[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wprawdzie mięśniego bolały, a płucom brakowało powietrza, lecz mozolnie wdrapywał się z jednejgałęzi na drugą.Wyrostek złapał go nagle za kostkę.Hughes znieruchomiał.Zerknął przez ra-mię i spostrzegł, że chłopak zastygł bez ruchu, przywarłszy całym ciałem do ko-nara.Rozległo się parsknięcie konia.Pogoń była blisko.Bardzo blisko.* * *Jezdzcy wyłonili się kilkanaście metrów od drzewa.Między liśćmi połyski-wały już ich kolczugi.Gdy tylko któryś rumak parsknął, jezdziec pochylał sięw siodle i delikatnie klepał go po karku, żeby uspokoić zwierzę.Doskonale wiedzieli, że ich ofiary są gdzieś w pobliżu.Jechali ze spuszczo-nymi głowami, uważnie wypatrując śladów na ziemi.Na szczęście znajdowali sięna obszarze porośniętym karłowatymi sosenkami, gdzie trudno było cokolwiekdojrzeć.Przywódca wydał rozkazy ruchem ręki.Jezdzcy rozdzielili się i powoli ruszy-li dalej tyralierą.Dotarli do potężnego drzewa, mijali je po obu stronach.Chriswstrzymał oddech.Gdyby któryś popatrzył teraz do góry.%7ładen nie spojrzał.Zaczęli się stopniowo oddalać.Wreszcie jadący z otwartą przyłbicą rycerzz czarnymi piórami na hełmie ten sam, który jednym cięciem odrąbał Gomezgłowę powiedział głośno: Dość.Umknęli.Jak? Skoczyli do rzeki?Rycerz pokręcił głową.Hughes zwrócił uwagę na jego ciemną karnację, Miałkrucze brwi i czarne oczy. Dzieciak nie taki głupi. I nie taki dzieciak, mój panie.171 Mógł spaść przez nieuwagę, ale nie skoczył umyślnie. Czarny rycerzznowu pokręcił głową. Wystrychnął nas na dudków.Wracajmy. Jak każesz, panie.Cała szóstka bez pośpiechu zawróciła konie.Znów znalezli się blisko drze-wa, pojechali jednak dalej w luznym szyku i wkrótce wydostali się na skąpanąw słońcu polankę. Gdyby nie ten mrok, wnet znalezlibyśmy ślad.Chris odetchnął z ulgą.Przyczajony niżej wyrostek poklepał go po łydce i z uśmiechem skinął głową,jakby chciał powiedzieć: Dobra robota.Nadal jednak pozostawali w ukryciu.Kiedy pogoń oddaliła się już na sto metrów i ledwie było widać ludzi na koniach,chłopak zsunął się z gałęzi i zeskoczył na ziemię.Hughes uczynił to samo.Wylądowawszy w trawie, obejrzał się szybko.Jezdzcy znikali właśnie za dużąkępą krzaków, byli na wysokości tego drzewa, na którego pniu Chris zostawiłślady butów.Czarny rycerz minął je obojętnie, reszta podążała za nim.Wyrostek chwycił go za ramię i energicznie pociągnął w pobliskie zarośla. Panie! Tutaj! Zlady na pniu! Ukryli się na drzewie!Któryś jezdziec zauważył ślady.Jasna cholera!Zawrócili konie i zebrali się przy drzewie.Czarny rycerz obrzucił koronę po-dejrzliwym wzrokiem i spytał: Gdzie? Nikogo nie widzę. I ja nie widzę pachołka na drzewie, mój panie.Rycerz zaczął się rozglądaćna wszystkie strony.Nagle ich spostrzegł. Tam są!Ruszyli z kopyta.Chłopak rzucił się do biegu. Na Boga! Jużeśmy zgubieni! rzucił, zerkając trwożnie przez ramię.Umiesz pływać? Pływać? zdziwił się Chris.Jasne, że umiał, lecz nawet mu to nie przyszło do głowy.Cały wysiłek wkła-dał w przebieranie nogami.Dopiero teraz zauważył, że wyrostek kieruje się napolankę, w stronę coraz rzadziej rosnących drzew.I stromego nadrzecznego urwiska.Teren przed nimi opadał, początkowo łagodnie, dalej coraz gwałtowniej.Tra-wa rzedła, wyłaniały się spod niej nagie połacie żółtawego piaskowca.Słońceoślepiało.Czarny rycerz wrzasnął coś, czego Chris nie zrozumiał.Wypadli z lasu naskraj urwiska.Wyrostek bez namysłu zeskoczył z krawędzi.Hughes się zawahał.Zerknął przez ramię na pogoń.Jezdzcy gnali galopemz uniesionymi mieczami.Nie miał wyboru.Popędził ku krawędzi urwiska.172* * *Marek skrzywił się boleśnie, kiedy przez radio doleciał głośny wrzask Chrisa.Po chwili rozległ się głuchy łoskot i gardłowy jęk.Rozpoznał odgłos upadku.Andre nasłuchiwał.Ale w słuchawkach panowała martwa cisza, nawet niezatrzeszczało.Jakby nadajnik został zniszczony. Zginął? zapytała cicho Kate [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wprawdzie mięśniego bolały, a płucom brakowało powietrza, lecz mozolnie wdrapywał się z jednejgałęzi na drugą.Wyrostek złapał go nagle za kostkę.Hughes znieruchomiał.Zerknął przez ra-mię i spostrzegł, że chłopak zastygł bez ruchu, przywarłszy całym ciałem do ko-nara.Rozległo się parsknięcie konia.Pogoń była blisko.Bardzo blisko.* * *Jezdzcy wyłonili się kilkanaście metrów od drzewa.Między liśćmi połyski-wały już ich kolczugi.Gdy tylko któryś rumak parsknął, jezdziec pochylał sięw siodle i delikatnie klepał go po karku, żeby uspokoić zwierzę.Doskonale wiedzieli, że ich ofiary są gdzieś w pobliżu.Jechali ze spuszczo-nymi głowami, uważnie wypatrując śladów na ziemi.Na szczęście znajdowali sięna obszarze porośniętym karłowatymi sosenkami, gdzie trudno było cokolwiekdojrzeć.Przywódca wydał rozkazy ruchem ręki.Jezdzcy rozdzielili się i powoli ruszy-li dalej tyralierą.Dotarli do potężnego drzewa, mijali je po obu stronach.Chriswstrzymał oddech.Gdyby któryś popatrzył teraz do góry.%7ładen nie spojrzał.Zaczęli się stopniowo oddalać.Wreszcie jadący z otwartą przyłbicą rycerzz czarnymi piórami na hełmie ten sam, który jednym cięciem odrąbał Gomezgłowę powiedział głośno: Dość.Umknęli.Jak? Skoczyli do rzeki?Rycerz pokręcił głową.Hughes zwrócił uwagę na jego ciemną karnację, Miałkrucze brwi i czarne oczy. Dzieciak nie taki głupi. I nie taki dzieciak, mój panie.171 Mógł spaść przez nieuwagę, ale nie skoczył umyślnie. Czarny rycerzznowu pokręcił głową. Wystrychnął nas na dudków.Wracajmy. Jak każesz, panie.Cała szóstka bez pośpiechu zawróciła konie.Znów znalezli się blisko drze-wa, pojechali jednak dalej w luznym szyku i wkrótce wydostali się na skąpanąw słońcu polankę. Gdyby nie ten mrok, wnet znalezlibyśmy ślad.Chris odetchnął z ulgą.Przyczajony niżej wyrostek poklepał go po łydce i z uśmiechem skinął głową,jakby chciał powiedzieć: Dobra robota.Nadal jednak pozostawali w ukryciu.Kiedy pogoń oddaliła się już na sto metrów i ledwie było widać ludzi na koniach,chłopak zsunął się z gałęzi i zeskoczył na ziemię.Hughes uczynił to samo.Wylądowawszy w trawie, obejrzał się szybko.Jezdzcy znikali właśnie za dużąkępą krzaków, byli na wysokości tego drzewa, na którego pniu Chris zostawiłślady butów.Czarny rycerz minął je obojętnie, reszta podążała za nim.Wyrostek chwycił go za ramię i energicznie pociągnął w pobliskie zarośla. Panie! Tutaj! Zlady na pniu! Ukryli się na drzewie!Któryś jezdziec zauważył ślady.Jasna cholera!Zawrócili konie i zebrali się przy drzewie.Czarny rycerz obrzucił koronę po-dejrzliwym wzrokiem i spytał: Gdzie? Nikogo nie widzę. I ja nie widzę pachołka na drzewie, mój panie.Rycerz zaczął się rozglądaćna wszystkie strony.Nagle ich spostrzegł. Tam są!Ruszyli z kopyta.Chłopak rzucił się do biegu. Na Boga! Jużeśmy zgubieni! rzucił, zerkając trwożnie przez ramię.Umiesz pływać? Pływać? zdziwił się Chris.Jasne, że umiał, lecz nawet mu to nie przyszło do głowy.Cały wysiłek wkła-dał w przebieranie nogami.Dopiero teraz zauważył, że wyrostek kieruje się napolankę, w stronę coraz rzadziej rosnących drzew.I stromego nadrzecznego urwiska.Teren przed nimi opadał, początkowo łagodnie, dalej coraz gwałtowniej.Tra-wa rzedła, wyłaniały się spod niej nagie połacie żółtawego piaskowca.Słońceoślepiało.Czarny rycerz wrzasnął coś, czego Chris nie zrozumiał.Wypadli z lasu naskraj urwiska.Wyrostek bez namysłu zeskoczył z krawędzi.Hughes się zawahał.Zerknął przez ramię na pogoń.Jezdzcy gnali galopemz uniesionymi mieczami.Nie miał wyboru.Popędził ku krawędzi urwiska.172* * *Marek skrzywił się boleśnie, kiedy przez radio doleciał głośny wrzask Chrisa.Po chwili rozległ się głuchy łoskot i gardłowy jęk.Rozpoznał odgłos upadku.Andre nasłuchiwał.Ale w słuchawkach panowała martwa cisza, nawet niezatrzeszczało.Jakby nadajnik został zniszczony. Zginął? zapytała cicho Kate [ Pobierz całość w formacie PDF ]