[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście tam, gdzie nikt nie zagląda.Albo może w czymś zamkniętym, do czego tylko on jeden ma klucz.Od razu zwątpił, czy istnieje tu miejsce, do którego pani Bogusia nie miałaby klucza, panią Bogusię bowiem poznać zdążył.Ale może coś…Węsząc i snując się na palcach, trafił na dziwny zakamarek, osłonięty wielką płytą pilśniową twardą, o tyle trudną do usunięcia, że nie było na nią miejsca w żadną stronę.Można ją było w ogóle zabrać i zrzucić ze schodów, ale nic poza tym, przesunięciu jej w bok przeszkadzały sąsiednie, prostopadłe ściany.Pomyślawszy, iż przestrzeń za ową osłoną jest doskonale niedostępna, zatem świetna jako kryjówka, Karpiowski z wielkim zapałem spróbował tam się dostać.Nie przesuwać, ale chociaż odchylić i zajrzeć…Szeroko rozpościerając ręce, ujął krawędzie płyty, pociągnął delikatnie, bez rezultatu, pociągnął mocniej, też bezskutecznie, przesunął dłonie wyżej i szarpnął porządnie.Płyta, w gruncie rzeczy lekka, tylko zaklinowana, zgrzytnęła, szurnęła i wykonała jakby połowiczny skok.Góra wygięła się i opadła Karpiowskiemu na głowę, dołem jednym rogiem wyskoczyła z zakamarka, a drugim wbiła się w jego wnętrze.Nie Chlup użytkował ową kryjówkę, tylko pani Bogusia.Trzymała tam puch i pierze, pochodzące sprzed wielu lat, ukryte w bardzo starych i zleżałych, papierowych workach…Tadzio przy klapie piętro wyżej pomyślał właśnie, że na miejscu ojca depozyt przyjaciela ukryłby całkiem zwyczajnie w swoim sanktuarium, w gabinecie, zapchanym mnóstwem elementów hobbystycznych, niezrozumiałych dla małżonki i bardzo przez nią nie lubianych.Postanowił natychmiast Karpiowskiemu o tym powiedzieć.Przerwał na chwilę łomoty.— Panie Henryku! — wysyczał przenikliwie z góry, wtykając głowę pomiędzy strop i schodki.— Mam myśl! Panie Henryku!W odpowiedzi usłyszał jakieś lekkie walenie czymś i stłumione dźwięki, podobne do przekleństw, średnio wyszukanych.Zaniepokojony, szybko zlazł niżej i ujrzał widok straszny.Nakryty z góry wielką, wygiętą, płytą pilśniową twardą, niewidoczny pod nią Karpiowski podrygiwał i wierzgał nogami, wokół niego zaś zaczynała się wznosić ogromna chmura pierza.Nie było wprawdzie idealnie białe, pochodziło przeważnie od rozmaitych kur, ale, jako pierze, dawało się rozpoznać.Świadom upływu czasu i zbliżającej się chwili powrotu do domu pani Bogusi, Tadzio przeraził się śmiertelnie.W mgnieniu oka zjechał na dół, przez moment jeszcze nie wiedział, co robić, uwalniać wspólnika od płyty czy wpychać z powrotem wylatujące z zakamarka fontanny, ale jakoś decyzja sama mu się podjęła, błyskawicznie, acz z pewnym wysiłkiem zaprowadził porządek.Napływ pierza ustał, to, co wyleciało, jednakże w zupełności wystarczyło do równie obfitej, jak koszmarnej dekoracji holu i schodów na piętrze.Karpiowski przyozdobiony był jeszcze piękniej.— Tfu — powiedział, wypluwając drobne kłaczki.— Nic tam nie zobaczyłem.Tfu!— Gazu! — zdenerwował się Tadzio.— Sprzątamy to! Rany boskie, ale pan trafił…! Niech pan zgarnia, wszystko jedno, do łazienki pójdzie pan potem!— I co z tym robić…?— Upchamy byle gdzie.Już, już, prędzej! Nie daj Boże, żeby ta megiera teraz wróciła! Pójdę po szczotkę, bo pan dziwnie wygląda… Odkurzacz, przyniosę odkurzacz…Odkurzacz wciągnął w siebie także krawat Karpiowskiego, ale zwycięstwo w walce z pierzem jęło przechylać się na ich stronę.— Niech pan szuka trochę ostrożniej — prosił Tadzio, wysapujac z siebie panikę.— Żeby ona się nie zorientowała.Chciałem panu powiedzieć, że na miejscu ojca schowałbym w gabinecie, to taki jego święty pokój, dlatego zajrzałem tu na dół.Cicho, niech to nie leci na parter, bo Staś to może nie, ale Agatka nabierze podejrzeń i przekabluje mamusi.Niech pan słucha… o rany boskie, ona wraca! Elżbieta ją musi zatrzymać…!Elżbieta, przy pełnym poparciu dzieci, również czyhała na chwilę powrotu pani Bogusi.Wspólnymi siłami zdołali usunąć ślady uczty, zanim oko matki mogło je ujrzeć, na stole spoczęły nie naruszone jeszcze ciasteczka, przeznaczone dla dorosłych, pani Bogusia dała się widzieć przy furtce, kiedy z góry dobiegło nagle alarmujące syknięcie.Szczęśliwie się złożyło, że w tym momencie Agatka w kuchni usuwała ślady z talerzy, a Staś w jadalni zmiatał okruszyny ze stołu, i w drodze pomiędzy pomieszczeniami Elżbieta znalazła się sama jedna.Spojrzała w górę.— Zatrzymaj ją! — wyszeptała do niej dziko twarz Tadzia, widoczna w połowie schodów tuż nad balustradą.— Niech Bóg broni na górę! Mamy pierze!Pozostawiając Elżbietę z tą przerażającą i niezrozumiałą informacją, twarz znikła.Pani Bogusia była zgrzana, zmęczona, obarczona torbami i wściekła.Odpoczywać wprawdzie nie zamierzała, w domu z reguły wstępowały w nią nowe siły, czemu sprzyjał rodzaj zajęć, odmiennych niż służbowe, ale chciała spokojnie i z namysłem przyrządzić kolejny obiad na trzy dni.Świadkowie byli jej przy tym potrzebni jak dziura w moście.A w ogóle goście codziennie, to już stanowczo przekraczało wszelkie granice przyzwoitości, ci Karpiowscy chyba szału jakiegoś dostali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Oczywiście tam, gdzie nikt nie zagląda.Albo może w czymś zamkniętym, do czego tylko on jeden ma klucz.Od razu zwątpił, czy istnieje tu miejsce, do którego pani Bogusia nie miałaby klucza, panią Bogusię bowiem poznać zdążył.Ale może coś…Węsząc i snując się na palcach, trafił na dziwny zakamarek, osłonięty wielką płytą pilśniową twardą, o tyle trudną do usunięcia, że nie było na nią miejsca w żadną stronę.Można ją było w ogóle zabrać i zrzucić ze schodów, ale nic poza tym, przesunięciu jej w bok przeszkadzały sąsiednie, prostopadłe ściany.Pomyślawszy, iż przestrzeń za ową osłoną jest doskonale niedostępna, zatem świetna jako kryjówka, Karpiowski z wielkim zapałem spróbował tam się dostać.Nie przesuwać, ale chociaż odchylić i zajrzeć…Szeroko rozpościerając ręce, ujął krawędzie płyty, pociągnął delikatnie, bez rezultatu, pociągnął mocniej, też bezskutecznie, przesunął dłonie wyżej i szarpnął porządnie.Płyta, w gruncie rzeczy lekka, tylko zaklinowana, zgrzytnęła, szurnęła i wykonała jakby połowiczny skok.Góra wygięła się i opadła Karpiowskiemu na głowę, dołem jednym rogiem wyskoczyła z zakamarka, a drugim wbiła się w jego wnętrze.Nie Chlup użytkował ową kryjówkę, tylko pani Bogusia.Trzymała tam puch i pierze, pochodzące sprzed wielu lat, ukryte w bardzo starych i zleżałych, papierowych workach…Tadzio przy klapie piętro wyżej pomyślał właśnie, że na miejscu ojca depozyt przyjaciela ukryłby całkiem zwyczajnie w swoim sanktuarium, w gabinecie, zapchanym mnóstwem elementów hobbystycznych, niezrozumiałych dla małżonki i bardzo przez nią nie lubianych.Postanowił natychmiast Karpiowskiemu o tym powiedzieć.Przerwał na chwilę łomoty.