[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mars zamknął swoje granice.Trzeba było koniecznie znaleźć jakieś wyjście, źródła nowych zasobów bogactw naturalnych, i zdobyć pożywienie dla setek milio­nów żywych istot.W Kryształowej Przystani również znajdują się szpie­dzy.Tajni agenci Marsa i Ziemi snują od jakiegoś czasu gęstą sieć jntryg.Na szachownicy wojny, która może w każdej chwili wybuchnąć, Wenus zajmuje zbyt ważne miejsce.Koloniści wiedzą o tym.Ale ponoszone ofiary, niewy­gody i zmęczenie nie zostawiają im czasu, by się tym przejmować.Śpią.W ciszy wilgotnej i ciepłej nocy Kryszta­łowa Przystań tonie w szarości spokojnych, uśpionych su­mień.Na odległej o miliony kilometrów Ziemi Gregory Bar- nes przygotowuje się do spędzenia najbardziej upiornej no­cy swojego życia.Pokój był ponury, prawie pozbawiony mebli, tynk płatami odpadał ze ścian.Pierwszą rzeczą, którą zauważył, był właśnie odpadający kawałkami tynk.Zaskoczyło go to, że zastanawia nad dziwnym przebiegiem swego przebudzenia - nad tym, że dostrzegł najpierw szczegóły, a dopiero po­tem otaczającą go całość.Siedział.Spróbował poruszyć nogami, ale nie mógł.Był jednak pewien, że nie jest związany.Pokój nie miał okien, mogła to być jakaś piwnica - zielonkawe plamy na ścianach i pęknięcia muru potwierdzałyby jego przypusz­czenie.Ktoś stał za plecami.Czuł tę obecność dzięki pewnym cichym, niewyraźnym szmerom, ustawicznemu przestępo- waniu z nogi na nogę i oddechowi ciężkiemu, zduszonemu jak u astmatyka.Poczuł nacisk na oparcie krzesła, po czym wykonało ono półobrót.Dwa czy trzy razy zamrugał powiekami.Przed nim stało biurko, przy biurku siedział jakiś mężczy­zna o surowej i niewzruszonej twarzy.Drugi stał obok.Nie był to kierowca taksówki.Przy­glądał mu się, marszcząc cały czas brwi: mały, szczupły mężczyzna o żółtych, niezwykle ruchliwych oczach.Ten, który siedział, niepostrzeżenie kiwnął głową.Na ów znak szczupły mężczyzna podszedł do Gregory'ego sprę­żystym, elastycznym krokiem.Wziął go delikatnie za brodę, zmusił do podniesienia głowy.W oczach, które mu się teraz przyglądały, Gregory dostrzegł złe, sadystyczne błyski.Szczupły wymierzył silny cios w policzek Gregory'ego.W ustach poczuł słodkawy smak krwi.Jakaś ręka chwyciła go za włosy, znowu zmuszony był podnieść głowę.Drugi potworny cios spadł na niego z jeszcze większą siłą.- No więc? - zapytał szczupły napastliwym, pełnym ironii głosem.- Czy możemy zacząć przesłuchanie, majo­rze Barnes?Był to głos, który może się przyśnić tylko w najgor­szym koszmarze przyprawiając człowieka o gęsią skórkę.Gregory Barnes z trudnością podniósł ramię, przesunął rę­ką po dopiero co uderzonym policzku, zebrał językiem krew z rozciętej wargi i splunął na podłogę.- Nie nazywam się Barnes - próbował powiedzieć.Starał się zachowywać możliwie naturalnie mówiąc głosem nieco zmieszanym i zdziwionym.- Nazywam się Edmond Brooks, jestem inżynierem elektronikiem w Silver i Bauer Company.- Nic podobnego - przerwał suchy głos jak smag­nięcie biczem.- Jesteś majorem Gregorym Barnesem z wywiadu.Otworzyły się jakieś drzwi i pojawiła się w nich platy­nowa blondynka w wieku mniej więcej trzydziestu lat.- Czy mam przygotować zastrzyk? - spytała najzupełniej obojętnym tonem.Człowiek przy biurku kiwnął twierdząco głową.Blon­dynka wyszła i po kilku chwilach wróciła niosąc strzykawkę i tamponik.Odsłoniła mu ramię.Gregory zerknął na zegarek: była 1945 27 kwietnia 3842 roku.Upłynęło zatem tylko jakieś sześć godzin od przybycia do portu lotniczego w Nowym Waszyngtonie.Zupełnie się nie broniąc pozwolił, żeby kobieta wstrzyknęła mu płyn prawdy, a tymczasem myślał.Kim mogły być te typy i skąd wiedzieli, że jest agentem? Nie było wątpliwości - wpadł w łapy wywiadu marsjańskiego.Z pewnością chcieli się od niego dowiedzieć, gdzie jest ukryty Kolektor.Upłynęło wiele minut, w czasie których nie wydarzyło się nic szczególnie ciekawego.Szczupły mężczyzna prze­chadzał się wokół jego krzesła, blondynka odeszła na stronę, a facet przy biurku palił z kamiennym wyrazem twarzy.Szczupły spojrzał na zegarek.Odczekał kilka minut i podszedł do Gregory'ego.