[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zaledwie niezle. Szkoda powiedziała obojętnie.Murek ożywił się: Ale to tylko tymczasem.Stadium przygotowawcze.Proszę nie wątpić, że wkrótce, żebardzo prędko będzie lepiej. Był zaniepokojony i jeszcze dodał: To tylko kwestia czasu.Tak się z nim inaczej rozmawiało niż z innymi, tak wszystko, co mówił, było jakieś bez-krwiste, ślamazarne, nieistotne.Siedzieli razem przeszło godzinę, a nawet na krótki momentnie umiał jej zainteresować.I to powracanie do wspomnień! Lubował się w rozpamiętywaniubłahych zdarzeń, które minęły, a o których nie pamiętała nigdy.Przyglądała się Murkowi i z całą wyrazistością zdawała sobie sprawę z niepodobieństwaposłużenia się tym człowiekiem jako narzędziem zemsty.Rzeczywiście, tylko w chwili za-mroczenia mogło jej przyjść na myśl rzucenie go na Junoszyca.Koki, chociaż fizycznie możesłabszy, rozprawiłby się z nim bez trudu.Górował nad nim jak Europejczyk nad dzikusemalbo jak drapieżne zwierzę nad domowym, poczciwym bydlęciem.70Ta właśnie poczciwość Murka najbardziej denerwowała Nirę.Zdawało się jej, że każdymsłowem, każdym poglądem, każdym wypowiedzeniem się o ludziach, o niej, o sobie, prze-chwalał się swoją dobrocią, miękkością, uczciwością, tym wszystkim, co wywoływało w niejgniew, pogardę, ironię.Zupełnie tak, jakby chciał wyzyskać lada sposobność do dydaktycz-nego pouczenia, do przeciwstawienia swej idiotycznej, naiwnej, prostaczkowej zacnościświatopoglądowi Niry.Jakąż miałaby ochotę roześmiać się mu w oczy i bez ogródek powiedzieć, co sądzi o nim ijego cielęcych cnotach! Zdemaskować się przed nim, oślepić go jaskrawym światłem swojejprawdziwej rzeczywistości.Podeptać przed nim ten płaszczyk niewinnej dziewiczości, w któ-rą on ją otula jak kochająca niania! Bryznąć mu w twarz śmiechem, obezwładnić swoim bez-wstydem, bezwstydem bezlitośnie zgniecionego, pokrytego sińcami, do reszty nasyconegociała.Patrzyła nań z wysokości świadomej woli swego grzechu jak człowiek pozbawiony skru-pułów a ukrywający w zanadrzu nóż, gotowy do pchnięcia; rozkoszowała się myślą, że wkażdej chwili może unicestwić świat złudzeń tego człowieka, świat, który jest jedynym jegoświatem. I cóżby zostało wtedy z pana doktora Franciszka Murka lubowała się swoją władzą.A on nic nie rozumiał i szeptał przez stolik w zachwycie: Pani oczy są dziś jak za woalem.Nie mogła tego dłużej znieść. Chodzmy wstała. Czekają na mnie, już pózno.Zerwał się i podszedł do drugiego stolika, by tam zapłacić kelnerowi.Zawsze rachunek wcukierni te kilka groszy regulował z taką pseudodżentelmeńską, prowincjonalną dyskre-cją.Buty jego miały wydeptane obcasy.Szła obok niego szybko.Uparł się ją odprowadzić, narażając przez to na niebezpieczeń-stwo spotkania z kimś z Towarzystwa Asekuracyjnego.W pierwszej chwili chciała wziąćtaksówkę, lecz perspektywa znalezienia się w niej sam na sam z Murkiem była najgorsza.Napewno próbowałby ją pocałować, a doprawdy tego by już nie zniosła.%7łegnając się z nim w bramie obiecywała sobie, że nieprędko da się namówić do nowegospotkania.Zresztą już teraz zapowiedziała: Jako agentka ubezpieczeniowa, bo zmieniłam miejsce w biurze na agenturę, jestemokropnie zajęta.Czasami przez cały dzień, a pózniej tak zmęczona, że niczego mi się niechce. Jako agentka? szeroko otworzył oczy. Przecież nie chodzi pani po mieszkaniach?. Dlaczego? wzruszyła ramionami. A cóż w tym złego? Przecież to.to nie wypada! Co? No, żeby młoda panna.takie rzeczy!.Pani przecie musi bywać u różnych.Nawet umężczyzn.Skrzywiła się niecierpliwie: Boi się pan by mnie kto nie uwiódł?.Murek oburzył się: Cóż znowu! Jakże! Nigdy w świecie! Pani takie rzeczy mówi.Wcale mi w głowie niepostało.Po prostu sądzę, że to nieludzko i.po świńsku ze strony dyrekcji Towarzystwa nara-żać pannę z przyzwoitej rodziny na różne zaczepki. Nikt mnie nie zaczepia wzruszyła ramionami, nie bez żalu wspomniawszy o kamiennejobojętności prezesa Holbeina z Zakładów Rono. Chociażby nie zaczepiał upierał się Murek. Jednak rodzaj tej pracy może popsućmłodej pannie opinię.Nira spojrzała na zegarek.71 Nie mam już czasu.Ale niech pana uspokoi to, że jeżeli taki chodzący kodeks dobregotonu jak ciotka Stefa nie widzi w tym nic uwłaczającego mojej.czci dziewiczej, to na pewnoi pan nie ma powodów do obiekcji.Dobranoc.W rzeczywistości ciotka Stefa nie miała nic przeciw nowej pracy siostrzenicy.Przeciwnie.Cieszyła się z jej większych zarobków i na ich konto podwyższyła Nirze komorne.Poza tymw relacjach siostrzenicy z wizyt u różnych klientów miała zysk moralny: informacje o tym,kto się asekuruje i na czyją korzyść.Gdyby nie Nira, nie mogłaby pani Bożyńska zaimpono-wać przyjaciółkom wiadomością, że hrabia Dorczycki ubezpiecza się na rzecz siostry, z po-minięciem żony i dzieci lub że wiceminister Legota płaci asekurację za auto wdowy poMessingu, zwanej wesołą krówką.Nirze jednak nie zawsze udawało się wracać do domu z sensacyjnymi historyjkami.Wbrew różowym nadziejom Junoszyca tylko niewiele osób dawało się nakłonić do podpisa-nia deklaracji.Niektórzy mieli już polisy z innych Towarzystw, inni nie dbali o przyszłośćswojej rodziny i śmiali się z najczarniejszych perspektyw, jakich nie skąpiła im Nira.Inniwreszcie chętnie ją przyjmowali, częstowali czekoladkami lub winem, umawiali się z nią dokawiarni czy na raki do Wilanowa, lecz o interesie nie mówili.Jeden z młodych przemysłowców, bardzo rzutki i ustosunkowany, nawet przystojny, inży-nier Czubarkiewicz, sprawę postawił aż nazbyt jasno: Czy to pani własność ten mercedes? zapytał Nirę pod koniec jej drugiej wizyty. Nie.To moich krewnych skłamała bez namysłu. Tak przypuszczałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
. Zaledwie niezle. Szkoda powiedziała obojętnie.Murek ożywił się: Ale to tylko tymczasem.Stadium przygotowawcze.Proszę nie wątpić, że wkrótce, żebardzo prędko będzie lepiej. Był zaniepokojony i jeszcze dodał: To tylko kwestia czasu.Tak się z nim inaczej rozmawiało niż z innymi, tak wszystko, co mówił, było jakieś bez-krwiste, ślamazarne, nieistotne.Siedzieli razem przeszło godzinę, a nawet na krótki momentnie umiał jej zainteresować.I to powracanie do wspomnień! Lubował się w rozpamiętywaniubłahych zdarzeń, które minęły, a o których nie pamiętała nigdy.Przyglądała się Murkowi i z całą wyrazistością zdawała sobie sprawę z niepodobieństwaposłużenia się tym człowiekiem jako narzędziem zemsty.Rzeczywiście, tylko w chwili za-mroczenia mogło jej przyjść na myśl rzucenie go na Junoszyca.Koki, chociaż fizycznie możesłabszy, rozprawiłby się z nim bez trudu.Górował nad nim jak Europejczyk nad dzikusemalbo jak drapieżne zwierzę nad domowym, poczciwym bydlęciem.70Ta właśnie poczciwość Murka najbardziej denerwowała Nirę.Zdawało się jej, że każdymsłowem, każdym poglądem, każdym wypowiedzeniem się o ludziach, o niej, o sobie, prze-chwalał się swoją dobrocią, miękkością, uczciwością, tym wszystkim, co wywoływało w niejgniew, pogardę, ironię.Zupełnie tak, jakby chciał wyzyskać lada sposobność do dydaktycz-nego pouczenia, do przeciwstawienia swej idiotycznej, naiwnej, prostaczkowej zacnościświatopoglądowi Niry.Jakąż miałaby ochotę roześmiać się mu w oczy i bez ogródek powiedzieć, co sądzi o nim ijego cielęcych cnotach! Zdemaskować się przed nim, oślepić go jaskrawym światłem swojejprawdziwej rzeczywistości.Podeptać przed nim ten płaszczyk niewinnej dziewiczości, w któ-rą on ją otula jak kochająca niania! Bryznąć mu w twarz śmiechem, obezwładnić swoim bez-wstydem, bezwstydem bezlitośnie zgniecionego, pokrytego sińcami, do reszty nasyconegociała.Patrzyła nań z wysokości świadomej woli swego grzechu jak człowiek pozbawiony skru-pułów a ukrywający w zanadrzu nóż, gotowy do pchnięcia; rozkoszowała się myślą, że wkażdej chwili może unicestwić świat złudzeń tego człowieka, świat, który jest jedynym jegoświatem. I cóżby zostało wtedy z pana doktora Franciszka Murka lubowała się swoją władzą.A on nic nie rozumiał i szeptał przez stolik w zachwycie: Pani oczy są dziś jak za woalem.Nie mogła tego dłużej znieść. Chodzmy wstała. Czekają na mnie, już pózno.Zerwał się i podszedł do drugiego stolika, by tam zapłacić kelnerowi.Zawsze rachunek wcukierni te kilka groszy regulował z taką pseudodżentelmeńską, prowincjonalną dyskre-cją.Buty jego miały wydeptane obcasy.Szła obok niego szybko.Uparł się ją odprowadzić, narażając przez to na niebezpieczeń-stwo spotkania z kimś z Towarzystwa Asekuracyjnego.W pierwszej chwili chciała wziąćtaksówkę, lecz perspektywa znalezienia się w niej sam na sam z Murkiem była najgorsza.Napewno próbowałby ją pocałować, a doprawdy tego by już nie zniosła.%7łegnając się z nim w bramie obiecywała sobie, że nieprędko da się namówić do nowegospotkania.Zresztą już teraz zapowiedziała: Jako agentka ubezpieczeniowa, bo zmieniłam miejsce w biurze na agenturę, jestemokropnie zajęta.Czasami przez cały dzień, a pózniej tak zmęczona, że niczego mi się niechce. Jako agentka? szeroko otworzył oczy. Przecież nie chodzi pani po mieszkaniach?. Dlaczego? wzruszyła ramionami. A cóż w tym złego? Przecież to.to nie wypada! Co? No, żeby młoda panna.takie rzeczy!.Pani przecie musi bywać u różnych.Nawet umężczyzn.Skrzywiła się niecierpliwie: Boi się pan by mnie kto nie uwiódł?.Murek oburzył się: Cóż znowu! Jakże! Nigdy w świecie! Pani takie rzeczy mówi.Wcale mi w głowie niepostało.Po prostu sądzę, że to nieludzko i.po świńsku ze strony dyrekcji Towarzystwa nara-żać pannę z przyzwoitej rodziny na różne zaczepki. Nikt mnie nie zaczepia wzruszyła ramionami, nie bez żalu wspomniawszy o kamiennejobojętności prezesa Holbeina z Zakładów Rono. Chociażby nie zaczepiał upierał się Murek. Jednak rodzaj tej pracy może popsućmłodej pannie opinię.Nira spojrzała na zegarek.71 Nie mam już czasu.Ale niech pana uspokoi to, że jeżeli taki chodzący kodeks dobregotonu jak ciotka Stefa nie widzi w tym nic uwłaczającego mojej.czci dziewiczej, to na pewnoi pan nie ma powodów do obiekcji.Dobranoc.W rzeczywistości ciotka Stefa nie miała nic przeciw nowej pracy siostrzenicy.Przeciwnie.Cieszyła się z jej większych zarobków i na ich konto podwyższyła Nirze komorne.Poza tymw relacjach siostrzenicy z wizyt u różnych klientów miała zysk moralny: informacje o tym,kto się asekuruje i na czyją korzyść.Gdyby nie Nira, nie mogłaby pani Bożyńska zaimpono-wać przyjaciółkom wiadomością, że hrabia Dorczycki ubezpiecza się na rzecz siostry, z po-minięciem żony i dzieci lub że wiceminister Legota płaci asekurację za auto wdowy poMessingu, zwanej wesołą krówką.Nirze jednak nie zawsze udawało się wracać do domu z sensacyjnymi historyjkami.Wbrew różowym nadziejom Junoszyca tylko niewiele osób dawało się nakłonić do podpisa-nia deklaracji.Niektórzy mieli już polisy z innych Towarzystw, inni nie dbali o przyszłośćswojej rodziny i śmiali się z najczarniejszych perspektyw, jakich nie skąpiła im Nira.Inniwreszcie chętnie ją przyjmowali, częstowali czekoladkami lub winem, umawiali się z nią dokawiarni czy na raki do Wilanowa, lecz o interesie nie mówili.Jeden z młodych przemysłowców, bardzo rzutki i ustosunkowany, nawet przystojny, inży-nier Czubarkiewicz, sprawę postawił aż nazbyt jasno: Czy to pani własność ten mercedes? zapytał Nirę pod koniec jej drugiej wizyty. Nie.To moich krewnych skłamała bez namysłu. Tak przypuszczałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]