mówił, że po skończeniu politechniki pojedzie do Szwajcarii, będzie się specjalizował w budowie silników elektrycznych.Tymczasem zginał w kampanii wrześniowej pod Tomaszowem Lubelskim.Ale wtedy w oczach jego było samo życie.Gdy rano patrzał na kozice pasące się na zrębach Hrubego, miał wyraz twarzy małego chłopca.Potem był tutaj z Halszką.W deszczu i mgle wracali z grani Ostrej.Halszka drżała, szczękała zębami.Musiał jej oddać wszystkie swoje suche rzeczy.Pytała, czy mu nie będzie zimno.Zaprzeczył, mimo że całą noc trząsł się, nie mogąc doczekać świtu.Ostatni raz przywlókł się sam.Było to wiosną ubiegłego roku.W Podbańskiej naciął się na patrol żandarmów.Uciekał.Strzelali za nim.Kula drasnęła go w udo.Potem przez całą noc wlókł się do Niewcyrki, jak ranne zwierzę do swej nory.Przenocował.Na drugi dzień dobrnął do Zakopanego.Teraz zdawało mu się, że ten sam instynkt rannego zwierzęcia prowadzi go do koliby.Był już pod ścianką.Chciał się wspinać, ale zawahał się.Usiadł na maliniaku, oparł się plecami o głaz i siedział tak chwilę bez ruchu.Patrzał przed siebie w wielką pustą przestrzeń.Nic nie widział.Od żlebów szedł chłodny powiew.Niósł zapach tającego śniegu.Ocknął się dopiero wtedy, gdy słońce znikło za granatowymi graniami, a mroźny cień ogarnął go jak przypływ morza.Wstał ociężale i zaczął się wspinać.Pokonanie dwudziestometrowej ścianki wymagało olbrzymiego wysiłku.Gdy osiągnął wreszcie taras, położył się, twarzą przywarł do chłodnej trawy i dysząc ciężko, odpoczywał.Potem podniósł się na kolana, na czworakach dowlókł się do koliby.Z trudem ściągnął buty, nałożył jeszcze jedną parę skarpetek, wśliznął się do śpiwora i zasnął.Spał długo, spokojnie, bez snów.Gdy się obudził, nie wiedział, gdzie się znajduje.Zdawało mu się, że jest w swym ostatnim mieszkaniu w Ladany, a mrok panujący wokół przypisywał zasuniętym szczelnie storom.Przez długą chwilę wyczekiwał śpiewu drozda, który co rano koncertował wśród akacji obrzeżających winnicę.A gdy go nie usłyszał, doznał przykrego zawodu.Naraz przypomniał sobie szałas pod Turbaczem i pełną dociekliwości twarz rotmistrza Okszy.Zrobiło mu się smutno.Zapragnął zasnąć choćby na chwilę, by zapomnieć o wszystkim, ale głód nie dał mu zmrużyć powiek.Nie wyłażąc ze śpiwora, przyciągnął do siebie plecak, z bocznej kieszeni wyjął góralską spyrkę.Odcinał cienkie plasterki l żuł je.Były twarde jak guma, zjełczałe i słone."Tydzień temu jadłem u Gundla w Varosliget sznycel cielęcy" - pomyślał i roześmiał się cierpko.Zastanawiał się, co teraz zrobić.Przypomniał sobie słowa Ornaka: "Ja bym mu nie darował." i opanował go nagły, bezsilny gniew.Zdawało mu się, że jest w kawiarni na Pilvax.Major stoi w kącie między szatnią a błyszczącym espresso i patrzy nań rozwartymi ze strachu oczami, a on zbliża się do niego z zaciśniętymi pięściami, syczy przez zęby: "Ty draniu! Ty złodzieju! Kto ukradł dwadzieścia tysięcy dolarów?" Obraz ten znikł szybko.Andrzej uśmiechnął się żałośnie."Marzenia, marzenia.Tymczasem major z Władkiem są już prawdopodobnie w Zakopanem albo pod Turbaczem, jeżeli oczywiście obrali drogę przez Tatry.Wyruszyli przecież dzień przede mną.Ale czy major będzie chciał iść pod Turbacz? Może ominie Tatry i Gorce i uda się wprost do Warszawy.Najpierw wybada sytuację, a dopiero później nawiąże kontakt z oddziałami pod Turbaczem.Czy w ogóle udało im się przejść przez Słowację? Droga była bardzo trudna.Tym razem miałem szczęście.Ale czy szczęście dopisało również Władkowi? Iść we dwóch to nie to samo co w pojedynkę.Władek jest świetnym kurierem, ale major mógł zasłabnąć po drodze."Był tak zajęty myślami, że nie spostrzegł, jak przez wylot koliby napływa coraz jaśniejsza fala błękitnawego światła."Pójdę do Zakopanego.Zaczekam tam na majora i potem porachuję się z nim w górach.W górach jest pusto.Góry potrafią dotrzymać tajemnicy.Nie.to byłby samosąd.Muszę tak zakończyć tę sprawę, żeby wszyscy wiedzieli, że major Smyga to łotr i złodziej.Zaprowadzę go pod Turbacz, do Okszy.Niech go sądzą.Partyzanckie sądy działają szybko i sprawnie."Tak długo podsycał swój gniew, tak jątrzył wyobraźnię, że gdy wygrzebał się ze śpiwora, był zdecydowany iść wprost do Zakopanego.Wyczołgał się z koliby.Oślepił go blask słonecznego dnia.Upłazy przysypane cienką warstwą świeżego śniegu żarzyły się jak odlane z metalu."Przez noc kurzyło - pomyślał wyprostowując zdrętwiałe ciało.Nabrał w dłonie krupiastego śniegu i przetarł nim twarz.- Tak, Ornak miał rację, nie można darować!"10Nie chciał schodzić wprost do Koprowej.W dzień można tam było spotkać patrole.Obrał drogę okrężną, przez Szkaradny Żleb i Banie.Miał jeden cel: jak najszybciej dostać się do Zakopanego.Minął już wielkie usypiska Szkaradnego Żlebu, gdy nagle w odległości może stu kroków, wśród bujnej kosodrzewiny ujrzał idącego naprzeciw mężczyznę.Ukrył się za wielkim głazem i obserwował go w napięciu.Ten szedł krokiem wolnym; raz wynurzał się ze skłębionej gęstwiny, to znowu ginął w niej, niby pływak wśród spiętrzonych fal zielonego morza.Naraz Andrzeja ogarnęła wielka radość [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Tą fałdą wiodła jedyna droga przez tę zieloną, falującą dżunglę.Wyżej leżało rumowisko skalne.Wśród niego, niby półki, jaśniały płasienki.Wreszcie przed samym wejściem do koliby wznosiła się mała, może dwudziestometrowa ścianka.Wprawny wspinacz mógł ją pokonać bez trudu.Ścianka kończyła się trawiastym tarasem.Dalej była już koliba.Przedzierając się przez kosówkę, Andrzej wspominał dzień, kiedy po raz pierwszy przyszedł do koliby w Niewcyrce.Była jesień.Trawy na upłazach i płasienkach rudziały jak rdza.Staszek, towarzysz tatrzańskich włóczęg i wspinaczek, rozpalał przed kolibą ognisko, wyciągał do płomieni chude, zgrabiałe z zimna dłonie.Potem zasypiając w śpiworach opowiadali sobie o dziewczynie, którą poznali w schronisku Tery'ego w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich.Dziewczyna miała oczy zielone jak kotka i rwała się do wspinaczki.Po dwóch latach dowiedział się, że zginęła w ścianie Jaworowego.Staszek - pamięta to dokładnie - snuł wtedy plany.Mówił, że po skończeniu politechniki pojedzie do Szwajcarii, będzie się specjalizował w budowie silników elektrycznych.Tymczasem zginał w kampanii wrześniowej pod Tomaszowem Lubelskim.Ale wtedy w oczach jego było samo życie.Gdy rano patrzał na kozice pasące się na zrębach Hrubego, miał wyraz twarzy małego chłopca.Potem był tutaj z Halszką.W deszczu i mgle wracali z grani Ostrej.Halszka drżała, szczękała zębami.Musiał jej oddać wszystkie swoje suche rzeczy.Pytała, czy mu nie będzie zimno.Zaprzeczył, mimo że całą noc trząsł się, nie mogąc doczekać świtu.Ostatni raz przywlókł się sam.Było to wiosną ubiegłego roku.W Podbańskiej naciął się na patrol żandarmów.Uciekał.Strzelali za nim.Kula drasnęła go w udo.Potem przez całą noc wlókł się do Niewcyrki, jak ranne zwierzę do swej nory.Przenocował.Na drugi dzień dobrnął do Zakopanego.Teraz zdawało mu się, że ten sam instynkt rannego zwierzęcia prowadzi go do koliby.Był już pod ścianką.Chciał się wspinać, ale zawahał się.Usiadł na maliniaku, oparł się plecami o głaz i siedział tak chwilę bez ruchu.Patrzał przed siebie w wielką pustą przestrzeń.Nic nie widział.Od żlebów szedł chłodny powiew.Niósł zapach tającego śniegu.Ocknął się dopiero wtedy, gdy słońce znikło za granatowymi graniami, a mroźny cień ogarnął go jak przypływ morza.Wstał ociężale i zaczął się wspinać.Pokonanie dwudziestometrowej ścianki wymagało olbrzymiego wysiłku.Gdy osiągnął wreszcie taras, położył się, twarzą przywarł do chłodnej trawy i dysząc ciężko, odpoczywał.Potem podniósł się na kolana, na czworakach dowlókł się do koliby.Z trudem ściągnął buty, nałożył jeszcze jedną parę skarpetek, wśliznął się do śpiwora i zasnął.Spał długo, spokojnie, bez snów.Gdy się obudził, nie wiedział, gdzie się znajduje.Zdawało mu się, że jest w swym ostatnim mieszkaniu w Ladany, a mrok panujący wokół przypisywał zasuniętym szczelnie storom.Przez długą chwilę wyczekiwał śpiewu drozda, który co rano koncertował wśród akacji obrzeżających winnicę.A gdy go nie usłyszał, doznał przykrego zawodu.Naraz przypomniał sobie szałas pod Turbaczem i pełną dociekliwości twarz rotmistrza Okszy.Zrobiło mu się smutno.Zapragnął zasnąć choćby na chwilę, by zapomnieć o wszystkim, ale głód nie dał mu zmrużyć powiek.Nie wyłażąc ze śpiwora, przyciągnął do siebie plecak, z bocznej kieszeni wyjął góralską spyrkę.Odcinał cienkie plasterki l żuł je.Były twarde jak guma, zjełczałe i słone."Tydzień temu jadłem u Gundla w Varosliget sznycel cielęcy" - pomyślał i roześmiał się cierpko.Zastanawiał się, co teraz zrobić.Przypomniał sobie słowa Ornaka: "Ja bym mu nie darował." i opanował go nagły, bezsilny gniew.Zdawało mu się, że jest w kawiarni na Pilvax.Major stoi w kącie między szatnią a błyszczącym espresso i patrzy nań rozwartymi ze strachu oczami, a on zbliża się do niego z zaciśniętymi pięściami, syczy przez zęby: "Ty draniu! Ty złodzieju! Kto ukradł dwadzieścia tysięcy dolarów?" Obraz ten znikł szybko.Andrzej uśmiechnął się żałośnie."Marzenia, marzenia.Tymczasem major z Władkiem są już prawdopodobnie w Zakopanem albo pod Turbaczem, jeżeli oczywiście obrali drogę przez Tatry.Wyruszyli przecież dzień przede mną.Ale czy major będzie chciał iść pod Turbacz? Może ominie Tatry i Gorce i uda się wprost do Warszawy.Najpierw wybada sytuację, a dopiero później nawiąże kontakt z oddziałami pod Turbaczem.Czy w ogóle udało im się przejść przez Słowację? Droga była bardzo trudna.Tym razem miałem szczęście.Ale czy szczęście dopisało również Władkowi? Iść we dwóch to nie to samo co w pojedynkę.Władek jest świetnym kurierem, ale major mógł zasłabnąć po drodze."Był tak zajęty myślami, że nie spostrzegł, jak przez wylot koliby napływa coraz jaśniejsza fala błękitnawego światła."Pójdę do Zakopanego.Zaczekam tam na majora i potem porachuję się z nim w górach.W górach jest pusto.Góry potrafią dotrzymać tajemnicy.Nie.to byłby samosąd.Muszę tak zakończyć tę sprawę, żeby wszyscy wiedzieli, że major Smyga to łotr i złodziej.Zaprowadzę go pod Turbacz, do Okszy.Niech go sądzą.Partyzanckie sądy działają szybko i sprawnie."Tak długo podsycał swój gniew, tak jątrzył wyobraźnię, że gdy wygrzebał się ze śpiwora, był zdecydowany iść wprost do Zakopanego.Wyczołgał się z koliby.Oślepił go blask słonecznego dnia.Upłazy przysypane cienką warstwą świeżego śniegu żarzyły się jak odlane z metalu."Przez noc kurzyło - pomyślał wyprostowując zdrętwiałe ciało.Nabrał w dłonie krupiastego śniegu i przetarł nim twarz.- Tak, Ornak miał rację, nie można darować!"10Nie chciał schodzić wprost do Koprowej.W dzień można tam było spotkać patrole.Obrał drogę okrężną, przez Szkaradny Żleb i Banie.Miał jeden cel: jak najszybciej dostać się do Zakopanego.Minął już wielkie usypiska Szkaradnego Żlebu, gdy nagle w odległości może stu kroków, wśród bujnej kosodrzewiny ujrzał idącego naprzeciw mężczyznę.Ukrył się za wielkim głazem i obserwował go w napięciu.Ten szedł krokiem wolnym; raz wynurzał się ze skłębionej gęstwiny, to znowu ginął w niej, niby pływak wśród spiętrzonych fal zielonego morza.Naraz Andrzeja ogarnęła wielka radość [ Pobierz całość w formacie PDF ]