- Imię i nazwisko?- Mówiłem już, Edmond Brooks.- Kłamca! - zagrzmiał tamten zgrzytając zębami.- Przysięgam, że jestem Edmond Brooks.Edmond Brooks, inżynier elektronik z.- Dość! - wrzasnął człowiek siedzący za biurkiem.- Niech mu pani spróbuje dać Betaphil.Blondynka wyszła.Gregory starał się opanować.Wie­dział, że Betaphil też nic im nie da.Pół roku wcześniej zo­stał uodporniony także przeciw temu lekowi na okres dłuż­szy niż dwa lata.A jednak kiedy usłyszał tę nazwę nie po­trafił stłumić dziwnegu uczucia wstrętu.Dla tych, którzy nie zostali uodpornieni, Betaphil był najwymyślniejszą z tor­tur.Sprawiał, że nawet ci, którzy nie mieli nic do powie­dzenia, śpiewali wszystko, co wiedzieli.Był to lek budzący w człowieku podświadome obawy, owe głęboko ukryte i nie­zbadane lęki, które nagle się pojawiały, żeby dręczyć nie­szczęśnika.Kiedyś, w czasie kursu szkoleniowego, miał okazję rozmawiać z lekarzem, który tytułem eksperymentu poddał się na ochotnika działaniu Betaphilu.Był wtedy świadkiem niebywałej rzeczy.Lekarz podświadomie przeraźliwie bał się insektów.Po zastrzyku omal nie oszalał.Olbrzymie, dwu- , trzymetrowe karaluchy okrążały go i nie było dla niego ratunku.W każdej chwili mogły go chwycić w swoje szczypce.Wokół zaś unosił się ostry zapach kwasu mrów­kowego, kwaśny i przyprawiający o mdłości zapach roz­gniecionych mrówek.Gregory pomyślał, że nie ma sensu udawać strachu, którego w żaden sposób nie mógł przeżywać.Nawet gdyby był najwybitniejszym aktorem świata, nie zdołałby zwieść swoich oprawców.Tymczasem obmyślił inny plan obrony.Kiedy blondynka wróciła, Gregory udał zaniepokoje­nie i zmieszanie.- Co robicie? - krzyknął i próbował wymigać się od zastrzyku.Zmusił w ten sposób niskiego do wymierzenia jeszcze kilku ciosów.Potem spokojnie pozwolił, żeby kobie­ta wykonała swoje zadanie.Człowiek zapalił papierosa.Blondynka usiadła z boku przyglądając się swoim paznokciom.Czas płynął, wolno są­czyły się minuty, zawisając nad otchłanią niepokoju.Szczupły poruszył się, dwa razy obszedł dookoła krzes­ło Gregory'ego, po czym wymamrotał: - Nic z tego, Betaphil nie działa.Można się było spodziewać.Oparł ręce na biurku i powiedział: - No i co? Cała sprawa wydaje mi się jasna.Jeśli Betaphil nie działa, to znaczy, że niewątpliwie jest członkiem wywiadu.Co mam "robić? Dalej nad nim popracować?Człowiek za biurkiem mruknął.- Zawołaj Steve'a - powiedział i podrapał się za uchem.Chudzielec zwrócił się ku drzwiom, dał znak i wszedł Steve.Był to wysoki, potężny młodzieniec o wadze ponad sto kilo, gładkich włosach i oliwkowej cerze.Miał olbrzymie ręce.Gregory zauważył ręce Steve'a i poczuł skurcz w dołku.- Idę coś przegryźć - powiedział chudzielec.- A ty pracuj dalej.Steve uśmiechnął się.Gregory zobaczył rząd białych, bardzo regularnych zębów, potężną szczękę, która ściskała cygaro, jakby było ono rurką z kremem.Steve pochylił się nad nim i dmuchnął mu prosto w twarz dymem z cygara.Potem zaczął go przesłuchiwać.- Nazywasz się?Gregory wzruszył ramionami.- Nie udawaj idioty - powiedział Steve.I uśmiech­nął się.Energicznym ruchem wyrwał mu kępkę włosów.Przez krótki czas stał tak, przyglądając się włosom pod światło.Następnie dmuchnął na nie i wytarł palce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl