[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastygłem, klęcząc na kolanie.Pochwycono mnie za kark; w tej samej chwili usłyszałem wysoki, kobiecy głos:— Precz! Wszyscy precz! Ooo.preecz!Nigdym dotąd nie słyszał jej krzyku.Służący i żołnierze uciekli.Klęczałem dalej.Nieruchomo patrzyłem wprost w oczy człowieka, który — zdrętwiały, purpurowy na twarzy — stał przy wielkim kandelabrze, trzymając w dłoniach zapaloną świecę.Pragnął chyba odpalić odeń kolejne, lecz przeniósł ogień tylko na trzy.Teraz trwał skamieniały, krzyżując spojrzenie z moim.Gorący wosk kapał mu na dłoń.Powoli obróciłem oczy w bok.W skłębionej pościeli półsiedziała, wsparta na łokciu, z drugą ręką mnącą prześcieradło, potargana kobieta z dużymi, ciężkimi piersiami, o nagich ramionach, na których spod startego pudru widoczne były piegi.Jej twarz mieniła się w wyrazie wściekłości, ale i zdumienia, przerażenia, upokorzenia, wstydu.Otwarłem usta.i zacząłem śmiać się bezgłośnie, wstrząsany paroksyzmami zrodzonymi z pogardy, bólu i obrzydzenia.Doprawdy, wszystkie te uczucia mogły i winny znaleźć ujście tylko w huku pistoletowego strzału, lecz zawarłem je w potępieńczym, bezgłośnym chichocie.— Precz! — rozkazała raz jeszcze, ale obok bezmiernego gniewu była w tym okrzyku szczera rozpacz.i prośba.Może po raz pierwszy w życiu Dostojna prosiła?Zobaczyłem bal urodzinowy, stado głupców jedzących i tańczących na pokaz.Armaty na placach i skwerach.Klasztor Czarnych Pokutnic, gdzie Ranela śmiała się i płakała, krzycząc: “Ja nic nie wiem!”.I Luizę, pędzącą gościńcem do Torres, z zamiarem zabicia własnej siostry.Wobec tego wszystkiego wicekrólowa Valaquet, Pierwsza Dama Bractwa Rycerskiego, znajdowała przyjemność, dzieląc łoże z gachem.I wiedziałem dlaczego.Z tego samego powodu, dla którego trwał bal w pałacowych ogrodach.By udowodnić całemu światu.Lecz co?Może to, że nawet, gdyby wszelkie rachuby zawiodły, choćby podburzone przez Wanesę tłumy miały wedrzeć się do pałacu, choćby wszystko miało dobiec końca, ona, Dostojna Weronika Teresa Del Valaquet Se Alide Sar, będzie triumfować, bo żadne zwycięstwo’nie przywróci jej rywalce i córce raz odebranej godności i czci.O tak.Bo ten tutaj, był gachem.Zwykłym gachem w białych, słabo zawiązanych gaciach, ponad którymi majaczył blady brzuch i tors porośnięty rzadkimi włosami.Mój brat.Mój przyjaciel i towarzysz, Bernard książę Se Potres.Ach, naprawdę! Tej nocy nie oszczędzono mi niczego!— Hrabio — rzekł ochryple.— Na honor, panie hrabio.Na honor.Czy ten człowiek powiedział “na honor”? Piskliwy chichot szaleńca powrócił.— Dos-tojna — rzekłem, bezgłośnie czkając w swej wisielczej wesołości.— Ksią.ksią-żę.Skłoniłem się i wyszedłem, chichocząc.W ostatnim przedpokoju, wytrzeszczając oczy, stał śmiertelnie przerażony służący.Pochwyciłem go prawicą za twarz i pchnąłem tak, że upadł.Śmiałem się, mijając żołnierzy.Płakałem, idąc korytarzem.* * *Potem nagle, zaczęło mi zależeć na nich wszystkich.W nagłym olśnieniu zdało mi się, iż zaczynam odsłaniać kulisy toczącej się śliskiej gry.Och, obojętne przecież, czy obmierzła obecność pana Se Potres w sypialni mej matki była skutkiem, czy też przyczyną wojny, jaką jej wydała Wanesa.Obojętne.Wszakże, tak,czy owak, Dostojna i księżna Se Potres nie były tylko rywalkami w walce o władzę.Już nie.Gdybyż tak! Ale nie, niestety.Wobec tego, com widział, nawet mowy być nie mogło o jakimś pojednaniu.Ach, rację miała Ranela, powiadając, że w Valaquet nie ma miejsca dla dwóch władczyń! Lecz tym bardziej nie było — nie tylko w Valaquet, lecz zgoła na całym świecie — miejsca dla takich dwóch kobiet, co chcą mieć jednego mężczyznę.Niemało lat trzeba było, bym poznał tę prawdę i zrozumiał, co oznacza.Istotnie więc rozruchy w Re Alide były dziełem Wanesy.Więc zaprawdę Luiza i Jasena żywiły względem siebie nienawiść.Naprawdę więc Dostojna mogła chcieć śmierci swojej najstarszej córki, a Luiza miała powód, by spełnić potworne polecenie matki.I ujrzałem wyraźnie, że owe tryby zębate nieubłaganie wciągną między siebie wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu.Czy możliwe, bym zdołał w nich utkwić niczym kamień i zatrzymał całą machinę?Gdzie był klucz? Gdzie sprężyna tego mechanizmu? Czy klasztor? Posłano mię tam przecie.I nie bez przyczyny.Nie wiedziałem, jakim sposobem klasztor miałby się wiązać ze wszystkim, com usłyszał i ujrzał tej nocy w Re Alide.Przecież właśnie dlatego był — bo musiał być — ważny.Niepodobna, by posłano mię tam bez przyczyny.Niepodobna.Przecież to właśnie w klasztorze natknąłem się na ludzi, służących mojej żonie hrabinie Se Rhame Sar.Jaka była jej rola? O tak.to bardzo możliwe, że od niej, od zmartwychwstałego upiora Valaquet zaczęło się wszystko!Zapomniałem o wstrętnej obecności księcia Se Potres w sypialni Dostojnej.Zapomniałem o Luizie i o tym, co mi wyrządziła.Pamiętałem tylko, że jechała do Torres! Tam, gdzie chcieli uprowadzić mię ludzie przeklętej mojej żony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl