[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy Ruby Gillis obejmie szkołę w Carmody?— Tak.Priscilla pisała mi, że wzięła posadę w swym rodzinnym mieście, a jej dawne stanowisko Komitet ofiarował Ruby Gillis.Przykro mi, że Priscilla już do nas nie powróci, lecz jeśli tak być musi, rada jestem, że zastąpi ją Ruby.Soboty będzie przecież spędzała u rodziców w Avonlea i jak za dawnych czasów nasza czwórka z Janka i Dianą będzie znowu razem.Powróciwszy do domu, Ania zastała Marylę siedzącą na kamiennych schodkach ganku.— Byłam u Małgorzaty.Postanowiłyśmy jechać jutro do miasta.Mąż jej czuje się lepiej w tym tygodniu, więc Małgorzata chce wykorzystać tę chwilę, zanim nastąpi nowy atak.— Ja zaś postanowiłam wstać jutro bardzo wcześnie, gdyż mam moc roboty — rzekła Ania.— Przede wszystkim muszę przesypać pierze z mojej pierzynki do nowej poszwy.Powinnam była już dawno to uczynić, lecz odkładałam tę wstrętną robotę.Jest to złe przyzwyczajenie odkładać przykre zajęcia na później.Mnie szczególnie nie wolno tego robić, bo jakże mogłabym łajać dzieci za takie postępowanie.Byłoby to nielogiczne.Chcę też upiec placek dla pana Harrisona, skończyć referat o ogrodach dla K.M.A., napisać do Stelli, uprać i uprasować moją białą sukienkę, no i uszyć fartuszek dla Toli.— I połowy tego nie wykonasz — ostrzegła przewidująca jak zwykle Maryla.— Ilekroć projektujemy wiele, zawsze zdarza się coś, co staje nam na przeszkodzie.XX.Zwykła kolej rzeczy.Nazajutrz Ania zerwała się wczesnym rankiem i radośnie powitała jasny wschód słońca, triumfalnie unoszącego się na perłowym niebie.Zielone Wzgórze tonęło w morzu blasków, poprzerzynanym rozkołysanymi cieniami wierzb i topoli.Za drogą rozciągał się łan bladozłotej pszenicy lekko falującej od podmuchów wiatru.Świat był tak piękny, że Ania stała kilka chwil bez ruchu u furtki, upajając się jego czarem.Po śniadaniu Maryla przygotowała się do odjazdu.Zabierała ze sobą Tolę, której od dawna przyrzekła tę przejażdżkę.— A ty, Tadziu, bądź grzeczny i nie męcz Ani — upominała chłopca.— Jeśli usłyszę, żeś się dobrze sprawował, dostaniesz torebkę różowych karmelków.Niestety, Maryla odstąpiła od swych szczytnych zasad i ostatnio nauczyła się przekupywać Tadzia, aby zmusić go do grzeczności.— Nie będę psocił umyślnie, ale jeśli mi się coś zdarzy przypadkiem? — chciał się upewnić Tadzio.— Wystrzegaj się przypadków.Aniu, gdy przyjdzie pan Shearer, wybierz dobry kawał pieczeni i parę befsztyków, w przeciwnym razie trzeba będzie zabić kurczaka na jutrzejszy obiad.— Szkoda mi czasu na gotowanie obiadu tylko dla nas dwojga.Wystarczy nam reszta zimnej szynki, a befsztyki usmażę, gdy powrócicie wieczorem.— Ja pójdę przed południem pomagać panu Harrisonowi zbierać trawę morską — zawiadomił Tadzio.— Prosił mnie wczoraj i na pewno poczęstuje mnie obiadem.Pan Harrison jest strasznie miły.Chciałbym być taki jak on, gdy dorosnę.Tylko nie z twarzy.Ale tego się nie boję, bo pani Linde mówi, że jestem bardzo ładny.Powiedz mi, Aniu, czy zawsze będę ładny?— Przypuszczam, że będziesz — odrzekła Ania poważnie, nie spostrzegając wyraźnego niezadowolenia Maryli.— Jesteś rzeczywiście ładnym chłopcem, toteż powinieneś się zachowywać równie grzecznie i rycersko, jak na to wyglądasz.— A dlaczego wczoraj, kiedy Minia Barry płakała, że jest brzydka, powiedziałaś jej, żeby była miła i grzeczna, to nikt jej nie będzie uważał za brzydką? — pytał niezadowolony Tadzio.— Czy się jest ładnym, czy brzydkim, zawsze trzeba być grzecznym!— A ty sam nie pragniesz być grzecznym? — wtrąciła Maryla, która nauczyła się już wielu rzeczy, ale nie zdawała sobie sprawy z bezcelowości takich pytań.— Owszem, ja chcę być grzecznym, ale nie za bardzo — odpowiedział Tadzio przezornie.— Można się źle sprawować i zostać dyrektorem szkoły niedzielnej.Pan Bell jest dyrektorem, a to przecież strasznie zły człowiek.— To nieprawda! — zawołała Maryla z oburzeniem.— Właśnie, że jest.Sam to mówił — zapewniał Tadzio.— W niedzielę przy modlitwie.Mówił, że jest marnym robakiem i nędznym prochem.Co on takiego zrobił, Marylo? Zabił kogo czy okradł skarbonkę kościelną? Chciałbym to wiedzieć!Szczęściem, w tej chwili nadjechała pani Linde i wybawiła Marylę z trudnej sytuacji, w jaką ją wprawiły kłopotliwe pytania Tadzia.W duszy życzyła sobie, ażeby na przyszłość pan Beli zechciał unikać tak ryzykownych przenośni w kazaniach wygłaszanych dla małych dzieci.Pozostawszy sama, Ania zabrała się z zapałem do pracy.W mgnieniu oka łóżka były zasłane, podłogi zamiecione, kury nakarmione, a uprana biała sukienka rozwieszona na sznurze.Teraz czekało ją przesypywanie pierzyny.Skoczyła na strych i zarzuciła na siebie pierwszą lepszą starą sukienkę, jaka jej wpadła w ręce — granatową wełnianą, trzy lata temu odłożoną do rupieci.Sukienka ta była tak wyrośnięta i ciasna, jak owa słynna bawełniana, w której Ania w swoim czasie pojawiła się na Zielonym Wzgórzu.Puch i pierze nie mogły już temu ubiorowi wyrządzić żadnej szkody.Stroju dopełniała okręcona wokół głowy czerwona kraciasta chustka, ongiś własność Mateusza.W tym przebraniu Ania udała się do pokoiku przy kuchni, dokąd już poprzednio zaniosła pierzynę.U okna wisiało pęknięte lusterko.Ania rzuciła nań okiem — przez jedną niefortunną chwilę.Siedem piegów na nosie odcinało się wyraźniej niż zwykle, może wskutek blasku padającego przez nie osłonięte szyby.„Zapomniałam wczoraj natrzeć nos maścią — pomyślała.— Muszę to zaraz zrobić”.Ania stosowała już różne środki w celu usunięciu piegów; przy jednej z prób skóra zeszła jej z całego nosa, ale piegi pozostały.Przed paru dniami znalazła w jakimś czasopiśmie nową receptę na piegi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl