[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Delikatnie pocałował ją wkark, jeszcze raz i jeszcze.Prawa dłoń ześlizgnęła się niżej, przemierzała twardą okrągłą pierś,wyczuwając natychmiast stwardniałą sutkę.Jonathan jęknął, niemal czując ból w podbrzuszu.Odskoczył od Maniki i rzucił się do zbierania gałęzi.Manika wyminęła go ocierając się kolanem o jegoramię, szepnęła coś czego nie zrozumiał i skierowała się do obozowiska.Jonathan nie śpieszył się,wracając podejrzliwie przyjrzał się Chsalkowi i Jorhanowi, spodziewał się porozumiewawczychspojrzeń, może uśmiechów.Obawiał się również, że któryś z mężczyzn zerknie z ukosa, ale obajmłodzieńcy zajmowali się przygotowaniem posiłku.Chsalk wskazał miejsce z dala od ognia, gdzienależało położyć chrust.Jorhan w skupieniu dorzucał do kociołka oszczędne szczypty przypraw, zakażdym razem sprawdzając co wrzuca i efekt.Kotun skończył wylizywać miskę czujnie zerkając co irusz na ludzi, jakby spodziewał się repety.- Czy on potrafi polować - Jonathan wskazał ruchem brody Farmi - czy zdany jest na naszą łaskę?- O, nie martw się - uśmiechnął się Chsalk.- Ta porcja go tylko podnieciła, i dobrze powinien pokręcićsię dookoła biwaku.Przy okazji polowania rozpędzi wszystko co żywe i ostrzeże jakby co.- Gdyby co?- Właściwie nic - Chsalk wzruszył ramionami lekceważąco.- Może tylko inne kotuny albo jakiś wąż. Jonathan usiadł jakieś pół kroku od Farmi i ostrożnie wyciągnął doń rękę.Jeszcze nie przyzwyczaił siędo sympatii, jaką go obdarzył, nie rozumiał tego uczucia i obawiał się, że jakiś nie przemyślany ruchmoże wyzwolić gwałtowną reakcję Farmi.Pogłaskany kot", mruknął przeciągle, wyprężył ogon,grzbiet mu stwardniał i nieco uniósł do góry.Człowiek odważniej przejechał jeszcze raz po jego karku,a potem, długą chwilę, głaskał napięty grzbiet.Manika wyszła ze swojego namiotu, sprawdziławzrokiem zaawansowanie prac, wyjęła cztery bułki z worka, starając się, by jak najkrócej był otwarty,ułożyła je na uplecionej ze słomy zbożowej macie i nagle wsłuchała się w jakieś odgłosy spozaobozowiska, wyszarpnęła z jednej sakwy wór i pobiegła z nim w ciemność.Jonathan poderwał się nanogi.Farmi w mgnieniu oka znalazł się przy jego nodze, ale nie wydał się zaniepokojony.- Co się stało? - zapytał zaniepokojony Jonathan.- Gdzie? - Jorhan rozejrzał się dookoła, wsłuchał podobnie jak Manika w ciszę i roześmiał się cicho.-Aa! - machnął dłonią.- Nawóz- Nawóz?- Zbiera nawóz - cierpliwie wyjaśnił Jorhan.- Frachtwoły zaczęły cowieczorne kucanie - zamieszałpłaską łyżką w kociołku i uniósł ją pod nos.- Musisz to kiedyś zobaczyć, tak starannie przysiadają, takwyciągają szyje, tak są przepełnione powagą, że gdyby równie starannie biegały wiatr zwarzyłby się zzazdrości.Parsknął cichym śmiechem zdejmując kociołek z ognia.Starannie przesuwał chrust, żebyniepotrzebnie nie płonął wysokim ogniem i zaczął podsuwać pod kociołek miski.Farmi odczekał, ażgorący, gęsty jak kit sos o wspaniałym aromacie, zostanie podzielony między ludzi i rozumiejąc, że nieprzewiduje się jego udziału w uczcie, wydał z siebie krótki skowyt pełen żalu i dał nurka w, zgęstniałąz powodu ogniska, ciemność.Chwilę po jego zniknięciu w krąg światła weszła Manika.Niosła przedsobą worek, ugniatała go palcami, ominęła matę z parującym jedzeniem, wlała do worka wodę ijeszcze energiczniej zajęła się miętoleniem zawartości worka.Pod koniec pracy wydusiła z workapowietrze i szczelnie zasznurowała jego gardziel.- Możemy jeść - oznajmiła, rzucając beztrosko wór w stronę ułożonych bagaży.Nie rozmawiali podczas jedzenia Soyeftie posilali się solidnie.Jonathan podniecony myślą o Maniceszybko nabierał na kawałki bułki gęsty sos i zachłannie przełykał kęsy.Syty odsunął się od maty iułożył na boku, zastanawiał się przez chwilę czy tęskni do dymu winstonów, ale stwierdził, że nie, inatychmiast przypomniał sobie o calvadosie.Poczęstował wszystkich, zaczynając od Maniki i choćnikt nie odmówił, robili wrażenie, jakby sprawiało im to o wiele mniej radości niż jemu.Zaraz potem,Chsalk iJorhan wsunęli się do swojego namiotu, wbrew oczekiwaniom nie obdarzając pozostałych ani jednymznaczącym spojrzeniem.Przestał zastanawiać się czy nic nie zauważyli, czy też po prostu jest im toaż tak obojętne, łyknął jeszcze z manierki i starannie jązatkał.- Po co ci nawóz? - zapytał, nie chcąc sprawiać wrażenia wygłodniałego samca, który w obliczuspodziewanych karesów nie jest w stanie o niczym innym mówić.- Do wyrobu naczyń - powiedziała Manika.Wydawała się przez króciutką chwilę zdziwiona, ale zarazprzypomniała sobie kim jest pytający.- Wyrabiamy z niego naczynia.- Nie zauważyła grozy wspojrzeniu Jonathana, który szybko zerknął na swoją miskę.- Wraz z roślinami zjadają dużo piachu, awłaściwie pyłu.Ich odchody to znakomicie wymieszana i zagęszczona sokami trawiennymi masa dowyrobu czego tylko zechcesz.Byle nie wyschła na powietrzu.- Zerknęła na Jonathana i roześmiałasię.- Widzę, że gdybym ci to powiedziała przed kolacją- Ci-icho! Zostaw ten temat w spokoju.Przeturlał się i zamknął otwartą dłonią jej usta.Chwilę trwali nieruchomo, wpatrując się w swoje oczy,potem Jonathan odsłonił jej usta, by natychmiast zasłonić je swoimi.Mimo podniecenia tak mocnego,że aż zaczynało go to krępować, jakiś fragment świadomości zaintrygowany przewidywaniem reakcjiManiki, zdominował na chwilę myśli Jonathana.Otworzył oczy, i przyjrzał się twarzy kobiety [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl