[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to dobra dziewczyna, starała się żyć tak, jak powinna żyć osoba na jej stanowisku, wierzyła we wszystko, czego ją uczył kościół, ale nie rozmyślała nigdy o niebie z własnej woli.— Minia May zapytywała mnie wczoraj, czy w niebie będziemy nosić nasze świąteczne sukienki — zaśmiała się Diana.— A tyś nie potwierdziła, że będziemy?— Ach, nie.Powiedziałam jej, że wcale nie będziemy tam myśleć o sukniach.— O, ja przypuszczam, że będziemy… troszeczkę — odparła z powagą Ania.— W wieczności będzie dość czasu, aby móc myśleć o tym i nie zaniedbywać równocześnie ważniejszych rzeczy.Ja na przykład wierzę, że będziemy tam miały piękne suknie… szaty jest może odpowiedniejszym słowem.Chciałabym na początek, przez kilka stuleci nosić różowe… o, pewna jestem, że dużo czasu upłynęłoby, nim bym się tym znudziła.Uwielbiam różowy kolor, a nigdy nie będę go mogła nosić w tym życiu.Za lasem droga spuszczała się w dół na słoneczną polanę ku strumykowi, przeciętemu kładką.Dalej zaś roztaczało się bogactwo zalanego słońcem lasu, gdzie listowie było zielone i świeże, powietrze — niby przezroczyste, złote wino, a na ziemi słały się drżące plamy promieni słonecznych.I znowu gaj dzikich wisien, i dolina giętkich sosenek, a wreszcie wzgórze tak strome, że dziewczęta dosięgły szczytu zadyszane.Tam oczekiwała je najrozkoszniejsza niespodzianka.Poza nimi rozciągały się pola dochodzące do „górnej drogi” z Carmody; przed nimi zaś, otoczony bukami i świerkami, widniał mały ogródek lub coś, co kiedyś było ogródkiem.Okalał go rozsypujący się mur kamienny, porośnięty mchem i trawą.Można było jeszcze odróżnić ślady dawnych ścieżek.Przez środek ciągnął się szpaler krzaków różanych, a z jednego brzegu sznur wisien osypanych śnieżnobiałym puchem.Cały ogród tonął w morzu białych i żółtych narcyzów, wśród których gdzieniegdzie wychylały się kępki soczystej, szmaragdowej trawy.— Ach, jakże bosko! — zawołały chórem trzy głosy.Ania, zapatrzona, milczała.— Jakim cudem powstał ten ogród? — zapytała Priscilla zdumiona.— Musi to być ogród Heleny Gray — objaśniła Diana.— Matka opowiadała nam o nim, ale nigdy go nie widziałam i nie sądziłam, żeby mógł istnieć jeszcze.Znasz tę historię, Aniu?— Nie, chociaż nazwisko nie jest mi obce.— Widziałaś je na cmentarzu.Helena pochowana jest w topolowej alei.Znasz ten nagrobek kamienny z wyrzeźbioną na nim otwartą bramą i napisem: „Tu spoczywa Helena Gray, zmarła w dwudziestej drugiej wiośnie życia”.Obok jest grób Jana Graya, ale bez nagrobka.Dziwne, że Maryla ci o tym nie opowiadała.Ale to historia sprzed trzydziestu lat, więc wszyscy o niej zapomnieli.— Ach, musimy ją usłyszeć! — zawołała Ania.— Usiądźmy wśród narcyzów, a Diana niechaj opowiada.Spójrzcie tylko, tysiące kwiatów rozsypanych wokoło, jak gdyby kobierzec utkany ze słonecznych księżycowych promieni zaścielał ogród.Co za bajeczne odkrycie.I pomyśleć, że przez sześć lat mieszkałam stąd o milę i nie znałam tego cudu.Zaczynaj, Diano.— Dawno temu — mówiła Diana — folwark ten należał do starego Daniela Graya, który wówczas mieszkał w dzisiejszym domu Sloane’a.Pewnej zimy jedyny syn Daniela, Jan, wyjechał do Bostonu szukać zajęcia i tam zakochał się w młodej dziewczynie, Helenie Murray.Pracowała w fabryce, ale nie cierpiała swego zawodu.Wychowana była na wsi i do wsi tęskniła.Przyjęła oświadczyny Jana pod warunkiem, że zamieszkają w jakiejś cichej miejscowości wśród pól i lasów.Przywiózł ją więc do Avonlea.Pani Linde powiada, że ryzykował wiele żeniąc się z Amerykanką, tym bardziej iż była ona słabego zdrowia i nie miała pojęcia o gospodarstwie.Matka jednak mówi, że Helena była piękna i pełna słodyczy, a Jan dosłownie całował ślady jej stóp.Stary Gray podarował synowi folwark.Jan wybudował mały domek i mieszkał w nim z Heleną przez cztery lata.Nie wychodziła nigdzie i prawie nikt jej nie odwiedzał, z wyjątkiem mojej matki i pani Linde.Jan założył jej ten ogród, którym cieszyła się jak dziecko.Nie była dobrą gospodynią, natomiast zamiłowaną ogrodniczką i kwiatom poświęcała wszystkie wolne chwile.Nagle zachorowała.Matka moja przypuszcza, że biedaczka miała suchoty, zanim tu przybyła.Nie leżała w łóżku, ale z dnia na dzień stawała się bledsza i słabsza.Jan nie pozwolił nikomu jej doglądać, sam ją pielęgnował, a matka mówi, że był delikatny i czuły jak kobieta.Codziennie wynosił ją, otuloną w szal, do ogrodu i umieszczał na słońcu.Tam czuła się zupełnie szczęśliwa.Podobno prosiła rano i wieczór Jana, by klękał przy niej i modlił się wraz z nią, ażeby Bóg zesłał jej śmierć wśród kwiatów.Modlitwa ich została wysłuchana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl