[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podziałało.- No dobrze - rzuciła Francine i zniknęła w swoich drzwiach jak kukułka ze szwajcarskiego zegara.Ruth otworzyła mieszkanie matki własnym kluczem.Usłyszała głos LuLing, która wołała do niej:- Czemu tak późno?Siedząc w swoim brązowym winylowym fotelu, LuLing wyglądała jak nadąsane dziecko na tronie.Ruth obrzuciła ją krótkim badawczym spojrzeniem, szukając zmian w jej wyglądzie, drgającej powieki albo lekkiego paraliżu poło­wy twarzy.Niczego nie znalazła, wciąż ta sama mama.LuLing miała na sobie fioletowy sweter ze złotawymi guzi­kami, jej ulubiony, oraz czarne spodnie i czarne czółenka numer cztery na niskim obcasie.Włosy miała zaczesane do tyłu i spięte jak u Fii i Dory, tylko że zamiast końskiego ogona zwinęła je w okryty siatką kok, pogrubiony treską.Włosy były kruczoczarne, z wyjątkiem nasady kosmyków z tyłu, których nie widziała za dobrze, gdy je farbowała.Z daleka wyglądała o wiele młodziej, najwyżej na sześć­dziesiąt lat.Jej cera była gładka i jednolitej barwy, nie potrzebowała podkładu ani pudru.Dopiero z odległości jednej stopy można było zauważyć delikatne linie i zmarszczki na policzkach.Najgłębsze bruzdy widniały w kącikach ust, które często były opuszczone, tak jak te­raz.- Mówiłaś lekarz o pierwszej - odezwała się gderliwie LuLing.- Powiedziałam, że wizyta jest o czwartej.- Nie! O pierwszej! Mówiłaś bądź gotowa.Ja gotowa, ty nie przychodzisz.Ruth niemal poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.Spróbowała inaczej.- Może zadzwonię do lekarza i sprawdzę, czy przyjmie nas o czwartej.- Skierowała się w głąb mieszkania, do po­koju, gdzie matka malowała obrazy i swoje chińskie znaki, a który dawno temu należał do niej.Na stoliku do rysowa­nia leżał duży arkusz papieru do akwareli.Matka zaczęła kaligrafować wiersz, ale przerwała w połowie znaku.Wy­schnięty i sztywny pędzelek leżał na papierze.LuLing ni­gdy nie była nieporządna.Z pędzelkami obchodziła się za­wsze niezwykle pieczołowicie, myła je w wodzie źródlanej, nigdy z kranu, żeby chlor nie uszkodził włosia.Może pod­czas malowania usłyszała gwizd czajnika, więc rzuciła wszystko i pobiegła zdjąć go z ognia.Może zaraz potem za­dzwonił telefon.Ale Ruth przyjrzała się dokładniej.Mat­ka próbowała kilkakrotnie namalować ten sam znak, za każdym razem przerywając w tym samym miejscu.Co to za znak? I dlaczego rezygnowała w połowie?Kiedy Ruth dorastała, matka dorabiała do pensji młod­szej nauczycielki, imając się innych zajęć, wśród których była dwujęzyczna kaligrafia, chińska i angielska.Robiła wywieszki z cenami dla supermarketów i sklepów jubiler­skich w Oakland i San Francisco, transparenty z dwuwier­szami na otwarcie restauracji, szarfy na wieńce pogrzebo­we oraz zawiadomienia o narodzinach i ślubach.Ludzie przez wiele lat mówili Ruth, że kaligrafia matki jest na prawdziwie artystycznym poziomie, klasyczna pod każ­dym względem.LuLing zyskała sobie wspaniałą reputa­cję, a w jej sukcesie pewną rolę odegrała córka, sprawdza­jąc pisownię angielskich słów.- To są “ziemniaki" - powiedziała kiedyś zniecierpli­wiona ośmioletnia Ruth.- Nie “zimniaki".Rosną w ziemi, a nie w zimnie.Tego samego dnia wieczorem LuLing zaczęła ją uczyć techniki pisania po chińsku.Ruth wiedziała, że ma to być kara za to, co jej wcześniej powiedziała.- Patrz - rozkazała jej po chińsku matka.Roztarła kamieniem pałeczkę tuszu i za pomocą kroplomierza dodała słoną wodę jak kilka łez.- Patrz - powtórzyła, wybierając pędzelek spośród kilkudziesięciu zawieszonych włosiem w dół.Ruth starała się śledzić sennymi oczyma ruchy matki, gdy ta zwilżyła pędzelek, a potem przyłożyła go do papie­ru prawie prostopadle, trzymając w powietrzu nadgarstek i łokieć.Wreszcie zaczęła pisać, lekko potrząsając nad­garstkiem, tak że jej dłoń trzepotała niby ćma nad białą plamą papieru.Po chwili zjawiły się pajęcze napisy: “Za pół ceny!", “Niewiarygodne obniżki!", “Ostatnia okazja!".- Pisanie chińskich znaków - wyjaśniła LuLing - to zu­pełnie co innego niż pisanie angielskich słów.Inaczej się myśli.Inaczej się czuje.- Rzeczywiście, pisząc albo malu­jąc, matka była inna.Spokojna, zorganizowana i pewna.- Pisać nauczyła mnie Bao Bomu - powiedziała pewne­go wieczoru LuLing.- Nauczyła mnie, jak myśleć.Kiedy piszesz, mówiła, musisz zebrać w jeden strumień wszyst­kie swobodne prądy serca.- Aby to zademonstrować, na­malowała ideogram oznaczający “serce".- Widzisz? Każda linia ma swój rytm, równowagę i swoje miejsce.Bao Bomu mówiła, że wszystko w życiu powinno tak wyglądać.- Kto to jest Bao Bomu? - zapytała Ruth.- Opiekowała się mną, kiedy byłam mała.Bardzo mnie kochała, jak matka.Bao znaczy “drogi", a razem z Bomu znaczy “Droga Ciocia".Ach, ta Bao Bomu, szalony duch.LuLing zaczęła malo­wać prostą poziomą linię.Ale jej ruchy wcale nie były pro­ste.Dotykała papieru tylko czubkiem pędzelka, który przypominał przez to tancerkę na puentach.Czubek lekko przegiął się w dół, dygnął, a potem, jakby niesiony podmu­chem kapryśnego wiatru, śmignął w prawo, przystanął, ob­rócił się o pół kroku w lewo i poderwał w górę.Ruth wes­tchnęła.Po co w ogóle miałaby próbować? Matka mogłaby się tylko zdenerwować, że ona nic nie potrafi.W niektóre wieczory LuLing znajdowała sposób, by po­móc Ruth zapamiętywać chińskie ideogramy.- Każdy znak pochodzi od starego obrazu sprzed bar­dzo dawna.- Namalowała poziomą linię i spytała Ruth, czy widzi, co to jest.Ruth zmrużyła oczy i pokręciła głową.LuLing zrobiła identyczną linię.Powtarzała ją kilkakrotnie, za każdym razem pytając Ruth, co przedstawia.Wreszcie matka prychnęła, wyrażając w zwięzłej formie rozczarowanie i niesmak.- Ta linia wygląda jak promień światła.Widzisz to czy nie?Ruth uważała, że raczej ogryzione do czysta żeberko.- Każdy znak jest wszystkim naraz - ciągnęła LuLing.- Myślą, uczuciem, sensem, historią.- Namalowała jeszcze kilka linii - kropek i kresek, pałeczek i ogonków, zakręta­sów i haczyków.- Widzisz to? - pytała co chwila.- Ta linia, ta i ta - kształt boskiej świątyni.- A kiedy w odpowiedzi Ruth wzruszyła ramionami, matka dodała: - Świątyni w dawnym stylu.- Jak gdyby słowo “dawny" miało prze­stawić umysł córki na myślenie po chińsku.Ping! Aha!Później LuLing poleciła Ruth, by spróbowała namalo­wać ten sam znak, wciąż wtłaczając w jej oporną głowę chińską logikę:- Trzymaj nadgarstek w ten sposób, pewnie, ale luźno, jak gałąź młodej wierzby - aj, nie tak bezwładnie jak że­brak leżący na ulicy.Maluj linię z wdziękiem, jak ptak lądujący na gałązce, nie jak kat, który odrąbuje diabłu głowę.Namalowałaś tę linię.jakby cały znak miał się za chwilę przewrócić.Zrób to tak.najpierw światło, potem świątynia.Widzisz? Razem oznacza to “wieści od bogów".Widzisz, że wiedza zawsze przychodzi z góry? Widzisz, jaki sens mają chińskie słowa?Matka potrafiła myśleć logicznie, jeżeli chodziło o chińskie słowa.Czy aby na pewno?Ruth zadzwoniła do lekarza.Telefon odebrała pielę­gniarka.- Mówi Ruth Young, córka LuLing Young.Miałyśmy za­mówioną wizytę na szesnastą, ale chciałam powiedzieć o kilku sprawach.- Poczuła się jak zdrajczyni i szpieg.Wróciwszy do salonu, Ruth zobaczyła, że matka szuka torebki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl