[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwłaszcza w niedziele wsiadali oni na byle dryndy,tłoczyli się na łódkach i stateczkach, opuszczali miasto i z wilegiaturową swobodą rozkładali się gdzieśpod drzewami, aby po zdjęciu trzewików i przechyleniu kapelusza na tył głowy zjeść jajko na twardoczy zajrzeć do flaszki z nalewką.Zazwyczaj w takich oazach odbywały się okolicznościowe fety, a wkażdym razie o majowo usposobionych familiach i parkach pamiętał owoczesny przemysł rozrywkowy.Wierszyk z roku 1847 tak opisuje sielankę na warszawskich Bielanach:Szosą, wodą, dryndą, statkiem i pieszoWarszawianie szeregiem na Bielany już śpieszą.Na zielonej murawie w słynnym z dawna ich laskuJakby w drugiej Warszawie pełno krzyku i wrzasku.Woła trzeźwy, pijany: Niechaj żyją Bielany!Nie brak szczęścia, wesela pod ożywczym drzew cieniemRżnie od ucha kapela, płynie browar strumieniem.Tu karuzel, huśtawka, młyn niosący wysoko,Tam znów inne zabawki wabią ucho i oko.Owdzie różne tany.Niechaj żyją Bielany!Patrzcie, majster z Dunaja, wlawszy w czubek to, owo,Ze świąt kontent i z maja tnie oberka z majstrową,A poczciwa babina pod ramieniem zuchwalcaPolkę sobie wycina, choć muzyka gra walca.Toż hulają, o rany! Niechaj żyją Bielany!W roku 1865 „Kuryer Warszawski", kreśląc również obraz bawiących się warszawiaków, donosił, że„na dnie tego oceanu małe rekiny eskamotowały chustki i tabakierki, licząc na gapiostwo ich właścicielilub na spirytualia czmerzące w czubach wesołego plebsu".Widocznie jednak owo „eskamotowanie" nie odstraszało krezusów spod Gnojnej Góry czy Powiśla.Wciąż zabawiali się z tą samą werwą i „Mucha" z 1888 roku tak znowu opisywała (co cytuję zaBronisławem Wieczorkiewiczem) przyjemności na „warszawskim Longchamps", jak nazywano Bielanyza króla Stasia:Hałas, tańce, karuzele,szewcy, krawcy, marmuzele,piwo, ścisk, urżniętych wiele.A gdzie damy - przyjaciele.Na huśtawce: on, mężczyzna,ona w górę! śmiech, bielizna!Pod kasztanem walc i polkabez przestanku, w boku kolka.„Żymny pywo!", brzydka scena,panorama: Egipt, Jena,Po pięć kopij.W dołku - lusztyk,bęc na ziemię: kusztyk-kusztyk.Od tych karuzel, huśtawek, „żymnego pywa" i zapewne nieźle ociekających krwią panoram zhistorycznymi wydarzeniami stroniła elita.Ale i ona lubiła od czasu do czasu popatrzyć, jak fruwają nakaruzelach spódnice plebejuszek, jak natężają muskuły wąsaci siłacze, jak skaczą małpki z obrożamina szyjach.Lubiła popatrzyć na wesoło przelewające się tłumy czy na Wisłę rozpościerającą się- 72 -romantycznie z owego miejsca pod potężnym dębem, które Andriol i wysunął na pierwszy plan swegoOdpustu na Bielanach.I lubiła wreszcie posłuchać, o czym śpiewają gardła na peryferiach i coniekoniecznie dochodzi do uszu toczących się opodal policmajstrów.W ostatnich latach przedpierwszą wojną światową „szemrane towarzystwo" chrypiało bal adami o niejakim panu Wiśniewskim,który zarzezał własną rodzinę, albo żaliło się nad pewnym sołdatem rodem z „kniej Czerniakowskich",którego spotykały liczne nieszczęścia - pojmanie, zdrada, sąd wojenny, pożegnanie z ukochaną,katorga w pobliżu Sachalinu - a wszystko dlatego, że nieco przedłużył sobie urlop i, oskarżony odezercję, ciachnął kogoś nożem w ratuszu.Któż nie zna tego niewiniątka?Pewien młodzieniec ze służby wojskowejPrzyjechał na urlop sześciotygodniowyFelek Stankiewicz - to nazwisko jego,Wszak wszyscy znacie chłopca tak zwanego.Ale były też inne tematy:Posłuchajcie, bracia mili,Śmierć Okrzei - powieść znaną,Ażebyście tak walczyliZa ideę ukochaną.Był to chłopak piękny, młody,Wyście o nim nie wiedzieli,A jak rzucił w cyrkuł bombę,Dostał się do Cytadeli.W Cytadeli długo siedział,Mścili nad nim się katowie:Ciało mu nad ogniem piekli -Myśleli, że im co powie.On nie wydał, choć męczony,Swoich ukochanych braci,Więc się nad nim długo mściliCi przeklęci carscy kaci.To już tematy, którymi żyli robotnicy.Robotnicy wnieśli do maja demonstracje, sztandary, strajki,bunt.W roku 1890, nie lękając się szarż kozackich, po raz pierwszy urządzili w Warszawie świętopierwszomajowe: blisko dziesięciotysięczna rzesza inaugurowała tu ów typ manifestacji w całymbyłym imperium carskim.Również w tym samym roku pierwszomajowy pochód wyszedł z ulicySzewskiej w Krakowie, powstrzymywany przez policję i wydobyte szybciutko z remiz sikawkistrażackie.W następnych latach te proletariackie manifestacje pojawiły się w innych miastachpolskich, a po półwieczu z górą, mimo rozlanej krwi, wyroków i kajdan, dotarły uroczyście do naszejepoki.19.Dziadowskie szczęście.On za stołem siadałI dziwniejsze od baśni historyje gadał.On opowiadał, jako jenerał Dąbrowski- 73 -Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski,Jak on rodaków zbiera na Lombardzkim polu,Jak Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu.Patriotycznie zachowuje się ten dziadek proszalny z pierwszej księgi Pana Tadeusza będącyzresztą starym, wysłużonym legionistą.Jest jeszcze wielu równie sympatycznych dziadków, którychnasi pisarze uczynili swoimi bohaterami, każąc im uczestniczyć w narodowej sprawie lub choćby tylkokuśtykać po świecie, by zacne dusze nie zapominały o litości.Żebracze rzesze jednak nie zawszecieszyły się względami literatury, a już tym bardziej różnie się z nimi działo na gruncie rzeczywistym.Piszę: rzesze, musimy bowiem wiedzieć, że przez długie wieki nie brakowało nigdzie nieszczęśnikówz torbami, że stanowili oni kiedyś stałą oprawę rynków czy przykościelnych placyków, że zgołazalegali niektóre ulice, a wsie znały ich bynajmniej nie z jakichś tylko sporadycznych odwiedzin.Zakonne czy magistrackie przytułki tylko w znikomym stopniu zmieniały tę sytuację i bieda próbowaławszędzie sięgnąć swą chudą, pokornie wyciągniętą ręką.Babinki obwieszone różańcami, starcy obrodach do pasa, rzędy na wpół obnażonych kalek, dzieciarnia szturmująca przechodniów z prośbą ojałmużnę, cały ten tłum, zmierzwiony i łaciaty, rozmodlony, rozszeptany, roztrzęsiony, to wstydliwedecorum przeszłości, którego wciąż nie umiano się pozbyć i z którym nieraz, mimo że res sacra miser,postępowano bardzo brutalnie.Świszczał batog, unosiły się kije, można było nawet zawisnąć nastryku.Aż wreszcie ten i ów przystanek nędzy pustoszał, wyciszał się z dziadowskich płaczów i w takiprawie czarodziejski sposób powracał wspaniale do ładu.Szczególnie w miastach, chcąc się ustrzecepidemi czy po prostu nie mieć przed oczyma niezbyt miłych obrazków, odwoływano się raz po raz doróżnorakich stróżów porządku.Ale i na wsi umiano bić, umiano spuszczać psy, chociaż dziadkowienie zamierzali łatwo ustępować.Właśnie przeciwko pieskom nosili swe słynne kije dziadowskie,owinięte na końcu w skórkę jeża albo obite gwoździami.Przepędzani z miejsca na miejsce dziadkowie - zwłaszcza ci młodsi i sprawniejsi - nie byli całkiembez winy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl