[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pytani Soyeftie przyznawali, że pewnych rzeczy nie potrafią już, w odróżnieniu od przodków, robićwiatrochrapów, na przykład, ale jeśli już coś robili, to sprego wydawało się niezniszczalne.Aż dodzisiaj.- Mówię ci: pokazuje coś bez ładu i składu, milczy Zaczęło się od tego, że poprosiłem o jakiś tekst zwaszej historii.Nie wiem, może nie wolno- Bzdura! Oczywiście, że wolno - Krycz chwilę milczał.- Poczekaj na mnie.Możesz?- Mogę, oczywiście, że mogę.Sam jestem ciekawKrycz nie odezwał się, nic się nie zmieniło w dzwiękowym tle, ale Jonathan niespodziewanie nabrałprzekonania, że jego rozmówca odłożył słuchawkę".Nagle uświadomił sobie, że po raz pierwszy maochotę powiedzieć głośno: Pieprzona magia!".Wcześniej również zdarzało mu się wściekać naniepojęte działanie takich rzeczy jak soyeftiański telefon, własną nadsprawną zapalniczkę czyziemskie baterie, ale zawsze odkładał pytania na odpowiedniejszą chwilę, która jak to sobieuprzytomnił wobec wciąż pojawiających się nowych problemów nigdy nie następowała.Już pomiesiącu pobytu w Ultene zrozumiał, że nie wiedząc jak się tu znalazł, nie może liczyć na znalezienie sposobu na wydostanie i podświadomie pogodził się z koniecznością spędzenia reszty życia wotoczeniu Soyeftie.Konsekwencją tego wniosku były następne: nie ma pośpiechu, ze wszystkimzdążę i: najpierw trzeba opracować metodę, potem zabierać się do konkretów.W ten sposób rzucałsię od wycieczek po satelitarnych osadach, do wieczorków stymulujących i wyścigów frachtwołów.Iniczego nie osiągnął.Nie zrozumiał zasady przekazywania sprego, nie zgłębił jak się dzisiaj okazałosystemu funkcjonowania społeczności.W rezultacie został za burtą ważniejszych wydarzeń.Gorzejjuż być nie mogło.Ani gość, ani swój, ani głupi, ani mądry.Same środki.I naiwne przekonanie, żetrafiłem do uproszczonej wersji raju, dureń, a tu się dzieją różne rzeczy, tylko nie trzeba byłorozdziawiać gęby na widok zeskakującej z ciała sukni.Teraz będę musiałJasny prostokąt otworu drzwiowego przekreśliła jakaś sylwetka.Krycz zatrzymał się w progu, jakbypotknął się o widok Jonathana, szybko przekroczył płaskie nadproże i zatrzymał się przed nim.Chwilęwpatrywał się uważnie w jego twarz i zanim usłyszał cokolwiek ruszył pierwszy do sali z BaząKamienną.Zachowywał się jakby był sam podszedł do ławy, usiadł i zawołał:- Baza!Sala króciutkim echem skwitowała jego okrzyk.Stojący za nim Jonathan zerknął na boki, starał sięzrozumieć, dlaczego odnosi wrażenie stłumienia, tak dotychczas wyrazistych kamiennych barielefówna ścianach, jakby ktoś przysypał je mglistym pudrem, ale błysnęła ściana pochylni.Pojawił się mętnyideogram kogo", rozjarzył się do normalnej jasności, zmętniał, znowu rozbłysł i już nie przygasał.Krycz wpatrywał się w ścianę, rzucił przez ramię krótkie pytające spojrzenie na Jonathana, aleodpowiedzią było tylko wzruszenie ramion: Sam widzisz".Baza nie odezwała się, nie przeczytałanapisu.Krycz cierpliwie czekał.Od ściany dobiegł krótki urwany dzwięk.Identycznie zabrzmiałoby to,gdyby komuś położyć dłoń na ustach w pierwszej sekundzie wypowiedzi.Krycz wstał i patrząc wpodłogę obszedł ławę.- Chodzmy - warknął i pierwszy poszedł do wyjścia.Jonathan poczuł, że zaczyna się spieniać, zacisnął pięści przysięgając sobie ostrą odpowiedz, jeślitylko Krycz posunie się do najłagodniejszej chociażby insynuacji dotyczącej popsucia Bazy, ale Kryczwyszedł bez słowa.Nie było mowy o oskarżaniu kogokolwiek.Miał zatroskane spojrzenie,zakłopotane i bezradne.- Masz jakiś pomysł?- Ja? - Jonathan prychnął przez nos.- Nasze urządzenia psują się, to prawda, prędzej czy pózniej;mnie to nie dziwi, ale odniosłem wrażenie, że u was sprego nie podlega wietrzeniu i psuciu.- Poklepałsię po kieszeniach, przez warstwę tkaniny odnalazł futerał z cygaretkami, ale zrezygnował z palenia.Podrapał się po nosie.- Nie mam nawet cienia pomysłu, po prostu popsuło się.- Przyjrzał się twarzyKrycza i nagle zrozumiał powód jego troski: - Znowu będzie mowa o mnie?- Nie - Krycz z rezygnacją machnął ręką i nagle zmienił zdanie: - Właściwie tak.Najprościej jestznalezć prostą przyczynę, nie musi być rzeczywista- Byle wszystkim się spodobała - dokończył Jonathan.- Wszystkim to ona się nie spodoba - mruknął Krycz, ale z jego intonacji wynikało jasno, że tychdrugich nie będzie zbyt wielu.- Co za kanał - warknął.- Nie rozumiem?- Nieważne.Powiedzmy, że wyraziłem swoje niezadowolenie z własnej sytuacji.Chwilę stali naprzeciwko siebie, unikając patrzenia sobie w oczy, badając spojrzeniem ścianybudynków i wieczorne niebo nad głowami.Jonathan nie wytrzymał pierwszy:- Róbcie sobie co chcecie! - splunął w bok.Zrobił trzy kroki w kierunku domu, ale zatrzymał się iobejrzał.Jego złość i poczucie wyrządzanej krzywdy musiały znalezć przynajmniej werbalne ujście.-Dziwnie jestem przekonany, że cokolwiek wymyślicie, popełnicie błąd.Wasze sprego, cholera,pozbawiło was zdolności do - chciał powiedzieć do życia", ale w ostatniej chwili powstrzymał się -myślenia.A nie macie myślącego młynka do lerby!Odwrócił się i szybko ruszył w kierunku domu.Po drodze zarysy planu, który zrodził się, gdy rzucałostatnie słowa przy-brały konkretny wyraz.Wpadł do mieszkania jak huragan, chwycił walkmana,manierkę z resztką samogonu, koc, wypełnił futerał zapasem cygaretek i wybiegł, nie zwracając uwagina zajętą szyciem, ale obserwującą go spod oka, Ziyrę.Idąc w kierunku głównej bramy, cmokał cicho,rozglądając się na boki, ale dopiero pod murami wyczuł, a potem zobaczył przy swojej nodze Farmi.W marszu pochylił się i poklepał kotuna po łopatkach.Jego oczy błysnęły seledynowo, potrząsnąłłbem.Po kilku krokach jeszcze raz popatrzył na człowieka, jakby chciał sprawdzić czy rzeczywiściema zamiar wyjść w nocy poza oazę.Miał.Ominęli zagajnik gelo trzymając się jego zachodniegobrzegu i po kwadransie szybkiego marszu zatrzymali.- Tu! - zdecydował Jonathan.Złożył koc we dwoje i usiadł na nim, przyciągając do siebie Farmi.Kotunstał chwilę, potem ułożył się z głową na udzie człowieka i przymknął oczy. Jonathan zapalił cygaretkę.Drapał Farmi za uszami trzymając cygaretkę w ustach i wpatrywał się wnocne niebo upstrzone obcymi gwiazdami.Tra, dziwny księżyc satelita, mocnym światłem mglił blaskgwiazd, na tle których wisiał, jak jaskrawy myślnik na dnie przewróconej czary z kropkami Morse`a.- Sztuczny, prawda? - mruknął Jonathan.- Musi być, skurwysyn, sztuczny.Nie odrywając spojrzenia od Tra, wyciągnął z kieszeni butelkę, zabełtał alkohol, usiłując na słuchzmierzyć ilość posiadanego trunku.Drapał posapującego dziękczynnie Farmi, jednocześnie wsadziłmanierkę pod pachę, wyciągnął korek.- Sztuczny! - warknął mściwie.Wypił dwa łyki, odetchnął dziękczynnie.Pociągnął jeszcze i szybkoschował naczynie pod róg koca.Ułożył się na plecach, podkładając brzuch pod głowę kotuna i oddałsię obserwacji Tra.- Przyroda nie lubi symetrii, wiesz? Symetria to estetyka debili, a natura jest mądra, mądrością dla nasniedościgłą.Kto to powiedział? Hę? Nie wiesz.Pewnie ja.Przecież jestem mądry facet, nie geniusz,ale też i nie dupek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl