[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lesio szedł wprawdzie powoli i z pochyloną głową, jednakże odległość jego twarzyod bujnej trawy była dość duża.Nic nie wskazywało na to, żeby miał się w tej chwili pożywiać.- Dlaczego uważasz, że on się pasie? - spytała Barbara z nieskrywanym zainteresowaniem.- No a co robi? Widzisz przecież, że źre trawę! - Ja nie widzę - zaprotestował Karolek.- Idzie i niczego nie zrywa.Teraz Janusz poczuł się zaskoczony.- Zgłupiałeś czy co? Co ma zrywać? Mordą źre, bezpośrednio! Barbara i Karolek wytrzeszczyli oczy na Lesia w przekonaniu, że jakieś jego ruchy umykają ich uwadze.- Ty widzisz, żeby on coś żarł? - spytała Barbara nieufnie.- Nie widzę - odparł stanowczo Karolek.- Idzie i nawet się nie schyla.Jemu chyba te pomidory zaszkodziły i ma halucynacje.Janusz oderwał wzrok od buhaja i spojrzał ze zdumieniem na Karolka.- O czym wy mówicie? - spytał podejrzliwie.- O Lesiu.Idzie i nic nie żre.- A, o Lesiu! Co wy, ja mówię o tym buhaju!.Buhaj pasł się spokojnie jak baranek.Idący przez sam środek łąki zamyślony Lesio zbliżał się do niego coraz bardziej.W sercach zespołu zaczęło budzić się zainteresowanie.- Nie wiedziałem, że on jest taki odważny - zdziwiwł się Karolek.- Coś ty? On go chyba nie widzi.- Siedźmy cicho - mruknęła Barbara.- Możliwe, że nie widzą się nawzajem.- Podobno buhaja trzeba złapać za nasadę ogona i przekręcić - powiedział z ożywieniem Janusz.- Położy się i ani drgnie.- I tak leży dalej, nawet jak się puści? - zaciekawił sięKarolek.- Niezupełnie.W tym właśnie trudność, bez pomocy z zewnątrz trzeba już tak potem siedzieć do końca życia.- Tego trzymającego czy buhaja? - To już mniej więcej wszystko jedno.- W razie czego skoczysz i złapiesz?.Janusz z politowaniem popukał się palcem w czoło.Lesio szedł nadal w zadumie i już był na środku łąki.Buhaj podniósł głowę i popatrzył na niego.Nawet z odległości kilkudziesięciu metrów widać było, iż wyraz jego spojrzenia jest mało życzliwy.- Ten animal.Dobra jest? - spytał znienacka Bj~orn, przysłuchujący się dotychczas całej rozmowie z wielką uwagą.- Nie bardzo.- mruknął Karolek.- Zależy do czego - odparł równocześnie Janusz.- Da się upiec i zjeść.- Teraz? - zaciekawił się Bj~orn.- Teraz to chyba lepiej nie - odrzekł Janusz i w tonie jego pojawił się cień niepokoju.Już od dobrych kilku chwil buhaj przestał się pożywiać.Zniżył łeb i obserwował Lesia, przy czym wyglądał trochę tak, jakby pęczniał.Lesio uczynił rękami jakiś niezrozumiały gest, lewą machnął przed sobą, a prawą opędził się od czegoś od tyłu.Grono przyglądających mu się przyjaciół zamarło w bezruchu.Dziwny gest najwyraźniej w świecie obudził w buhaju żywą niechęć.Nagle zniżył łeb jeszcze bardziej, zatupał nogami, prychnął i wystartował.Fontanna ziemi i trawy trysnęła w górę wraz z wyrwanym bez żadnego wysiłku kołkiem, a dudniący grzmot kopyt zabrzmiał złowrogo.Lesio usłyszał za sobą tętent pogoni, prowadzonej przezniesympatycznego męża, i mimo woli odrobinę przyśpieszył kroku.Cały zespół jak jeden mąż poderwał się na równe nogi.Gwałtowne gesty i ostrzegawcze krzyki najwidoczniej zirytowały buhaja, bo przyśpieszył biegu.Lesio podniósł głowę i zrozumiawszy zachowanie współpracowników jako wybuch nieuzasadnionego entuzjazmu na jego widok, zdziwił się tak, że przystanął, nieco zdezorientowany.Niebezpieczeństwo z tyłu nadlatywało z przerażającą szybkością.