— Panie Henryku! — wysyczał przenikliwie z góry, wtykając głowę pomiędzy strop i schodki.— Mam myśl! Panie Henryku!W odpowiedzi usłyszał jakieś lekkie walenie czymś i stłumione dźwięki, podobne do przekleństw, średnio wyszukanych.Zaniepokojony, szybko zlazł niżej i ujrzał widok straszny.Nakryty z góry wielką, wygiętą, płytą pilśniową twardą, niewidoczny pod nią Karpiowski podrygiwał i wierzgał nogami, wokół niego zaś zaczynała się wznosić ogromna chmura pierza.Nie było wprawdzie idealnie białe, pochodziło przeważnie od rozmaitych kur, ale, jako pierze, dawało się rozpoznać.Świadom upływu czasu i zbliżającej się chwili powrotu do domu pani Bogusi, Tadzio przeraził się śmiertelnie.W mgnieniu oka zjechał na dół, przez moment jeszcze nie wiedział, co robić, uwalniać wspólnika od płyty czy wpychać z powrotem wylatujące z zakamarka fontanny, ale jakoś decyzja sama mu się podjęła, błyskawicznie, acz z pewnym wysiłkiem zaprowadził porządek.Napływ pierza ustał, to, co wyleciało, jednakże w zupełności wystarczyło do równie obfitej, jak koszmarnej dekoracji holu i schodów na piętrze.Karpiowski przyozdobiony był jeszcze piękniej.— Tfu — powiedział, wypluwając drobne kłaczki.— Nic tam nie zobaczyłem.Tfu!— Gazu! — zdenerwował się Tadzio.— Sprzątamy to! Rany boskie, ale pan trafił…! Niech pan zgarnia, wszystko jedno, do łazienki pójdzie pan potem!— I co z tym robić…?— Upchamy byle gdzie.Już, już, prędzej! Nie daj Boże, żeby ta megiera teraz wróciła! Pójdę po szczotkę, bo pan dziwnie wygląda… Odkurzacz, przyniosę odkurzacz…Odkurzacz wciągnął w siebie także krawat Karpiowskiego, ale zwycięstwo w walce z pierzem jęło przechylać się na ich stronę.— Niech pan szuka trochę ostrożniej — prosił Tadzio, wysapujac z siebie panikę.— Żeby ona się nie zorientowała.Chciałem panu powiedzieć, że na miejscu ojca schowałbym w gabinecie, to taki jego święty pokój, dlatego zajrzałem tu na dół.Cicho, niech to nie leci na parter, bo Staś to może nie, ale Agatka nabierze podejrzeń i przekabluje mamusi.Niech pan słucha… o rany boskie, ona wraca! Elżbieta ją musi zatrzymać…!Elżbieta, przy pełnym poparciu dzieci, również czyhała na chwilę powrotu pani Bogusi.Wspólnymi siłami zdołali usunąć ślady uczty, zanim oko matki mogło je ujrzeć, na stole spoczęły nie naruszone jeszcze ciasteczka, przeznaczone dla dorosłych, pani Bogusia dała się widzieć przy furtce, kiedy z góry dobiegło nagle alarmujące syknięcie.Szczęśliwie się złożyło, że w tym momencie Agatka w kuchni usuwała ślady z talerzy, a Staś w jadalni zmiatał okruszyny ze stołu, i w drodze pomiędzy pomieszczeniami Elżbieta znalazła się sama jedna.Spojrzała w górę.— Zatrzymaj ją! — wyszeptała do niej dziko twarz Tadzia, widoczna w połowie schodów tuż nad balustradą.— Niech Bóg broni na górę! Mamy pierze!Pozostawiając Elżbietę z tą przerażającą i niezrozumiałą informacją, twarz znikła.Pani Bogusia była zgrzana, zmęczona, obarczona torbami i wściekła.Odpoczywać wprawdzie nie zamierzała, w domu z reguły wstępowały w nią nowe siły, czemu sprzyjał rodzaj zajęć, odmiennych niż służbowe, ale chciała spokojnie i z namysłem przyrządzić kolejny obiad na trzy dni.Świadkowie byli jej przy tym potrzebni jak dziura w moście.A w ogóle goście codziennie, to już stanowczo przekraczało wszelkie granice przyzwoitości, ci Karpiowscy chyba szału jakiegoś dostali [ Pobierz całość w formacie PDF ]