[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jechali obok siebie w milczeniu i bez zbytniego pośpiechu.Możechcieli opóznić chwilę, która przynieść im mogła ostateczne rozczarowanie.W odległości mili od miejsca, w którym dokonany został ostatni zamach, ujrzeli nagle, naprawo od drogi, wielkie ognisko, przy którym kręciło się około dziesięciu ludzi.W pobliżu tejgrupy stał wóz zaprzężony w parę silnych koni.Trzeci koń leżał w trawie, cokolwiek dalej.Sylwetki wszystkich ludzi rysowały się czarno na krwawym tle płomienia.Jezdzcy, przy-glądając im się z daleka, nie mogli odgadnąć, co by to byli za jedni i co w owym miejscu czy-nili?Tajemnicze obozowisko rozkładało się pod spadzistą ścianą wysokiego wzgórza, któregoszczyt porosły był karłowatymi drzewami, boki zaś, wydrążone przez kopaczów wybierają-cych piasek i glinę, przedstawiały wygodne schronisko.Ze szczytu wzgórza można było widzieć doskonale, co się działo w obozowisku i rozpo-znać w potrzebie osoby skupione przy ogniu. Kumie Rinaldo! odezwał się Ben Joel nie trzeba pomijać najdrobniejszych szczegó-łów.Radzę zwrócić poszukiwania w stronę tych tam ludzi. Miałem właśnie to samo na myśli. Baczność zatem!Aącząc czyn ze słowami, Ben Joel zsunął się z siodła, owinął łeb konia opończą, aby niemógł rżeć głośno, i zaprowadził wierzchowca w gęstwinę, gdzie przywiązał go do opuszcza-jących się nisko gałęzi jesionu.Rinaldo uczynił toż samo. Zaczekaj tu na mnie rzekł Cygan.I przekradając się między drzewami, dostał się niepostrzeżenie do złomów skalistych,oświetlonych słabo.łuną ogniska, płonącego o jakie sto kroków stamtąd.Pod osłoną skał mógł już posuwać się bezpieczniej, okrążył więc wzgórze i wdzierając sięna nie od strony przeciwnej, dostał się w kilka minut na wierzchołek, skąd wzrok jego padałjuż prostopadle w sam środek grupy.Grupa ta otaczała kogoś, co siedział i jak się zdawało, skupiał na sobie uwagę ogólną.Ben Joel o mało nie krzyknął, poznawszy w siedzącym Castillana.Co przytrafiło się młodzieńcowi, opowiedzieć się da w kilku słowach.89Kula Bena Joela ugodziła go rzeczywiście w same piersi, natrafiła jednak szczęśliwie naszeroką miedzianą sprzączkę, która rozpęd jej zniweczyła.Uderzenie wszakże było tak silne,że młodzieniec stracił chwilowo przytomność i zemdlał.Koń, jak już wiemy, uniósł go szalonym pędem i biegł przez pola aż do chwili, gdy olśnio-ny blaskiem ogniska stanął w miejscu jak wryty i zrzucił zemdlonego na ziemię.Sulpicjusz upadł w trawę.Upadł nieprzytomny, a gdy przyszedł do siebie, ujrzał się przy ognisku wśród dziwacznegotowarzystwa mężczyzn i kobiet, w których od pierwszego spojrzenia poznał wędrownychlinoskoczków.Ci ludzie obozowali pod gołym niebem, aby oszczędzić sobie wydatku na nocleg w obe-rży.Sulpicjusz, orzezwiony kilkoma łykami wódki, wtajemniczył swych wybawców w szcze-góły zajścia, a ponieważ sztukmistrze udawali się do Orleanu, umówiono się, że młodzieniecspędzi resztę nocy z nimi, nazajutrz zaś o świcie wyruszą wszyscy w dalszą drogę.Ochłonąwszy ze zdziwienia, Cygan jął przyglądać się kolejno członkom wędrownej bandy.Nagle spojrzenie jego zatrzymało się na obliczu jednej z kobiet, która stała obok Castillana i radość zabłysnęła w jego oczach. Marota! szepnął mimo woli, posyłając pozdrowienie przyjacielskie tej kobiecie, którazresztą widzieć go nie mogła. Marota! powtórzył raz jeszcze z radością. O, tym razem jestem pewny powodzenia!Zrobiwszy tę uwagę, opuścił swój posterunek i wrócił do Rinalda, któremu o wszystkimopowiedział. Czy zechcesz na mnie polegać? spytał następnie, nie dając mu czasu na oprzytomnie-nie. Jeśli chcesz, jutro już będziemy mieli w rękach list Bergeraka. Jakim sposobem? Do tej chwili, w celu pochwycenia wysłańca, używaliśmy gwałtu i do niczego nas to niedoprowadziło.Wypada teraz użyć innych środków. To znaczy? To znaczy, że trzeba wprowadzić w wykonanie projekt, który obmyśliłem. Czy sądzisz, że doprowadzi nas to do posiadania listu? Jeżeli go nie posiądziemy, niech szubienica, na której spodziewam się kiedyś zawisnąć,stanie natychmiast przede mną i stryczek na szyję mi zarzuci! Czyń zatem, co chcesz.Od tej chwili zdaję się na twą łaskę i miłosierdzie.Dokąd je-dziemy? Pozostajemy w tym miejscu.Przed rozpoczęciem łowów trzeba, aby nasz ptak odzyskałsiłę do lotu.Aotry wyciągnęli się na trawie, aby uważać z daleka na poruszenia bandy.Grupa wędrownych skoczków odstąpiła już od ogniska, rozpraszając się dookoła.Po pewnym czasie wszyscy, z wyjątkiem jednego człowieka pozostawionego na czatachprzy dogasającym ogniu, spali twardo, czekając hasła odjazdu.XXI Wstawać! krzyknął wartownik o pierwszym brzasku dnia.Porwali się wszyscy na nogi i w mgnieniu oka złożono na wóz cały ruchomy inwentarzbandy.Castillan, pomimo że dolegała mu jeszcze wczorajsza kontuzja, dosiadł bez trudności ko-nia i całe towarzystwo udało się w kierunku Orleanu.90Ben Joel i Rinaldo wyruszyli cokolwiek pózniej.Sulpicjusz nie domyślał się bynajmniej ich obecności.Mimo niedawnych podejrzeń przy-puszczał, że pozostali w Estampes, nocny zaś napad był dziełem zwykłych rzezimieszków.Na wstępie do Orleanu młodzieniec rozłączył się z nowymi przyjaciółmi, którzy zatrzy-mawszy się w skromnej oberży na przedmieściu, wskazali towarzyszowi, jako godniejszejego stanu miejsce, zajazd Pod Herbem Francji , dokąd bronił im wstępu opłakany stan kie-szeni.Sekretarz poety wsunął kilka pistolów w rękę wodza tej trupy, jako nagrodę za okazaną mużyczliwość, po czym udał się na wielki plac, gdzie błyszczał złociście Herb Francji.Zaledwie linoskoczkowie rozgościli się w swym ubogim schronieniu, zjawił się Ben Joel.Cygan był sam.Doradził on przezornie Rinaldowi, aby trzymał się tymczasem na uboczu,obiecując sobie zniknąć z kolei, gdy już powodzenie dzieła będzie zapewnione.Wsunąwszy się do szynkowni, ujrzał gospodarza nakrywającego długi stół, przeznaczonywidocznie dla przybyszów. Hej, acanie! zakrzyknął nań Ben Joel bez dłuższych wstępów czy acan znasz ludzi,którzy zjechali tu przed chwilą? Czy ich znam? odrzekł szynkarz. Od dziesięciu lat stale odwiedzają mój zakład.Przybywają zawsze na święta. W takim razie nieobce jest ci pewnie imię Maroty. Tancerki? Zliczne ślepki ma ona, mój panie! Znasz ją zatem acan dobrze.Proszę mi powiedzieć, gdzie ona jest w tej chwili? W swoim pokoju.Czy chcesz pan z nią pomówić? Być może.A gdzież to ten pokój? A któż pan jesteś, że tak bez żadnych ceregieli wybierasz się do pokoju panny Maroty? Nie obawiaj się, acan [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Jechali obok siebie w milczeniu i bez zbytniego pośpiechu.Możechcieli opóznić chwilę, która przynieść im mogła ostateczne rozczarowanie.W odległości mili od miejsca, w którym dokonany został ostatni zamach, ujrzeli nagle, naprawo od drogi, wielkie ognisko, przy którym kręciło się około dziesięciu ludzi.W pobliżu tejgrupy stał wóz zaprzężony w parę silnych koni.Trzeci koń leżał w trawie, cokolwiek dalej.Sylwetki wszystkich ludzi rysowały się czarno na krwawym tle płomienia.Jezdzcy, przy-glądając im się z daleka, nie mogli odgadnąć, co by to byli za jedni i co w owym miejscu czy-nili?Tajemnicze obozowisko rozkładało się pod spadzistą ścianą wysokiego wzgórza, któregoszczyt porosły był karłowatymi drzewami, boki zaś, wydrążone przez kopaczów wybierają-cych piasek i glinę, przedstawiały wygodne schronisko.Ze szczytu wzgórza można było widzieć doskonale, co się działo w obozowisku i rozpo-znać w potrzebie osoby skupione przy ogniu. Kumie Rinaldo! odezwał się Ben Joel nie trzeba pomijać najdrobniejszych szczegó-łów.Radzę zwrócić poszukiwania w stronę tych tam ludzi. Miałem właśnie to samo na myśli. Baczność zatem!Aącząc czyn ze słowami, Ben Joel zsunął się z siodła, owinął łeb konia opończą, aby niemógł rżeć głośno, i zaprowadził wierzchowca w gęstwinę, gdzie przywiązał go do opuszcza-jących się nisko gałęzi jesionu.Rinaldo uczynił toż samo. Zaczekaj tu na mnie rzekł Cygan.I przekradając się między drzewami, dostał się niepostrzeżenie do złomów skalistych,oświetlonych słabo.łuną ogniska, płonącego o jakie sto kroków stamtąd.Pod osłoną skał mógł już posuwać się bezpieczniej, okrążył więc wzgórze i wdzierając sięna nie od strony przeciwnej, dostał się w kilka minut na wierzchołek, skąd wzrok jego padałjuż prostopadle w sam środek grupy.Grupa ta otaczała kogoś, co siedział i jak się zdawało, skupiał na sobie uwagę ogólną.Ben Joel o mało nie krzyknął, poznawszy w siedzącym Castillana.Co przytrafiło się młodzieńcowi, opowiedzieć się da w kilku słowach.89Kula Bena Joela ugodziła go rzeczywiście w same piersi, natrafiła jednak szczęśliwie naszeroką miedzianą sprzączkę, która rozpęd jej zniweczyła.Uderzenie wszakże było tak silne,że młodzieniec stracił chwilowo przytomność i zemdlał.Koń, jak już wiemy, uniósł go szalonym pędem i biegł przez pola aż do chwili, gdy olśnio-ny blaskiem ogniska stanął w miejscu jak wryty i zrzucił zemdlonego na ziemię.Sulpicjusz upadł w trawę.Upadł nieprzytomny, a gdy przyszedł do siebie, ujrzał się przy ognisku wśród dziwacznegotowarzystwa mężczyzn i kobiet, w których od pierwszego spojrzenia poznał wędrownychlinoskoczków.Ci ludzie obozowali pod gołym niebem, aby oszczędzić sobie wydatku na nocleg w obe-rży.Sulpicjusz, orzezwiony kilkoma łykami wódki, wtajemniczył swych wybawców w szcze-góły zajścia, a ponieważ sztukmistrze udawali się do Orleanu, umówiono się, że młodzieniecspędzi resztę nocy z nimi, nazajutrz zaś o świcie wyruszą wszyscy w dalszą drogę.Ochłonąwszy ze zdziwienia, Cygan jął przyglądać się kolejno członkom wędrownej bandy.Nagle spojrzenie jego zatrzymało się na obliczu jednej z kobiet, która stała obok Castillana i radość zabłysnęła w jego oczach. Marota! szepnął mimo woli, posyłając pozdrowienie przyjacielskie tej kobiecie, którazresztą widzieć go nie mogła. Marota! powtórzył raz jeszcze z radością. O, tym razem jestem pewny powodzenia!Zrobiwszy tę uwagę, opuścił swój posterunek i wrócił do Rinalda, któremu o wszystkimopowiedział. Czy zechcesz na mnie polegać? spytał następnie, nie dając mu czasu na oprzytomnie-nie. Jeśli chcesz, jutro już będziemy mieli w rękach list Bergeraka. Jakim sposobem? Do tej chwili, w celu pochwycenia wysłańca, używaliśmy gwałtu i do niczego nas to niedoprowadziło.Wypada teraz użyć innych środków. To znaczy? To znaczy, że trzeba wprowadzić w wykonanie projekt, który obmyśliłem. Czy sądzisz, że doprowadzi nas to do posiadania listu? Jeżeli go nie posiądziemy, niech szubienica, na której spodziewam się kiedyś zawisnąć,stanie natychmiast przede mną i stryczek na szyję mi zarzuci! Czyń zatem, co chcesz.Od tej chwili zdaję się na twą łaskę i miłosierdzie.Dokąd je-dziemy? Pozostajemy w tym miejscu.Przed rozpoczęciem łowów trzeba, aby nasz ptak odzyskałsiłę do lotu.Aotry wyciągnęli się na trawie, aby uważać z daleka na poruszenia bandy.Grupa wędrownych skoczków odstąpiła już od ogniska, rozpraszając się dookoła.Po pewnym czasie wszyscy, z wyjątkiem jednego człowieka pozostawionego na czatachprzy dogasającym ogniu, spali twardo, czekając hasła odjazdu.XXI Wstawać! krzyknął wartownik o pierwszym brzasku dnia.Porwali się wszyscy na nogi i w mgnieniu oka złożono na wóz cały ruchomy inwentarzbandy.Castillan, pomimo że dolegała mu jeszcze wczorajsza kontuzja, dosiadł bez trudności ko-nia i całe towarzystwo udało się w kierunku Orleanu.90Ben Joel i Rinaldo wyruszyli cokolwiek pózniej.Sulpicjusz nie domyślał się bynajmniej ich obecności.Mimo niedawnych podejrzeń przy-puszczał, że pozostali w Estampes, nocny zaś napad był dziełem zwykłych rzezimieszków.Na wstępie do Orleanu młodzieniec rozłączył się z nowymi przyjaciółmi, którzy zatrzy-mawszy się w skromnej oberży na przedmieściu, wskazali towarzyszowi, jako godniejszejego stanu miejsce, zajazd Pod Herbem Francji , dokąd bronił im wstępu opłakany stan kie-szeni.Sekretarz poety wsunął kilka pistolów w rękę wodza tej trupy, jako nagrodę za okazaną mużyczliwość, po czym udał się na wielki plac, gdzie błyszczał złociście Herb Francji.Zaledwie linoskoczkowie rozgościli się w swym ubogim schronieniu, zjawił się Ben Joel.Cygan był sam.Doradził on przezornie Rinaldowi, aby trzymał się tymczasem na uboczu,obiecując sobie zniknąć z kolei, gdy już powodzenie dzieła będzie zapewnione.Wsunąwszy się do szynkowni, ujrzał gospodarza nakrywającego długi stół, przeznaczonywidocznie dla przybyszów. Hej, acanie! zakrzyknął nań Ben Joel bez dłuższych wstępów czy acan znasz ludzi,którzy zjechali tu przed chwilą? Czy ich znam? odrzekł szynkarz. Od dziesięciu lat stale odwiedzają mój zakład.Przybywają zawsze na święta. W takim razie nieobce jest ci pewnie imię Maroty. Tancerki? Zliczne ślepki ma ona, mój panie! Znasz ją zatem acan dobrze.Proszę mi powiedzieć, gdzie ona jest w tej chwili? W swoim pokoju.Czy chcesz pan z nią pomówić? Być może.A gdzież to ten pokój? A któż pan jesteś, że tak bez żadnych ceregieli wybierasz się do pokoju panny Maroty? Nie obawiaj się, acan [ Pobierz całość w formacie PDF ]