- Uciekaj!!! - darł się Janusz.- Uciekaj, jak rany!!! - Obejrzyj się!!! - wrzeszczał Karolek, wykonując dzikie skoki.Do Lesia wreszcie coś dotarło.Obejrzał się i ujrzał tuż za sobą rozpędzoną górę, zionącą ogniem z pyska i błyskającą wściekłymi ślepiami.Zdrętwiał tylko na ułamek sekundy, po czym natychmiast wystartował do szaleńczego galopu na dwa metry przed buhajem.Szczęściem wystartował nie wprost, a nieco pod kątem, co zmusiło goniącego potwora do zmiany kierunku.Zyskawszy w ten sposób kilka metrów gnał rozpaczliwie przed siebie, dudniąc prawie tak samo jak buhaj.Kasztelanki i rumaki wyleciały mu z głowy, na moment mignęła myśl o corridzie i torreadorach, po czym wszystko znikło, a pozostało tylko paniczne przerażenie.- Zabije go! Jezus Maria, zabije go! - jęczała tragicznie Barbara.- Róbcie coś, czego stoicie?!!! Zarzut był całkowicie niesłuszny.Nikt z obserwatorów straszliwego widowiska nie stał.Wszyscy jak jeden mąż skakali, machali rękami, tupali nogami, biegali w kółko, a nawet próbowali w atakach straceńczej odwagi wypadów na łąkę, usiłującodwrócić od Lesia uwagę rozwścieczonego buhaja.Zdawało się, że nic go już nie uratuje, potwór ział furią tuż za jego plecami.Nagle rozpędzony Lesio trafił nogą w kretowisko i padł, szorując brzuchem po trawie.Buhaj przeleciał nad nim, wyhamował dobre dwadzieścia metrów dalej, wykonał błyskawiczny zwrot i znów ruszył.Jednakże dopingowany dzikimi okrzykami przyjaciół Lesio zdążył się zerwać, również wykonał błyskawiczny zwrot i pognał w przeciwnym niż dotąd kierunku, to znaczy wprost ku nim.Zagajnik, na którego skraju spoczywało spracowane grono, był niewielki i całkowicie pozbawiony starodrzewa.Młode brzózki, przeplatane równie młodymi sosenkami, nie stwarzały żadnej możliwości wspięcia się na bezpieczną wysokość.Istniała jednak pewna szansa, iż zahamują nieco pęd rozszalałego zwierza.Nim jeszcze zziajany, przerażony, pobladły ze zgrozy Lesio dopadł pierwszych krzewów, już cały zespół rozprysnął się w panice, kryjąc się za co grubszymi pniami.Buhaj na skraju zagajnika istotnie przyhamował.Gniewnym i krwawo błyskającym okiem potoczył wokół, ujrzał zwiększoną liczbę niesympatycznych dlań indywiduów, prychnął wściekle i zaszarżował na oślep.- Janusz, uwaga!!! - wrzasnął ostrzegawczo zgodny chór.Janusz wykonał wdzięczny pląs wokół młodej brzózki.- Barbara!!!.- rozległo się rozpaczliwie w chwilę potem.- Rany boskie, czy on się nigdy nie zmęczy?! - jęczał Karolek, odrzucany siłą odśrodkową od zbawczego pnia, który po raz siódmy obiegał wokoło.- To bardzo.O rany!!!.Wytrzymałe zwierzę!.- dyszał Janusz w odpowiedzi.Cały zespół z niezwykłym ożywieniem bawił się w coś w rodzaju komórek do wynającia, błyskawicznie zmieniając miejsca chwilowego pobytu za pomocą kangurzych skoków.Rozweselenia igraszką nie dawało się dostrzec na żadnym obliczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Lesio szedł wprawdzie powoli i z pochyloną głową, jednakże odległość jego twarzyod bujnej trawy była dość duża.Nic nie wskazywało na to, żeby miał się w tej chwili pożywiać.- Dlaczego uważasz, że on się pasie? - spytała Barbara z nieskrywanym zainteresowaniem.- No a co robi? Widzisz przecież, że źre trawę! - Ja nie widzę - zaprotestował Karolek.- Idzie i niczego nie zrywa.Teraz Janusz poczuł się zaskoczony.- Zgłupiałeś czy co? Co ma zrywać? Mordą źre, bezpośrednio! Barbara i Karolek wytrzeszczyli oczy na Lesia w przekonaniu, że jakieś jego ruchy umykają ich uwadze.- Ty widzisz, żeby on coś żarł? - spytała Barbara nieufnie.- Nie widzę - odparł stanowczo Karolek.- Idzie i nawet się nie schyla.Jemu chyba te pomidory zaszkodziły i ma halucynacje.Janusz oderwał wzrok od buhaja i spojrzał ze zdumieniem na Karolka.- O czym wy mówicie? - spytał podejrzliwie.- O Lesiu.Idzie i nic nie żre.- A, o Lesiu! Co wy, ja mówię o tym buhaju!.Buhaj pasł się spokojnie jak baranek.Idący przez sam środek łąki zamyślony Lesio zbliżał się do niego coraz bardziej.W sercach zespołu zaczęło budzić się zainteresowanie.- Nie wiedziałem, że on jest taki odważny - zdziwiwł się Karolek.- Coś ty? On go chyba nie widzi.- Siedźmy cicho - mruknęła Barbara.- Możliwe, że nie widzą się nawzajem.- Podobno buhaja trzeba złapać za nasadę ogona i przekręcić - powiedział z ożywieniem Janusz.- Położy się i ani drgnie.- I tak leży dalej, nawet jak się puści? - zaciekawił sięKarolek.- Niezupełnie.W tym właśnie trudność, bez pomocy z zewnątrz trzeba już tak potem siedzieć do końca życia.- Tego trzymającego czy buhaja? - To już mniej więcej wszystko jedno.- W razie czego skoczysz i złapiesz?.Janusz z politowaniem popukał się palcem w czoło.Lesio szedł nadal w zadumie i już był na środku łąki.Buhaj podniósł głowę i popatrzył na niego.Nawet z odległości kilkudziesięciu metrów widać było, iż wyraz jego spojrzenia jest mało życzliwy.- Ten animal.Dobra jest? - spytał znienacka Bj~orn, przysłuchujący się dotychczas całej rozmowie z wielką uwagą.- Nie bardzo.- mruknął Karolek.- Zależy do czego - odparł równocześnie Janusz.- Da się upiec i zjeść.- Teraz? - zaciekawił się Bj~orn.- Teraz to chyba lepiej nie - odrzekł Janusz i w tonie jego pojawił się cień niepokoju.Już od dobrych kilku chwil buhaj przestał się pożywiać.Zniżył łeb i obserwował Lesia, przy czym wyglądał trochę tak, jakby pęczniał.Lesio uczynił rękami jakiś niezrozumiały gest, lewą machnął przed sobą, a prawą opędził się od czegoś od tyłu.Grono przyglądających mu się przyjaciół zamarło w bezruchu.Dziwny gest najwyraźniej w świecie obudził w buhaju żywą niechęć.Nagle zniżył łeb jeszcze bardziej, zatupał nogami, prychnął i wystartował.Fontanna ziemi i trawy trysnęła w górę wraz z wyrwanym bez żadnego wysiłku kołkiem, a dudniący grzmot kopyt zabrzmiał złowrogo.Lesio usłyszał za sobą tętent pogoni, prowadzonej przezniesympatycznego męża, i mimo woli odrobinę przyśpieszył kroku.Cały zespół jak jeden mąż poderwał się na równe nogi.Gwałtowne gesty i ostrzegawcze krzyki najwidoczniej zirytowały buhaja, bo przyśpieszył biegu.Lesio podniósł głowę i zrozumiawszy zachowanie współpracowników jako wybuch nieuzasadnionego entuzjazmu na jego widok, zdziwił się tak, że przystanął, nieco zdezorientowany.Niebezpieczeństwo z tyłu nadlatywało z przerażającą szybkością.- Uciekaj!!! - darł się Janusz.- Uciekaj, jak rany!!! - Obejrzyj się!!! - wrzeszczał Karolek, wykonując dzikie skoki.Do Lesia wreszcie coś dotarło.Obejrzał się i ujrzał tuż za sobą rozpędzoną górę, zionącą ogniem z pyska i błyskającą wściekłymi ślepiami.Zdrętwiał tylko na ułamek sekundy, po czym natychmiast wystartował do szaleńczego galopu na dwa metry przed buhajem.Szczęściem wystartował nie wprost, a nieco pod kątem, co zmusiło goniącego potwora do zmiany kierunku.Zyskawszy w ten sposób kilka metrów gnał rozpaczliwie przed siebie, dudniąc prawie tak samo jak buhaj.Kasztelanki i rumaki wyleciały mu z głowy, na moment mignęła myśl o corridzie i torreadorach, po czym wszystko znikło, a pozostało tylko paniczne przerażenie.- Zabije go! Jezus Maria, zabije go! - jęczała tragicznie Barbara.- Róbcie coś, czego stoicie?!!! Zarzut był całkowicie niesłuszny.Nikt z obserwatorów straszliwego widowiska nie stał.Wszyscy jak jeden mąż skakali, machali rękami, tupali nogami, biegali w kółko, a nawet próbowali w atakach straceńczej odwagi wypadów na łąkę, usiłującodwrócić od Lesia uwagę rozwścieczonego buhaja.Zdawało się, że nic go już nie uratuje, potwór ział furią tuż za jego plecami.Nagle rozpędzony Lesio trafił nogą w kretowisko i padł, szorując brzuchem po trawie.Buhaj przeleciał nad nim, wyhamował dobre dwadzieścia metrów dalej, wykonał błyskawiczny zwrot i znów ruszył.Jednakże dopingowany dzikimi okrzykami przyjaciół Lesio zdążył się zerwać, również wykonał błyskawiczny zwrot i pognał w przeciwnym niż dotąd kierunku, to znaczy wprost ku nim.Zagajnik, na którego skraju spoczywało spracowane grono, był niewielki i całkowicie pozbawiony starodrzewa.Młode brzózki, przeplatane równie młodymi sosenkami, nie stwarzały żadnej możliwości wspięcia się na bezpieczną wysokość.Istniała jednak pewna szansa, iż zahamują nieco pęd rozszalałego zwierza.Nim jeszcze zziajany, przerażony, pobladły ze zgrozy Lesio dopadł pierwszych krzewów, już cały zespół rozprysnął się w panice, kryjąc się za co grubszymi pniami.Buhaj na skraju zagajnika istotnie przyhamował.Gniewnym i krwawo błyskającym okiem potoczył wokół, ujrzał zwiększoną liczbę niesympatycznych dlań indywiduów, prychnął wściekle i zaszarżował na oślep.- Janusz, uwaga!!! - wrzasnął ostrzegawczo zgodny chór.Janusz wykonał wdzięczny pląs wokół młodej brzózki.- Barbara!!!.- rozległo się rozpaczliwie w chwilę potem.- Rany boskie, czy on się nigdy nie zmęczy?! - jęczał Karolek, odrzucany siłą odśrodkową od zbawczego pnia, który po raz siódmy obiegał wokoło.- To bardzo.O rany!!!.Wytrzymałe zwierzę!.- dyszał Janusz w odpowiedzi.Cały zespół z niezwykłym ożywieniem bawił się w coś w rodzaju komórek do wynającia, błyskawicznie zmieniając miejsca chwilowego pobytu za pomocą kangurzych skoków.Rozweselenia igraszką nie dawało się dostrzec na żadnym obliczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]