[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł ich otworzyć.„A przy tym muszę się panu przyznać — dodał — nie miałem ochoty pozostawać dłużej na dole.Wszystko tam trzeszczy, jak gdyby statek miał się rozpaść na kawałki.” Kapitan pomyślał, że Cloete jest bardzo zdenerwowany, bo drzwi nie mogły się przecież zepsuć.A głośno powiedział: „Dziękuję, mniejsza o to.” Wszyscy wzdychali do łodzi ratunkowej, każdy myślał tylko o sobie.Cloete zastanawiał się, czy będą pamiętać o Staffordzie, który tak nieszczególnie poczynał sobie na morzu, że po rozbiciu nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt nie troszczył się o to, co robi i gdzie przebywa.W dodatku było tak ciemno, że trudno było się nawzajem policzyć.Nagle ukazało się światło holownika wlokącego za sobą na linie łódź ratunkową: płynął w stronę statku.Kapitan zapytał: „Czy wszyscy jesteśmy tutaj?” Ktoś odpowiedział: „Wszyscy, panie kapitanie.” „Bądźcie w takim razie gotowi do opuszczenia statku — rzekł kapitan.— Ale przede wszystkim niech dwóch spośród was dopomoże panu Cloete’owi przy wsiadaniu.” „Ależ, panie…” — Cloete chciał poprosić kapitana, aby mógł ostatni opuścić statek, lecz gdy łódź ratunkowa zarzuciła już bosak na olinowanie fokmasztu, dwóch marynarzy schwyciło go i upatrzywszy chwilę odpowiednią spuściło go do łodzi zdrowego i całego.Czuł się zupełnie wyczerpany, nie był przyzwyczajony do tego rodzaju przejść.Siadł na rufie z oczami zamkniętymi.Nie chciał patrzeć na białą pianę, pokrywającą wokoło kipiel morza.Marynarze, jeden po drugim, wskakiwali do łodzi.Usłyszał wówczas głos kapitana, który poprzez szum wichru wołał do sternika, aby się chwilę wstrzymał i jeszcze jakieś słowa, których nie dosłyszał, doszła go tylko odpowiedź sternika: „Ale niech się pan pośpieszy, panie kapitanie.” „Co się stało?” — zapytał Cloete, na wpół żywy.„Chodzi mu o jakieś papiery okrętowe” — odpowiedział sternik bardzo zaniepokojony.— „Rozumie pan, to nie jest chwila odpowiednia dla przebywania w bliskości statku.” Odholowawszy nieco łódź, czekali.Wielkie fale przelewały się ponad łodzią.Cloete odchodził prawie od zmysłów.Nie myślał o niczym, siedząc odrętwiały, gdy wtem rozległ się okrzyk: „Oto jest!” Wśród olinowania fokmasztu ujrzeli oczekującą postać, która z łatwością dostała się na łódź, gdy przyholowali ją z powrotem za pomocą liny bosaka.Rozległy się okrzyki, lecz wszystko zagłuszył szum morza.Cloete’owi zdawało się, że słyszy tuż koło ucha głos Stafforda.Gdy wiatr się na chwilę uspokoił, głos ten pośpiesznie opowiadał sternikowi, że był wciąż w pobliżu kapitana, który w ostatniej chwili zdecydował się pójść po papiery okrętowe do kajuty na rufie; chciał koniecznie pójść tam sam, a jemu, Staffordowi, kazał wsiąść do łodzi ratunkowej.Miał zamiar doczekać się powrotu kapitana, lecz gdy uciszyło się na chwilę, pomyślał, że lepiej jednak skorzystać z odpowiedniej pory.Cloete otworzył oczy.Tak.To Stafford siedzi obok niego w tej zatłoczonej łodzi.Sternik, nachyliwszy się nad Cloete’em, wołał: „Czy pan słyszy, co opowiada bosman?” Cloete poczuł, że wargi i cała jego twarz tężeją, jakby były z gipsu.„Tak, słyszę” — odpowiedział z wysiłkiem.Sternik, zastanowiwszy się chwilę, rzekł: „Nie podoba mi się to wcale.” I zwrócił się do Stafforda, mówiąc mu, iż szkoda to wielka, że nie próbował, gdy nastąpiła owa chwila ciszy, dogonić na pokładzie kapitana, aby go przynaglić do powrotu.Stafford odrzekł na to natychmiast, że myślał o tym, lecz bał się rozminąć z nim w ciemnościach.„Gdyż — mówił — kapitan mógł był od razu wsiąść do łodzi ratunkowej, przypuszczając, że już tam jestem, i odnotowalibyście pozostawiając mnie na statku.” „To możliwe” — rzekł sternik.Minuta czy dwie minęły.„To niewystarczające objaśnienie” — dodał.Nagle Stafford przemówił głuchym głosem: „Byłem świadkiem, jak mówił do pana Cloete’a, że nie wie, czy będzie miał odwagę opuścić swój statek.” I Cloete poczuł, jak w ciemnościach ścisnął go za ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nie mógł ich otworzyć.„A przy tym muszę się panu przyznać — dodał — nie miałem ochoty pozostawać dłużej na dole.Wszystko tam trzeszczy, jak gdyby statek miał się rozpaść na kawałki.” Kapitan pomyślał, że Cloete jest bardzo zdenerwowany, bo drzwi nie mogły się przecież zepsuć.A głośno powiedział: „Dziękuję, mniejsza o to.” Wszyscy wzdychali do łodzi ratunkowej, każdy myślał tylko o sobie.Cloete zastanawiał się, czy będą pamiętać o Staffordzie, który tak nieszczególnie poczynał sobie na morzu, że po rozbiciu nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt nie troszczył się o to, co robi i gdzie przebywa.W dodatku było tak ciemno, że trudno było się nawzajem policzyć.Nagle ukazało się światło holownika wlokącego za sobą na linie łódź ratunkową: płynął w stronę statku.Kapitan zapytał: „Czy wszyscy jesteśmy tutaj?” Ktoś odpowiedział: „Wszyscy, panie kapitanie.” „Bądźcie w takim razie gotowi do opuszczenia statku — rzekł kapitan.— Ale przede wszystkim niech dwóch spośród was dopomoże panu Cloete’owi przy wsiadaniu.” „Ależ, panie…” — Cloete chciał poprosić kapitana, aby mógł ostatni opuścić statek, lecz gdy łódź ratunkowa zarzuciła już bosak na olinowanie fokmasztu, dwóch marynarzy schwyciło go i upatrzywszy chwilę odpowiednią spuściło go do łodzi zdrowego i całego.Czuł się zupełnie wyczerpany, nie był przyzwyczajony do tego rodzaju przejść.Siadł na rufie z oczami zamkniętymi.Nie chciał patrzeć na białą pianę, pokrywającą wokoło kipiel morza.Marynarze, jeden po drugim, wskakiwali do łodzi.Usłyszał wówczas głos kapitana, który poprzez szum wichru wołał do sternika, aby się chwilę wstrzymał i jeszcze jakieś słowa, których nie dosłyszał, doszła go tylko odpowiedź sternika: „Ale niech się pan pośpieszy, panie kapitanie.” „Co się stało?” — zapytał Cloete, na wpół żywy.„Chodzi mu o jakieś papiery okrętowe” — odpowiedział sternik bardzo zaniepokojony.— „Rozumie pan, to nie jest chwila odpowiednia dla przebywania w bliskości statku.” Odholowawszy nieco łódź, czekali.Wielkie fale przelewały się ponad łodzią.Cloete odchodził prawie od zmysłów.Nie myślał o niczym, siedząc odrętwiały, gdy wtem rozległ się okrzyk: „Oto jest!” Wśród olinowania fokmasztu ujrzeli oczekującą postać, która z łatwością dostała się na łódź, gdy przyholowali ją z powrotem za pomocą liny bosaka.Rozległy się okrzyki, lecz wszystko zagłuszył szum morza.Cloete’owi zdawało się, że słyszy tuż koło ucha głos Stafforda.Gdy wiatr się na chwilę uspokoił, głos ten pośpiesznie opowiadał sternikowi, że był wciąż w pobliżu kapitana, który w ostatniej chwili zdecydował się pójść po papiery okrętowe do kajuty na rufie; chciał koniecznie pójść tam sam, a jemu, Staffordowi, kazał wsiąść do łodzi ratunkowej.Miał zamiar doczekać się powrotu kapitana, lecz gdy uciszyło się na chwilę, pomyślał, że lepiej jednak skorzystać z odpowiedniej pory.Cloete otworzył oczy.Tak.To Stafford siedzi obok niego w tej zatłoczonej łodzi.Sternik, nachyliwszy się nad Cloete’em, wołał: „Czy pan słyszy, co opowiada bosman?” Cloete poczuł, że wargi i cała jego twarz tężeją, jakby były z gipsu.„Tak, słyszę” — odpowiedział z wysiłkiem.Sternik, zastanowiwszy się chwilę, rzekł: „Nie podoba mi się to wcale.” I zwrócił się do Stafforda, mówiąc mu, iż szkoda to wielka, że nie próbował, gdy nastąpiła owa chwila ciszy, dogonić na pokładzie kapitana, aby go przynaglić do powrotu.Stafford odrzekł na to natychmiast, że myślał o tym, lecz bał się rozminąć z nim w ciemnościach.„Gdyż — mówił — kapitan mógł był od razu wsiąść do łodzi ratunkowej, przypuszczając, że już tam jestem, i odnotowalibyście pozostawiając mnie na statku.” „To możliwe” — rzekł sternik.Minuta czy dwie minęły.„To niewystarczające objaśnienie” — dodał.Nagle Stafford przemówił głuchym głosem: „Byłem świadkiem, jak mówił do pana Cloete’a, że nie wie, czy będzie miał odwagę opuścić swój statek.” I Cloete poczuł, jak w ciemnościach ścisnął go za ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]