[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic.Widać w jakiejś chwili Maga (bo z pewnością to była ona), a może Gregorovius, no ktoś tam zgasił lampę.- Jak chcesz po ciemku robić kawę?- Nie wiem - powiedziała Maga przesuwając filiżanki.- Przedtem było jakoś jaśniej.- Zapal, Ronald - powiedział Oliveira.- Pod twoim krzesłem.Klasyczny system: dokręć żarówkę.- Wszystko to jest idiotyczne - powiedział Ronald, tak że nikt nie wiedział, czy mówi o życiu, czy tylko o systemie zapalania lampy.Światło zabrało fiołkowe kule i papieros wydał się Oliveirze smaczniejszy.Dobrze jest, ciepło, będą pili kawę.- Chodź tu do mnie - powiedział do Ronalda - będzie ci lepiej niż na krześle, ono ma na samym środku jakiś sztyft, co włazi w dupę.Wong z pewnością zaliczyłby je do swojej pekińskiej kolekcji.- Kiedy tak mi jest dobrze - powiedział Ronald - jak­kolwiek możecie to różnie komentować.- Nie, nie jest ci dobrze.Chodź.I dałybyście wreszcie tę kawę, moje panie.- Patrzcie, jaki z niego dzisiaj samiec - powiedziała Babs.- Zawsze z tobą taki?- Prawie zawsze - odpowiedziała Maga nie patrząc na Oliveirę.- Pomóż mi wyciągnąć tę tacę.Oliveira zaczekał, aż Babs wdała się w konwersację na temat robienia kawy, i kiedy Ronald zsunął się z krzesła i usiadł obok niego po turecku, powiedział mu parę słów do ucha.Słysząc to Osip włączył się w rozmowę na temat kawy i odpowiedź Ronalda została zagłuszona przez po­chwałę mokki i ubolewanie nad upadkiem sztuki parzenia takowej.Po czym wrócił na swoje krzesło akurat w porę, żeby odebrać podawaną mu przez Magę filiżankę.Rozległy się łagodne uderzenia w sufit, dwa razy, potem trzy.Gregorovius wzdrygnął się i wypił duszkiem całą kawę.Oliveira wstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem, byłoby mu to może pomogło na skurcz w żołądku.Maga niby zaskoczona wodziła po nich oczami w półmroku, a potem, po omacku, jakby chciała wydostać się z czegoś nie­zrozumiałego, z czegoś w rodzaju snu, poszukała na stole papierosa.- Słyszę kroki - powiedziała Babs - ten stary to chyba naprawdę wariat, trzeba uważać.Kiedyś w Kansas City.Nie, rzeczywiście ktoś wchodzi na górę.- Schody rysują się w uszach, prawda? - powiedziała Maga.- Zawsze mi bardzo żal głuchych.Teraz mam takie uczucie, jakbym przesuwała ręką z jednego stopnia na drugi.Kiedy byłam mała, dostałam piątkę za takie wypracowanie, w którym opisałam historię jednego hałasu.To był taki miły hałasik, przychodził i odchodził, miał przygody.- A ja.- zaczęła Babs.- O.K., O.K., nie musisz zaraz mnie szczypać.- Duszko - powiedział Ronald - uspokójże się na chwilę, żebyśmy mogli zidentyfikować te kroki.Tak, to król pacykarzy, bestia apokaliptyczna - Etienne!„Dobrze to przyjął - pomyślał Oliveira.- Lekarstwo, zdaje się, o drugiej.Więc mamy jeszcze przeszło godzinę spokoju”, Nie rozumiał ani nie chciał rozumieć, po co to odkładanie, to negowanie czegoś już wiadomego.Negowanie, negatyw.„Bo to jest jakby negatyw rzeczywistości takiej, jaka powinna być, to znaczy.Bez metafizyki, Horacio.Alas,poor Yorick, ça suffit.Nie mogę uniknąć myśli, że lepiej jest tak, niż żebyśmy zapalili światło i wypuścili tę wiadomość niby gołębicę.Negatyw.Całkowita odwrotność.Najprawdopodobniej on żyje, a my wszyscy jesteśmy umarli.Albo skromniej: zabił nas, bo byliśmy winni jego śmierci.Winni pewnemu stanowi rzeczy.Oj, kochany, gdzie cię ponosi, osioł, któremu marchew zwisa między oczami.Tak, to rzeczywiście ten zwierzak, Etienne!”- Uratowany - oznajmił Etienne.- Skurwysyn ma mocniejsze życie niż Cezar Borgia.Ale co do wymiotów.- Opowiadaj, opowiadaj - przerwała Babs.- Płukanie żołądka, lewatywy z Bóg wie czego, zastrzyki na wszystkie strony, specjalne łóżko, żeby leżał głową w dół.Wyrzygał całe śniadanie, jakoby z restauracji „Orestias”.Nawet nadziewane liście winogron.Coś potwornego.Nie macie pojęcia, jak zmokłem.- Jest gorąca kawa - powiedział Ronald.- I alkohol o wdzięcznej nazwie cańa, ohyda.Etienne sapnął, odłożył płaszcz w kąt i przysunął się do piecyka.- Jak się ma mały, Luisa?- Śpi - powiedziała Maga.- Na szczęście śpi.- Mówmy ciszej - powiedziała Babs.- Około jedenastej odzyskał przytomność - tłumaczył Etienne z czymś w rodzaju czułości - wyglądał.no, szkoda słów.Doktor pozwolił mi zbliżyć się do łóżka i Guy mnie poznał.„Ty ośle” - powiedziałem.A on: „Idź do diabła”.Doktor szepnął mi do ucha, że to dobry znak.W sali tłok, wiecie, sam nie wiem, jak to wytrzymałem, bo dla mnie szpital.- Wróciłeś do domu? - zapytała Babs.- Czy musiałeś iść do komisariatu?- Nie, już wszystko w porządku.Na wszelki wypadek byłoby bezpieczniej, żebyście tu zostali na noc.Gdybyś widziała gębę konsjerżki, jak go wynosili.- The lousy bastard - powiedziała Babs.- Ja przybrałem odpowiedni wyraz twarzy, przechodząc koło niej wyciągnąłem rękę i powiedziałem: „Madame, każdą śmierć należy szanować.Ten młody człowiek odebrał sobie życie z powodu miłości do Kreislera”.Zatkało ją.Oczy miała jak jajka na twardo.I akurat jak nosze mijały drzwi, ten się prostuje, podpiera policzek ręką, jak na etruskich sarkofa­gach, i rzyga jej wprost na wycieraczkę.Noszowi dosłownie skręcali się ze śmiechu.- Daj jeszcze trochę kawy - poprosił Ronald.- A ty siadaj tu na podłodze, tu jest najcieplej.Mocnej kawki dla biednego Etienka.- Nic nie widać - powiedział Etienne.- Dlaczego mam siadać na ziemi?- Żeby dotrzymać towarzystwa nam, którzy czuwamy pod bronią - powiedział Ronald.- Nie wygłupiaj się - mruknął Oliveira.- Bądź łaskaw mnie usłuchać, a dowiesz się takich rzeczy, o jakich nawet Wongowi się nie śniło, Libri Fulgurales, pisma starożytnych proroków.Świetnie się bawiłem czytając dziś rano Bardo.Tybetańczycy są zupełnie niezwykłym narodem.- Kto cię tu wprowadził? - zapytał Etienne układając się między Oliveira a Ronaldem, z kawą w ręku.- Pić! - wyciągnął nakazujące drugą rękę ku Madze, która wsunęła mu butelkę canii między palce, ale skrzywił się po pierwszym łyku.- Ohyda.Niewątpliwie produkcja argen­tyńska.Ale kraj, mój Boże!- Odpieprz się od mojej ojczyzny - powiedział Olivei­ra.- Zupełnie jak stary z góry.- Wong poddał mnie najrozmaitszym testom - tłuma­czył Ronald.- Twierdzi, że mam dość inteligencji, żeby z pożytkiem rozpocząć niszczenie jej.Umówiliśmy się, że uważnie przeczytam Bardo, a potem przejdziemy do zasadni­czych pokładów buddyzmu.Jak myślisz, Horacio, czy istnie­je ciało zdematerializowane? Podobno, kiedy się umiera.Jakaś taka rzecz w rodzaju umysłowego ciała, rozumiesz?Ale Horacio coś szeptał do ucha Etienne'owi, który stękał i kręcił się, cały przesiąknięty mokrą ulicą, szpitalem i goto­waną kapustą.Babs tłumaczyła Gregoroviusowi, zagubione­mu w obojętności, niezliczone przywary konsjerżki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl