[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiedział też owydarzeniach ostatniej nocy.Otóż razem z dowódcą wdarli się do stanowisk obronnych Sowietów, którzy uciekając, porzucali broń.Trzeba przyznać, że ich akcja wymagała brawury.Menzel od razu poprosił dowódcę o przyznanie mu Krzyża %7łelaznego.Wielkanoc w 1944 roku przypadała dziewiątego kwietnia.Pomyślałem, że przyjemnie byłoby spędzić te dwa dni w gronie kolegów inaszych gospodarzy.Tym bardziej że na froncie był spokój.Z żoną gospodarza uzgodniłem wkład w świąteczny obiad.Ona ze swejstrony powiedziała, że wprawdzie nie wszystko będzie tak jak przed wojną, ale na pewno przygotuje pisanki, pieczyste, biały chleb ijakieś ciasto.Czytelnicy mogą się dziwić, że ja, przymusowy żołnierz armii niemieckiej, wspominam członków naszego oddziału jakokolegów, a nawet przyjaciół.Aączyła nas jednak obawa przed śmiercią.Wiedzieliśmy, że szansą wyjścia z opresji była koleżeńskasolidarność.Niektórzy byli przygnębieni.Uważałem, że dowództwo jednostek bojowych powinno starać się to zmienić, zwłaszczawtedy, kiedy z niepokojem oczekiwaliśmy działań ofensywnych przeciwnika.Gra w karty czy kopanie schronów nie polepszałystanu psychicznego żołnierzy.Przydałyby się wiadomości radiowe i choćby gazety.%7łałowałem, że nie zabrałem jakiejś książki.Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na penetrowanie okolicy.Koniec marca i początek kwietnia był w Zaturcach ciepły.O godzinę wcześniej niż początkowo ustaliłem z gospodynią,zaprosiłem na wielkanocny obiad cały oddział radiotelegrafistów.Na wstępie zapowiedziałem, że odmówię Ojcze nasz po łacinie.Pozostałym uczestnikom zaproponowałem odmówienie modlitwy w milczeniu, każdy w ojczystym języku.Potem, dzieląc sięjajkami, składaliśmy sobie życzenia.Godzinę pózniej Sowieci zaczęli strzelać z granatników.Schroniliśmy się w ziemiance naszych gospodarzy.Ostrzał trwałkilkanaście minut.Potem wróciliśmy do świątecznego obiadu.Po obiedzie popijaliśmy szampana.Gospodyni zaśpiewaławielkanocną pieśń, a ja popisałem się piosenką J attendrais., a potem jeszcze zaśpiewałem piosenkę włoską, której nauczyłem sięwe Frankfurcie nad Menem.Pod koniec kwietnia nasz batalion został skierowany do miejscowości Rożyszcze, by zluzować jednostkę pancerną i zająć linięobronną nad rzeką Styr.Cała operacja miała nastąpić w nocy.Na przeprowadzenie jej czekaliśmy w pobliskim lesie, gdziepodjechała kuchnia polowa ciągnięta przez dwa perszerony.Kiedy zobaczyłem menażki wypełnione zupą marchwiową, zemdliłomnie.Gdy kucharz napełniał moją menażkę, powiedziałem mu, że jak jeszcze raz przywiezie taki obiad, to zatelegrafuję do Rosjan ipoproszę ich o rozwalenie kuchni miną.W tym momencie usłyszeliśmy świst nadlatujących pocisków artyleryjskich.Od tegozdarzenia za każdym razem krzyczał: Pozwólcie najpierw obsłużyć tego czarnego czarta, żeby nie doszło do nieszczęścia!.Marchwiowej zupy już nie przywoził.Kiedy weszliśmy do Rożyszcza, rozległ się potężny warkot uruchamianych silników czołgów, które opuszczały miasteczko.Dowódca, radiotelegrafista i ja zajęliśmy dwa pomieszczenia w nowoczesnym budynku szkolnym.Nazajutrz przed południemSowieci rozpoczęli ostrzeliwanie stanowisk zajmowanych przez naszych żołnierzy i okolicy szkoły ciężkim ogniem artyleryjskim.Już w pierwszych minutach w podziemiach gmachu szkolnego zaczęli chronić się ranni żołnierze.Chcąc zapoznać się z sytuacją,wyszedłem z budynku.Przed nami nie było już niemieckich żołnierzy, wróciłem zatem i krzyknąłem do dowódcy, że przed nami niema żadnego piechura.Na to zaczął wrzeszczeć: Raus!.Oszołomiony, wybiegłem ponownie i wskoczyłem do płytkiego okopupokrytego śniegiem.W dali zobaczyłem żołnierzy sowieckich, którzy stali, czekając prawdopodobnie na zakończenie ostrzałuarmatniego.Kiedy uciszyło się, ruszyli do ataku.Zawróciłem do szkoły i zacząłem krzyczeć, że zbliżają się Rosjanie.Pułkownik znów ryknął: Raus!.Wybiegłem więc przerażony, kierując się do widocznych w dali budynków.Miałem przed sobą kilkaset metrów przez pole.Biegłem, klucząc.Nie słyszałem żadnych wystrzałów ani świstów pocisków.Kiedy dopadłem do pierwszych zabudowań, otoczylimnie nieznani piechurzy, pytając, dlaczego nikt poza mną nie opuścił budynku szkolnego.Nie odpowiedziałem.Obserwującprzedpole, doszedłem do wniosku, że pułkownik postanowił z jakichś powodów oddać się w ręce Sowietów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Opowiedział też owydarzeniach ostatniej nocy.Otóż razem z dowódcą wdarli się do stanowisk obronnych Sowietów, którzy uciekając, porzucali broń.Trzeba przyznać, że ich akcja wymagała brawury.Menzel od razu poprosił dowódcę o przyznanie mu Krzyża %7łelaznego.Wielkanoc w 1944 roku przypadała dziewiątego kwietnia.Pomyślałem, że przyjemnie byłoby spędzić te dwa dni w gronie kolegów inaszych gospodarzy.Tym bardziej że na froncie był spokój.Z żoną gospodarza uzgodniłem wkład w świąteczny obiad.Ona ze swejstrony powiedziała, że wprawdzie nie wszystko będzie tak jak przed wojną, ale na pewno przygotuje pisanki, pieczyste, biały chleb ijakieś ciasto.Czytelnicy mogą się dziwić, że ja, przymusowy żołnierz armii niemieckiej, wspominam członków naszego oddziału jakokolegów, a nawet przyjaciół.Aączyła nas jednak obawa przed śmiercią.Wiedzieliśmy, że szansą wyjścia z opresji była koleżeńskasolidarność.Niektórzy byli przygnębieni.Uważałem, że dowództwo jednostek bojowych powinno starać się to zmienić, zwłaszczawtedy, kiedy z niepokojem oczekiwaliśmy działań ofensywnych przeciwnika.Gra w karty czy kopanie schronów nie polepszałystanu psychicznego żołnierzy.Przydałyby się wiadomości radiowe i choćby gazety.%7łałowałem, że nie zabrałem jakiejś książki.Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na penetrowanie okolicy.Koniec marca i początek kwietnia był w Zaturcach ciepły.O godzinę wcześniej niż początkowo ustaliłem z gospodynią,zaprosiłem na wielkanocny obiad cały oddział radiotelegrafistów.Na wstępie zapowiedziałem, że odmówię Ojcze nasz po łacinie.Pozostałym uczestnikom zaproponowałem odmówienie modlitwy w milczeniu, każdy w ojczystym języku.Potem, dzieląc sięjajkami, składaliśmy sobie życzenia.Godzinę pózniej Sowieci zaczęli strzelać z granatników.Schroniliśmy się w ziemiance naszych gospodarzy.Ostrzał trwałkilkanaście minut.Potem wróciliśmy do świątecznego obiadu.Po obiedzie popijaliśmy szampana.Gospodyni zaśpiewaławielkanocną pieśń, a ja popisałem się piosenką J attendrais., a potem jeszcze zaśpiewałem piosenkę włoską, której nauczyłem sięwe Frankfurcie nad Menem.Pod koniec kwietnia nasz batalion został skierowany do miejscowości Rożyszcze, by zluzować jednostkę pancerną i zająć linięobronną nad rzeką Styr.Cała operacja miała nastąpić w nocy.Na przeprowadzenie jej czekaliśmy w pobliskim lesie, gdziepodjechała kuchnia polowa ciągnięta przez dwa perszerony.Kiedy zobaczyłem menażki wypełnione zupą marchwiową, zemdliłomnie.Gdy kucharz napełniał moją menażkę, powiedziałem mu, że jak jeszcze raz przywiezie taki obiad, to zatelegrafuję do Rosjan ipoproszę ich o rozwalenie kuchni miną.W tym momencie usłyszeliśmy świst nadlatujących pocisków artyleryjskich.Od tegozdarzenia za każdym razem krzyczał: Pozwólcie najpierw obsłużyć tego czarnego czarta, żeby nie doszło do nieszczęścia!.Marchwiowej zupy już nie przywoził.Kiedy weszliśmy do Rożyszcza, rozległ się potężny warkot uruchamianych silników czołgów, które opuszczały miasteczko.Dowódca, radiotelegrafista i ja zajęliśmy dwa pomieszczenia w nowoczesnym budynku szkolnym.Nazajutrz przed południemSowieci rozpoczęli ostrzeliwanie stanowisk zajmowanych przez naszych żołnierzy i okolicy szkoły ciężkim ogniem artyleryjskim.Już w pierwszych minutach w podziemiach gmachu szkolnego zaczęli chronić się ranni żołnierze.Chcąc zapoznać się z sytuacją,wyszedłem z budynku.Przed nami nie było już niemieckich żołnierzy, wróciłem zatem i krzyknąłem do dowódcy, że przed nami niema żadnego piechura.Na to zaczął wrzeszczeć: Raus!.Oszołomiony, wybiegłem ponownie i wskoczyłem do płytkiego okopupokrytego śniegiem.W dali zobaczyłem żołnierzy sowieckich, którzy stali, czekając prawdopodobnie na zakończenie ostrzałuarmatniego.Kiedy uciszyło się, ruszyli do ataku.Zawróciłem do szkoły i zacząłem krzyczeć, że zbliżają się Rosjanie.Pułkownik znów ryknął: Raus!.Wybiegłem więc przerażony, kierując się do widocznych w dali budynków.Miałem przed sobą kilkaset metrów przez pole.Biegłem, klucząc.Nie słyszałem żadnych wystrzałów ani świstów pocisków.Kiedy dopadłem do pierwszych zabudowań, otoczylimnie nieznani piechurzy, pytając, dlaczego nikt poza mną nie opuścił budynku szkolnego.Nie odpowiedziałem.Obserwującprzedpole, doszedłem do wniosku, że pułkownik postanowił z jakichś powodów oddać się w ręce Sowietów [ Pobierz całość w formacie PDF ]